Choć w pierwszych czterech kolejkach fazy grupowej Ligi Mistrzów mistrz Polski stracił aż 16 goli, nikt w Warszawie nie winił za to Arkadiusza Malarza. Co więcej, gdyby nie interwencje doświadczonego bramkarza, bilans bramkowy legionistów wyglądałby jeszcze gorzej. I nagle, na mecz piątej kolejki w Dortmundzie Jacek Magiera dokonuje zmiany i między słupki wskakuje Radosław Cierzniak.
Cierzniak, który od marca pojawił się na boisku tylko trzy razy, a ligowy debiut w Legii zaliczył dopiero na początku listopada. Trochę mało, choć rozgłos wobec jego przenosin do Legii był taki, jakby na Łazienkowską miała trafić gwiazda światowej piłki.
Przypomnijmy: gdy w styczniu bramkarz podpisał, mający obowiązywać od lipca, kontrakt z Legią, działacze jego ówczesnego klubu Wisły Kraków zdegradowali go do drużyny rezerw. Co ciekawe, tam również nie dano mu zgody na grę, jedynie na treningi. Telenowela związana z kontraktem piłkarza trwała kilka tygodni, a na treningach przed niezadowolonymi kibicami Cierzniaka musiała chronić policja. Ostatecznie do gry wkroczył PZPN, który rozwiązał zawodnika z Wisłą i bramkarz trafił na Łazienkowską.
34-latek, który w latach 2012-2015 był podstawowym bramkarzem Dundee United, zajął jednak miejsce na ławce rezerwowych. A że znakomicie spisywał się wspomniany już Malarz, nie miał szans na grę. Gdy do szatni trafił Jacek Magiera, w pierwszych wywiadach bardzo chwalił Cierzniaka. Nie tylko za postawę na treningach, ale też za tworzenie znakomitej atmosfery w szatni. I to w głównej mierze spowodowało, że otrzymał szansę debiutu w Lidze Mistrzów.
ZOBACZ WIDEO Borussia - Legia. Niemiecki dziennikarz: To było jak mecze gwiazd!
- To, jak pracuje i wspiera kolegów, jest wzorcowe. Trudno się czegoś uczyć jedynie, siedząc na ławce rezerwowych i obserwując innych - tłumaczył swoją decyzję szkoleniowiec. I choć po spotkaniu przekonywał, że nie żałuje swojego wyboru i bronił Cierzniaka jak mógł, ten o wtorkowym wieczorze na Signal Iduna Park chciałby jednak szybko zapomnieć.
To jednak nie będzie łatwe. Choć jego koledzy z linii obrony zbytnio mu nie pomagali, to wpuszczenie ośmiu bramek w ciągu 90 minut zostanie na długo nie tylko w jego pamięci. Co więcej, to jego fatalne piąstkowanie sprawiło, że do siatki trafił Nuri Sahin. Mógł także więcej zrobić po strzale Dembele, a i bramka w 90. minucie Marco Reusa trafia na jego konto. Dodajmy, że w całej pierwszej połowie nie zanotował ani jednej skutecznej interwencji.
Internet był bezlitosny. Po końcowym gwizdku został zalany prześmiewczymi memami, w których Cierzniak odgrywa główną golę. Kibice też nie mieli wątpliwości, że z Malarzem między słupkami Legia wywiozłaby z Dortmundu korzystniejszy wynik niż porażka 4:8. Ponadto serwis Goal.com wybrał go najgorszym zawodnikiem meczu, a i redakcja WP Sportowe Fakty nie miała dla niego litości.
"Sam dawał drużynie niewiele. Ewidentnie zawalił przy bramce na 3:1, nie zatrzymał również strzału Ousmane Dembele, po którym padł gol na 4:1, a miał piłkę na rękach. Najlepiej bronił w sytuacjach, w których rywale i tak byli na spalonych" - podsumowaliśmy, oceniając go na "3" w skali 1-10.
- Dostaliśmy bardzo bolesną lekcję. Co czułem po wyjściu na murawę? Radość i dumę, bo nie każdy otrzymuje szanse gry w Lidze Mistrzów. Mogę teraz obiecać, że będę trenował jeszcze mocniej - powiedział po spotkaniu Cierzniak.
I dobrze, nie można się podłamywać jednym nieudanym występem. Problem w tym, że nie wiadomo, czy po takim spotkaniu otrzyma w najbliższym czasie kolejną szansę gry.