Kibice Legii zabrali głos. Policja brutalna i co złego, to nie my

PAP / Bartłomiej Zborowski
PAP / Bartłomiej Zborowski

Policja atakowała kobiety i dzieci, a kibice byli szczuci psami bez kagańców. Fani ze Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa, wywołani do tablicy po zadymach w Madrycie, zabrali głos.

W tym artykule dowiesz się o:

Wydali oświadczenie. Długie, w którym relacjonują jak ich zdaniem było w Madrycie. Są więc zdziwieni, że to ich obarcza się odpowiedzialnością za wydarzenia sprzed meczu z Realem. Mają pretensje i do własnego klubu, i do polskich dziennikarzy, którzy "szkalują polskich obywateli na podstawie tendencyjnych doniesień zagranicznych dziennikarzy".

Ich zdaniem od "samego początku w okolicach stadionu dało się zauważyć chaos organizacyjny spowodowany przez policję i inne służby zabezpieczające". Również policja miała się zachowywać "agresywnie i prowokacyjnie". W trakcie przemarszu - jak broni się Stowarzyszenie - "kibice, w tym także kobiety i dzieci, byli w czasie drogi bez powodu atakowani, bici, wyciągani z tłumu, co w rezultacie powodowało wzrost napięcia i nerwowość wśród naszych fanów. Osoby ze Stowarzyszenia, które starały się zapobiec eskalacji wydarzeń, również były traktowane przez policję agresywnie, a ponadto policja nie dopuściła ich na plac zbiórki, co dodatkowo wpłynęło na dalszą możliwość organizacji przemarszu".

"Każdorazowa próba wyjścia z otaczającego kordonu np. do toalety, skutkowała uderzeniami pałką lub szczuciem psami bez kagańców, a dodatkowo trasa z miejsca zbiórki na stadion krzyżowała się z drogą, którą podążali miejscowi kibice. Jako całość wyglądało to kompletnie nieprofesjonalnie i było wynikiem bałaganu organizacyjnego" - relacjonują swoją wersję. I piszą, że liczba incydentów (czyli bójek) była niewielka. I była odpowiedzią na "brutalne zachowanie policji".

Przypomnijmy, że przed wtorkowym meczem doszło do kilku bójek z policją na ulicach Madrytu. Aresztowano w sumie dwunastu Polaków, dziewięciu już hiszpańska policja zwolniła, ale do czasu wyroków mają oni zakaz opuszczania tego kraju. Tamtejsze media chętnie i dosyć dokładnie opisywały wszystko to, co działo się przed spotkaniem. A zaczęło się ponoć już w nocy, gdy trzech Polaków zaatakowało dwie pracownicy jednego z nocnych klubów. Potem sympatycy Legii mieli obrażać bezdomnych na ulicy, rzucać w nich puszkami. Do tego doszły już brutalne walki z policją w kilku miejscach przed meczem. Dziennikarz madryckiego dziennika "AS" pisał o "kronice barbarzyństwa ultrasów, odbierających prestiż swojemu klubowi i piłce nożnej, niepokojących ludzi zarówno na swojej ziemi, jak i na wyjazdach".

ZOBACZ WIDEO Radović: to nasz najlepszy mecz w LM

Sam Real wystosował protest do UEFA, dlaczego musiał przekazać Legii aż cztery tysiące biletów, skoro stadion stołecznego klubu został dla fanów zamknięty. Zdaniem Hiszpanów to chyba logiczne, że skoro kibice mają zakaz wstępu na mecz Ligi Mistrzów na własny obiekt, to tym bardziej nie powinni jeździć w gości. A obiekt przy ul. Łazienkowskiej UEFA zamknęła na jeden mecz, bowiem w trakcie inauguracyjnego spotkania z Borussią Dortmund bandyci w kominiarkach biegali po stadionie, wszczęli awanturę, używali gazu pieprzowego.

Po wydarzeniach madryckich chyba obejdzie się bez dodatkowej kary, bowiem z tego co się dowiedzieliśmy, w raportach UEFA nic nie ma o zadymach na mieście. Centralę przede wszystkim interesuje to, co dzieje się na stadionach. Na samym Santiago Bernabeu w Madrycie legioniści zachowywali się zaś bez zarzutu.

Legia Warszawa tak czy inaczej zmienia swoją politykę wyjazdów. Do tej pory to Stowarzyszenie zajmowało się dystrybucją biletów na takie mecze. Teraz - jak zapowiedział tuż po przylocie z Madrytu Seweryn Dmowski (doradca zarządu), klub weźmie ten ciężar na własne barki. - Gdyby nie przytomne zachowanie służb porządkowych Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa, to eskalacja wydarzeń byłaby jeszcze większa, a ich skutki opłakane. Nieliczna grupa, która brała udział w zamieszkach nie jest godna mianować się naszymi kibicami. To nie są nasi kibice. Nastąpi jednak zmiana formy wyjazdów. Przede wszystkim przejmiemy ten obowiązek na nasze barki. Dotychczas korzystaliśmy ze wsparcia kibiców w tym zakresie. Jednak obecna formuła się wyczerpała - mówił Dmowski.

I za te słowa, akurat chwalące SKLW mu się dostało. "Wypowiedź dyrektora do spraw komunikacji Legii Warszawa - Seweryna Dmowskiego, uważamy za zdecydowanie przedwczesną, a po części za niefortunną. Przykładowo stwierdzenie, że Stowarzyszenie formowało "służby porządkowe" nie jest w żaden sposób prawdziwe. SKLW delegowało jedynie grupę ludzi, która miała pomóc na miejscu kibicom w sprawnym wejściu na stadion. W naszych strukturach nie ma i nie będzie żadnych służb o takim charakterze. Podobnie propozycje nowych rozwiązań bez konsultacji ze środowiskiem kibicowskim uważamy za niestosowne. Do tej pory klub w pełni respektował zasadę "nic o nas bez nas" i stoimy na stanowisku, że w przypadku kwestii dotyczących bezpośrednio kibiców taki stan rzeczy winien trwać nadal".

Legia Warszawa za czasów prezesowania Bogusława Leśnodorskiego postawiła na dialog z kibicami, chociaż ci w zasadzie co roku dostarczają mu nowych kłopotów. W każdym z minionych sezonów w europejskich pucharach stadion przy ul. Łazienkowskiej był przez UEFA zamykany. Mistrz Polski ma w Europie jedną z najgorszych opinii jeśli chodzi o swoich sympatyków. I jest na cenzurowanym, a niemal każdy wyjazd to mecz podwyższonego ryzyka.

W Madrycie porządku planowało blisko 2 tysiące policjantów. To liczba, która tam się w zasadzie nie zdarza.

Źródło artykułu: