Maciej Wandzel: Ryzyko podejmujemy świadomie

Newspix / Fokusmedia/Michał Chwieduk / Bogusław Leśnodorski (z prawej)
Newspix / Fokusmedia/Michał Chwieduk / Bogusław Leśnodorski (z prawej)

Aby odgrywać poważną rolę w Europie trzeba proponować najlepszym piłkarzom europejskie warunki. Ryzykujemy, żeby mieć pewność gry w Lidze Europy i podjąć kolejną próbę awansu do Ligi Mistrzów - mówi nam Maciej Wandzel, współwłaściciel Legii Warszawa.

WP SportoweFakty: We wtorek miała być podpisana umowa w sprawie shoot-outu. Udało się?

[tag=29512]

Maciej Wandzel[/tag]: - Jeszcze nie, wciąż trwają różne rozmowy, ale nie będę wchodził w szczegóły.

Podczas spotkań i negocjacji podaliście sobie z Dariuszem Mioduskim ręce?

- Oczywiście, podajemy sobie ręce i mówimy dzień dobry, nie mamy z tym problemu.

Pytam, bo po ostatnich wywiadach - w "Rzeczpospolitej" oraz w "Stanie Futbolu" - można było odnieść wrażenie, że jesteście panowie najbardziej zaciekłymi, nienawidzącymi się wrogami.

- Jeśli oczekuje pan, że będę się odnosił do słów i zarzutów, które padły pod moim adresem ze strony Darka we wspomnianych wywiadach, to zawiodę pana. Nie mam zamiaru tego robić. Interes Legii wymaga, żeby w tym momencie zachować daleko idącą powściągliwość. Konflikt ma negatywny wpływ na całe legijne środowisko, obniża morale pracowników, kibiców, być może nawet piłkarzy. W klubie doskonale zdajemy sobie z tego sprawę, więc eskalowanie napięcia kolejnymi wypowiedziami byłoby po prostu ze szkodą dla Legii. Poza tym, już tak osobiście, nie mam zamiaru brać udziału w tej personalnej, medialnej wojnie. Jeśli chce pan ze mną rozmawiać, to tylko merytorycznie, bez personalnych wycieczek. W przeciwnym razie nie za bardzo mamy o czym rozmawiać.

ZOBACZ WIDEO Łukasz Broź: Chcieliśmy wygrać

W takim razie coś, co najbardziej interesuje kibiców: w jakiej kondycji finansowej jest Legia? Dariusz Mioduski zdradził, że w ostatnim roku bardzo wzrosły koszty i bez kolejnego awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów klub będzie miał problem, być może trzeba będzie wyprzedawać zawodników.

- Do stycznia ubiegłego roku mieliśmy taką politykę, że wydatki na prowadzenie pierwszej drużyny trzymaliśmy w bardzo dużych ryzach. W kadrze nie chcieliśmy mieć zbyt wielu piłkarzy. Do tego bardzo dbaliśmy o limit wynagrodzeń pierwszej drużyny. To skazywało nas na sprzedawanie zawodników, w tym podejmowanie takich ciężkich decyzji, jak udzielenie zgody na sprzedaż Miroslava Radovicia do Chin. Ta polityka w ubiegłym roku uległa korekcie, zdecydowaliśmy się na zwiększenie kosztów utrzymania pierwszej drużyny, ściągając więcej ponadprzeciętnych zawodników. Ten stan trwa do teraz, bo są u nas piłkarze, którzy dość dużo zarabiają, adekwatnie do ich wartości. Chodzi na przykład o Vadisa Odjidję-Ofoe, który zresztą swoją grą zrekompensował nam to już wielokrotnie, czy Artura Jędrzejczyka, który jak wierzymy zrobi to samo. Takim zawodnikiem był też Nemanja Nikolić, czy z nadal obecnych - Thibault Moulin. Jest też kilku innych liderów.

Jaki był cel takiego działania?

