Marek Wawrzynowski: Boniek zmierzy się z potworem, którego stworzył (felieton)

PAP/EPA /  	Paweł Pawłowski
PAP/EPA / Paweł Pawłowski

Józef Wojciechowski, który będzie walczył o stanowisko prezesa PZPN, to kandydat egzotyczny i kontrowersyjny. Tym bardziej dziwi nieprawdopodobna panika, jaką jego postać wywołuje w kręgach bliskich obecnej władzy.

Zgłoszenie kandydatury Józefa Wojciechowskiego na prezesa PZPN wywołało wielki popłoch w kręgach obecnej władzy związku. Niektórzy próbują kandydata wyśmiewać. Ale to raczej śmiech przez łzy.

Trzeba przyznać, że dla wielu osób w środowisku to były dobre 4 lata. Zyskały znaczenie, wyraźnie zwiększyły wpływy. Znany z polityki motyw władcy tworzącego wokół siebie pajęczynę oligarchów.

Porównywanie na każdym kroku Wojciechowskiego do Jakuba Meresińskiego (jeden jest kontrowersyjnym ale poważanym biznesmenem, z kwotą 980 milionów złotych, na koncie, drugi był klasycznym Nikodemem Dyzmą), umieszczanie na listach hańby klubów które dały rekomendacje (co nie jest równoznaczne z "poparły"), sugerowanie, że to Stan Tymiński futbolu, pokazuje, że w obozie władzy doszło do jakiejś formy zatrucia pokarmowego.

Jasne, można się pośmiać, że Wojciechowski startuje w wyborach jako działacz Stali Rzeszów. Ale jak słusznie zauważa Paweł Czado z katowickiego oddziału "GW", Zbigniew Boniek startował w 1999 roku jako działacz Górnika Zabrze. Z kogo się śmiejecie? Z siebie się śmiejcie.

ZOBACZ WIDEO: Sporting - Legia. Oto koszmar mistrzów Polski. Bartosz Bereszyński: Tak dalej być nie może

Nie chcę przez to powiedzieć, że poparłbym kandydaturę Józefa Wojciechowskiego na prezesa. Nawet jest odwrotnie. Wolę stan, jaki jest. Przeciętnie, ale stabilnie, jak mówi powiedzenie. Nawet jeśli Boniek nie zrobił wystarczająco dużo by go jednoznacznie poprzeć. Bońka znamy i wiemy czego się po nim spodziewać. Wiemy już, że nie jest zdolny do wielkich rzeczy, ale może wprowadzić małe usprawnienia. Nie zbuduje maszyny, ale na jakiś czas ją naprawi, nie położy nowego asfaltu, ale zalepi dziury. Taki "pan złota rączka". Gdyby miał mu wystawić ocenę w skali 1-6, byłoby to coś między "3+" a "4-". Zdał do następnej klasy, ale rodzice nie oprawią świadectwa w ramki, raczej wrzucą do teczki z napisem "inne dokumenty".

Tym bardziej, że przy okazji jest do niego sporo większych zarzutów, jak choćby stałe związki z nielegalnymi bukmacherami, co jest skrajnie nieetyczne, choć kilku lubiących prezesa dziennikarzy stara się to bagatelizować (oj tam, takie śmieszne zarzuty, dajcie spokój). I ignorowanie tzw. pracy u podstaw, czyli rozwoju piłki młodzieżowej, co powinno być priorytetem dla każdego prezesa, a o czym kolejni prezesi zapominali.

Jego kontrkandydat, właściciel firmy JW Construction, to kandydat dość egzotyczny, niepewny i bardzo kontrowersyjny.

To facet, który może zatrudnić na selekcjonera reprezentacji Polski nawet Fabio Capello, tylko po to, żeby w przypływie gniewu zwolnić go po jednym słabszym meczu. Tak jak zrobił w Polonii np. z Bogusławem Kaczmarkiem. Moim zdaniem właśnie wtedy zaprzepaścił szansę na to, żeby zarządzana przez niego drużyna z Warszawy stała się poważnym klubem.

