Geniusz prostoty skończył karierę. Miroslav Klose nie będzie już zdobywał bramek

Kiedy większość piłkarzy po "30" przechodziła już na drugą stronę rzeki, Miroslav Klose był coraz lepszy. Bił kolejne rekordy, niemieckie kluby prosiły, by jeszcze trochę pograł, ale on miał dość. Skończył karierę piłkarz wielki, ale też prosty.

W tym artykule dowiesz się o:

Klose nigdy nie czarował efektownymi dryblingami. To typ piłkarskiego rolnika, zbierał żniwa dzięki rozwiązaniom najbardziej banalnym. Doskonale wie, kiedy dostawić nogę, wyskoczyć do główki czy po prostu strzelać. Tę sztukę opanował do perfekcji.

Ponoć niebywałe wyczucie czasu zawdzięcza treningom z ojcem, też piłkarzem. Józef Klose pokazywał małemu Mirkowi, jak wygrać pojedynek w powietrzu. Element ten ćwiczono niemal codziennie, a po czasie chłopiec wykonywał je z ciężarkami na nogach. To zaowocowało, bo Miroslav zaczął przekuwać umiejętność w sukces błyskawicznie.

- Podczas gierek treningowych zdarzało się wygrać główkę, ale większość dośrodkowań należała do niego - potwierdza Tomasz Kłos, który grał z nim w 1.FC Kaiserslautern.

- Oprócz timingu, posiadał potworną siłę i szybkość. Początkowo nie grał jako snajper, trener ustawiał go za napastnikami. Tam Miro robił dla nas mnóstwo pracy. Dużo biegał, co sprawiało, że wszystkim grało się łatwiej. Pamiętam go doskonale, wchodziliśmy równocześnie do pierwszego składu Kaiserslautern w roku 2000 - dodaje Kłos.

Już jako młody piłkarz był przez rywali bardzo nielubiany. - Koledzy z obrony nienawidzili przeciwko niemu grać. Byliśmy drużyną stworzoną tak, by przede wszystkim biegać i walczyć, ale za każdym razem w szatni się na niego żalili. Piekielnie silny chłop, nie do przepchnięcia. Dodatkowo dużo pracował - wspomina Andrzej Kobylański, który za czasów gry dla Energie Cottbus kilkakrotnie mierzył się z Klose.

- Od początku było widać, że to materiał na świetnego zawodnika. Przed meczem z Kaiserslautern Tomek Kłos dużo nam o nim opowiadał. Kiedy tylko sędzia rozpoczął spotkanie, wiedzieliśmy że nie przesadził ani trochę. Klose dał nam nieźle popalić, ale bramki nie zdobył - uśmiecha się były bramkarz Bayeru Leverkusen, Adam Matysek.

Cichy, po polsku mówi rzadko

Prywatnie Klose nigdy nie mówił zbyt dużo. Być może wynikało to z problemów szkolnych. Przeprowadzkę do Niemiec zniósł fatalnie.

- Poszedłem do szkoły, znając dwa słowa: "proszę" i "dziękuję", usiadłem na lekcji i musiałem pisać dyktando. Oczywiście zrozumiałem zero z tego, co do mnie mówiono. Natychmiast przesunięto mnie niżej. Dlatego skończyłem szkołę dwa lata później - opowiadał w wywiadzie telewizyjnym.

Zapewne z tego powodu nauczyciele wspominali go jako wyobcowanego, cichego chłopca. Bo Klose najlepiej czuł się na lekcjach wychowania fizycznego i w drużynach piłkarskich. Tam nie musiał dużo mówić, by zostać zaakceptowanym.

- Rzeczywiście, odzywał się rzadko. Zabierał głos, kiedy miało miejsce coś bardzo ważnego. To po prostu taki typ, który nie lubi za dużo gadać - uważa Kłos.
[nextpage]Klose zbyt często nie używał też polskiego. Kiedy dziennikarze zadawali mu pytanie w naszym języku, udawał że nie rozumie. Podobnie rzecz miała się, gdy próbowali rozmawiać z nim piłkarze. Wyjątkiem był właśnie Tomasz Kłos.

- Mieszkaliśmy razem w pokoju na wielu zgrupowaniach. Potem trener nam tego zabronił i wtedy wylądowałem z Nenadem Bjelicą, obecnie prowadzącym Lecha Poznań. Chodziło o to, że ja i Miro za dużo mówiliśmy po polsku, a w klubie chcieli, żebyśmy wszyscy posługiwali się niemieckim. To był ich sposób na integrację, kadrę Kaiserslautern w połowie tworzyli obcokrajowcy - wyjaśnia Kłos.

Dlaczego więc jego klubowy kolega nie chciał rozmawiać w języku polskim z innymi? - Podejrzewam, że się wstydził. On naprawdę tego nie zapomniał, rozumiał wszystko i potrafił się wysłowić, ale gramatycznie nie wychodziło mu to najlepiej. Tak już jest z ludźmi skrytymi. A Miroslav do nich należy, przez dwa lata poza pracą spotykaliśmy się kilkakrotnie. Nie był specjalnie kontaktowy - dodaje były reprezentant naszego kraju.

Zero skandali

Niemcy pokochali go za bramki oraz charakter. Klose ujął ich właśnie normalnością. Nigdy nie nosił się jak typowa gwiazda. Wolał stać z boku, przemykać gdzieś po cichu i nie błyszczeć w mediach. Przez całą karierę nie wywołał żadnego skandalu. Za pierwsze poważne pieniądze wybudował z rodzicami dom, który często odwiedza.

Fanaberie? Przez te wszystkie lata uzbierałaby się ledwie jedna. Kiedy papieżem został Benedykt XVI, Miroslav - jak na byłego ministranta przystało - poprosił go o prywatną audiencję. Pojechał na nią z całą rodziną.

- Właśnie to powoduje, że Miro jest tak popularny. Ludzie kochają go, bo to inny typ idola niż Oliver Kahn czy Stefan Effenberg. Ma w sobie dużo pokory - uważa Ulrich Hesse, autor książki "Tor! Historia niemieckiej piłki nożnej".

[color=black]ZOBACZ WIDEO Legia - Real. Gareth Bale: Dostaliśmy kopa. Zostaliśmy ukarani

[/color]
[nextpage]
Wiele osób dziwiło się, że Klose nie spróbował sił w reprezentacji Polski. On jednak chciał być lojalny. - Wyjeżdżałem jako ośmiolatek. Wszystko, co umiem w piłce, zawdzięczam ojcu oraz Niemcom. Nie mógłbym inaczej - tłumaczył.

Człowiek od rekordów

Oczywiście nie byłoby tej popularności bez goli. Miroslav Klose zdobywał je prawie zawsze. Zazwyczaj w ten sam sposób: czyhając gdzieś na polu karnym, a następnie dostawiając nogę albo głowę.

Do siatki trafił już w debiucie. Kiedy reprezentanci Niemiec przez długi czas nie potrafili pokonać Albańczyków, przy wyniku 1:1 na boisku pojawił się właśnie on. I zrobił to, z czego jest znany - wykończył akcję głową.

Tamten gol zostanie zapamiętany na długo jako jeden z dziwniejszych. Klose padł na kolana i czołem wpakował piłkę do siatki. Po meczu dziennikarz spytał go, dlaczego nie zdobył bramki nogą, a Miroslav w swoim stylu odpowiedział: - Bo wolałem głową.

Dokładnie tak wyglądało to przez następne 13 lat. Zawsze w ten sam sposób, który doprowadził go do 71 bramek. Klose został dzięki tej cesze najskuteczniejszym piłkarzem w historii. Wyprzedził samego Gerda Muellera (68).

Świat bardziej zapamięta go z czegoś innego. Podczas mundialu w Brazylii trafił do siatki dwukrotnie, czyli po raz 15. i 16., a to oznacza kolejny rekord - najwięcej goli w historii mistrzostw świata. Więcej niż Pele (12), Just Fontaine (13), wspomniany Mueller (14) czy Ronaldo (15). Kiedy Klose wszedł na szczyt tej listy, Niemcy okrzyknęli go "Miro de Janeiro".

Zbliżył się też do rekordu pod względem liczby występów. Lothar Matthaeus zaliczył 150 meczów w kadrze - Klose 13 mniej. Legendarnemu obrońcy ustępuje jeszcze w liczbie mundiali, bo ma ich na koncie cztery, podczas gdy Matthaeus aż pięć.

Wspominając dorobek Miro, nie wolno zapomnieć o złotym, srebrnym, dwóch brązowych medalach mistrzostw świata i srebrze mistrzostw Europy.

- W historii naszej piłki to niezwykle ważny człowiek. Kiedy jeszcze go nie było, nie mieliśmy prawdziwego napastnika, któremu trener mógłby zaufać. W latach 1996-2006 mieliśmy na tej pozycji suszę - zauważa Hesse.

Po mundialu w Brazylii Klose skończył karierę reprezentacyjną i susza rozpoczęła się kolejny raz. Zresztą, piłce klubowej też będzie go brakować. Latem, gdy wygasł mu kontrakt z Lazio Rzym, angaż oferowało mu kilka klubów Bundesligi. Klose wybrał jednak ciszę i spokój. Tak dojrzewała w nim decyzja o zawieszeniu butów na kołku.

Komentarze (4)
avatar
Chazz
4.11.2016
Zgłoś do moderacji
3
0
Odpowiedz
W czasach wczesnoszkolnych jeden z moich ulubionych zawodników, najpierw w Kaiserslautern a potem razem z Klasiciem w Werderze Brema, szkoda, że pod koniec kariery nie wrócił do Bundesligi, bo Czytaj całość
avatar
piotruspan661
4.11.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Dobrze pamiętam jego ojca, solidnego ligowego średniaka.