- Taka polityka została przez nas świadomie przyjęta, aby zapewnić sobie sytuację, w której w miarę na pewno - choć w sporcie oczywiście nie można mówić "na pewno" - Legia regularnie występować będzie co najmniej w fazie grupowej Ligi Europy, a być może będzie próbować utrzymywać potencjał pozwalający przy odrobinie szczęścia i uprzednie ciężko wypracowanej pozycji w rankingu grać w grupie Ligi Mistrzów. A i tak mimo wszystko są kluby, które chętnie sięgają po naszych piłkarzy i oferują im o wiele lepsze pieniądze. Kluby te pochodzą z rynków, gdzie są znacznie większe wpływy z praw telewizyjnych, nie mówiąc już o Chinach. Poza tym nawet zwiększenie kosztów nie sprawia, że o Lidze Mistrzów możemy mówić jako o celu na wyciągnięcie ręki sezon w sezon. Tyle tylko, że my Champions League wciąż traktujemy jako coś dodatkowego, bonus, choć poczuliśmy smak tej wyjątkowej przygody i koniec końców nie zawiedliśmy.

Czyli istotnie, bardzo dużo ryzykujecie takim podejściem. Jeśli zespołowi powinie się noga w lidze bądź w europejskich pucharach, możecie wpaść w tarapaty finansowe.

- My to ryzyko podejmujemy świadomie. Jeśli nie uda nam się zdobyć mistrzostwa Polski bądź nie awansujemy do fazy grupowej Ligi Europy, czego nie zakładamy, to oczywistym będzie, że koszty utrzymania pierwszej drużyny będą zbyt wysokie. Będziemy musieli się w takim przypadku zachować elastycznie. Naszym celem nie jest kontynuowanie i zdobywanie tylko mistrzostwa Polski i czasem drugiego bądź trzeciego miejsca w lidze. Nasze ambicje sięgają dalej. Dla przykładu, filozofia Lecha Poznań jest prosta - nie oceniam jej, tylko przedstawiam fakty - wydajemy tyle, ile mamy, a jeżeli się okaże, że mamy słabsze przychody, to zmniejszamy koszty i przyjmujemy ewentualność, że sezon możemy skończyć na ósmym miejscu. Kibiców to zapewne boli, ale zarządu to nie boli, bo klub działa konsekwentnie według takiej filozofii i takie ma wytyczne od właściciela. Jest to też bezpieczne, żeby nie powiedzieć konserwatywne. Ale żeby próbować odgrywać poważną rolę na europejskiej scenie, trzeba proponować piłkarzom europejskie warunki nie tylko pod kątem rozwoju sportowego, ale również pod kątem finansowym. I my to staramy się robić. Świadomie i w pewnych granicach ryzykujemy, żeby mieć pewność gry w Lidze Europy, a poza tym znów podjąć próbę awansu do Ligi Mistrzów. Nasza filozofia zarządzania to walka o wysokie cele. Nie wystarczy jednak tylko tak po prostu powiedzieć, trzeba być gotowym na wydatki i to niemałe, nie tylko na pensje ale także transfery i ogólnie wysoki poziom obsługi pierwszej i drugiej drużyny. Może to nie jest do końca jak w powiedzeniu "kto nie ryzykuje ten nie pije szampana", bo nie o szampana tu chodzi, tylko o kolejne tytuły dla Legii Warszawa. Podkreślam, iż nie jest to w sprzeczności z budową dużej Akademii i innymi długoterminowymi projektami.

A co się stało z pieniędzmi otrzymanymi z UEFA za awans do Ligi Mistrzów? Krążą plotki, że wydaliście już wszystko, co zarobiliście.

- Z Ligi Mistrzów dostaliśmy około 79 procent środków. Jak powszechnie wiadomo, z zarobionych środków spłaciliśmy ITI, na ten cel wydaliśmy 22 miliony złotych, płacimy duży podatek dochodowy, zapłaciliśmy kilkanaście milionów złotych premii pierwszej drużynie i sztabowi za tegoroczne osiągnięcia, zapłaciliśmy stare premie i trochę historycznych zobowiązań transferowych przypadających na ten rok, jak również za nowe transfery, np. Dominika Nagy'a. Wciąż jednak mamy odpowiednią ilość gotówki. Dodam, iż nie korzystamy z żadnych kredytów obrotowych. Mamy dość komfortową sytuację. Zarobiliśmy w tym roku dużo pieniędzy, ale nie ma gwarancji, że tak będzie co rok. Zdajemy sobie z tego sprawę. To jest sport i jest wiele zmiennych, które się składa na końcowy sukces.

Dariusz Mioduski uważa, że mówienie o ogromnym sukcesie Legii to tylko element kampanii wyborczej i propaganda.