Jego czasy cechowała niestabilność, przepłacanie trenerów i zawodników (słynny kontrakt dla Grzegorza Bonina wynoszący 900 tysięcy złotych za rok). Do tego słynny "Klub Kokosa", który stał się symbolem wielkiej zarazy w polskiej piłce.
JW nie stworzył solidnych klubowych fundamentów, do tego wszystko u niego odbywało się z hukiem. Teoretycznie dla dziennikarzy dobrze, bo są fajne historie, ale szybko staje się męczące.

Wojciechowski był człowiekiem mało odpornym na podszepty, na wpływy różnego rodzaju podejrzanych i często niekompetentnych osób. Był jak rekin, który nawet nie zauważa jak podgryzają go małe mięsożerne rybki. Aż w końcu zobaczył, że nie ma kawałka ciała i co najmniej jednej płetwy.

Jeden ze znajomych Wojciechowskiego przekonuje, że multimilioner z Ząbek bardzo się zmienił, zrozumiał swoje błędy i chciałby coś od siebie dać piłce nożnej. Nie wiem za bardzo, dlaczego ktoś miałby mu wierzyć, co o tym świadczy.

Jednak większość z nas (tak sądzę) woli normalność, stabilizację, zrównoważony rozwój i koncentrowanie się na tematach stricte dotyczących piłki nożnej.

Pewnie tak myśli sporo osób. A jednak informacja o kandydacie Wojciechowskim spowodowała stan alarmowy. Dlaczego? Bo panuje przeświadczenie, że Wojciechowski może sobie po prostu te wybory... kupić. Wystarczy, że obieca wsparcie finansowe swojej firmy tu i tam. Nie byłaby to żadna nowość. Każdy kto trochę siedzi w piłce orientuje się, że wybory prezesa PZPN nigdy nie były konkursem najlepszych programów. To konkurs obietnic - co dla was zrobię za związkowe pieniądze. Przecież przed ostatnimi wyborami ani Boniek,  ani jego kontrkandydaci nie przedstawili żadnych programów. Takie słowa jak "program", "wizja" zostały ze słownika piłkarskiego wykreślone. I zastąpione przez różne odmiany słowa "władza", "układ". Taki jest dziś polski futbol. Nie pytamy "co", ale "kto" i "z kim". Nic się nie zmienia od lat.

I to też powód dla którego kandydatura JW musiała wywołać taką panikę w kręgach władzy. Nie ma przecież nic gorszego niż wizja wysychającego źródła.

Gdy patrzę na nadchodzące wybory, kojarzy mi się od razu stary i stały motyw filmowy: naukowiec gdzieś na zapomnianej wyspie prowadzi podejrzane badania, których efektem jest ożywienie potwora. Kto z nas nie zna takiej klasyki jak "Frankenstein" czy "Zakazana Planeta" (tam był akurat kosmos i potwór z podświadomości). Ktoś musi teraz z tym potworem się zmierzyć.

Co w tym całym zamieszaniu jest najśmieszniejsze (choć nie wiem czy to dobre słowo), to fakt, że problem samo sobie stworzyło właśnie otoczenie Bońka. Dziennikarz "Piłki Nożnej", Adam Godlewski, opisywał, że Grupa Trzymająca Władzę blokuje rekomendacje dla kontrkandydatów dla "Zibiego". Przez to nie było realnej opozycji. Ludzie Bońka dążyli do tego, żeby kontrkandydata po prostu nie było. Takie tam demokratyczne mechanizmy.

I na kilka dni przed ostatecznym terminem zgłoszeń kandydatur, wydawało się, że będziemy mieli zwycięstwo przez aklamację. A przecież Boniek bez problemu poradziłby sobie ze Zdzisławem Kręciną czy z Cezarym Kuleszą. Czy poradzi sobie z potworem, którego sam stworzył?

Przeczytaj inne teksty autora

Źródło artykułu: