Radosław Kałużny: Pod żebrem poczułem kłucie. To była maczeta
- Stojąc przy barze, poczułem kłucie pod żebrem. Obracam się, a tu... maczeta. "Wyjdziesz sam czy mam cię wyprowadzić?" - usłyszałem - opowiadał Radosław Kałużny w autobiografii "Powrót Taty".
"W samym Krakowie się działo. Lubiliśmy chodzić do dyskoteki Wolność FM na Placu Inwalidów. Do 20 siedzieli tam szczyle z tak zwanych fajfów. Doili browary po piątaku. Potem sami wychodzili albo ich wypraszano. Atmosfera stawała się coraz gorętsza. Na dole był parkiet taneczny, a na górze stoliki, przy których mogliśmy usiąść. Klimatyzacja, fajna muzyka i ładne dziewczyny - istny raj. Często urządzaliśmy tam wkupne.
To już sprawy lekko gangsterskie, bo Wolność FM była w rękach kibica Cracovii. Jak łatwo się domyślić, fanów Wisły uświadczyć tam ciężko. Przychodziliśmy za to my, piłkarze. Niespecjalnie się bałem, bo wychodziłem z założenia, że ryj nie szklanka. Zdarzało się, że stojąc przy barze, czułem kłucie pod żebrem. Obracam się, a tu... maczeta. Ciekawe, jak je przemycali. Niektórym w depozycie kazali zostawiać nawet zegarki. Obowiązywał zakaz wnoszenia metalowych przedmiotów.
-Wyjdziesz sam czy mam cię wyprowadzić? - szepnął do ucha facet ubrany na czarno z kominiarką zaciągniętą za brodę.
- Dobrze, dobrze, już wychodzę... - mówię temu osiłkowi.
"Mimo zagrożenia w dzielnicach Cracovii, nie wyobrażałem sobie imprezowania na terenach Wisły. Pilibyśmy razem, a potem co? Kilka gorszych meczów i od razu wypominają ci, że chlasz zamiast grać. Inna sprawa, że z naszymi kibicami miałem dobre układy. Po mistrzostwie Polski zawsze zapraszali nas na imprezę i stawiali wszystko za własne pieniądze. Siedziałem z nimi i czułem się dumny, oni naprawdę nas szanowali. Urządzaliśmy wspólne popijawy do białego rana. Jak "Misiek" siedział w więzieniu, dałem nawet tysiąc złotych na "rakietę". Nie mogłem odmówić fanom. Często dostawaliśmy od nich wsparcie, a tysiąc złotych nie był wielkim wydatkiem. Dlaczego miałbym to wszystko psuć?" - wspomina Kałużny.
ZOBACZ WIDEO Bóg, futbol, Borussia. Polak, który zatrzymał papieża