- Jak powiedziałem na samym początku rozmowy, nie chcę się odnosić do konkretnych sformułowań. Nasz zysk operacyjny EBITDA, bez amortyzacji, odsetek i podatku w tym roku ma szansę przekroczyć 90 milionów złotych. Więc nie wiem, co mam powiedzieć, jeśli ktoś uważa, że nie jest to sukces finansowy. Nikomu w polskiej piłce się to do tej pory nie udało.

A jak to jest z dochodami z transferów? Wy utrzymujecie, że Legia w ostatnich latach na transferach zarobiła 64 miliony złotych, a Dariusz Mioduski, że tylko cztery miliony. Jeden klub, a dwie zupełnie sprzeczne informacje. Jak to pan wyjaśni?

- Traktuję to jako element prowadzonych negocjacji i tak, jak zaznaczyłem na wstępie - nie chciałbym się do tego bezpośrednio odnosić. Według mnie, a mam 20 lat doświadczenia operacyjnego, Legia jest dobrze zarządzana. Ma również, nie waham się powiedzieć, świetny dział finansowy, jeden z lepszych z jakim się zetknąłem. Generalnie nie warto mówić źle o Legii. Nikomu się to nie opłaca. Jeżeli na coś miałbym zwrócić uwagę, to że wszyscy zmęczeni są publicznym dyskutowaniem o konflikcie właścicielskim: pracownicy, kibice, sponsorzy, a nawet dziennikarze. To pozbawia, zwłaszcza pracowników inicjatywy i optymizmu. Zwłaszcza to, jak jeden z nas mówi źle o klubie, bo tym samym mówi źle o ich pracy. Jestem pełen podziwu dla wielu z nich, że nadal ciężko pracują i osiągają sukcesy.

Na kolejnej stronie Maciej Wandzel wyjaśnia, skąd wzięły się różnice w zestawieniach transferowych prezentowanych przez Dariusza Mioduskiego z jednej strony i Legię Warszawa z drugiej strony. Prezentujemy także transferowy bilans za sezony 2013-14, 2014-15, 2015-16 oraz ostatnie okienko, pochodzący z systemu księgowego Legii Warszawa.

[nextpage]

Różnica jest ogromna, gdzie zniknęło w takim razie te 60 milionów?

- Nic nigdzie nie zniknęło. Mogę panu przekazać plik wyeksportowany z naszego systemu księgowego (tabelę zamieszczamy poniżej - przyp.red.), pokazujący wynik transferowy za trzy i pół sezonu. Mówiąc dokładnie: trzy pełne sezony, czyli 2013-14, 2014-15, 2015-16 plus zimowe okienko transferowe. Uzyskaliśmy w tym okresie przychody w wysokości 94,4 miliona złotych, wydaliśmy 30,6 miliona i zrealizowaliśmy zysk 63,8 miliona złotych.

Według jakich zasad robione jest takie zestawienie?

- Naszym audytorem, który akceptował metody rozpoznawania wyników na transferach i od 10 lat bada sprawozdania klubu, jest firma z tzw. "wielkiej czwórki". Dane, o których teraz rozmawiamy, są oficjalnymi danymi klubowymi. Jeśli chodzi o najistotniejsze zasady sporządzania takich zestawień, to przychody są księgowane w momencie, gdy dochodzi do spełnienia wszystkich warunków transferowych i są ujmowane w 100 procentach w momencie dokonania transferu, nawet jeśli ich płatność jest rozkładana na raty. Natomiast często mówi się o kosztach, wydatkach, menedżerach, więc to też warto wyjaśnić. W wynikach finansowych, o których rozmawiamy, zawsze uwzględniany jest koszt transferu zakupowego wraz ze wszystkimi prowizjami dla menedżerów. I tu jest drobny niuans, to podlega odpisowi amortyzacyjnemu. Czyli jeśli piłkarz ma kontrakt czteroletni, to sumę transferu rozkłada się na 48 miesięcy i 1/48 się od tego zmniejsza, więc w momencie sprzedaży jest to już wartość zamortyzowana. Ale to jest detal nie robiący dużej różnicy. Do kosztów dolicza się wszystkie prowizje od kupna, wszystkie prowizje od sprzedaży i wszystko to, co jest istotne.

Co na przykład?

- Choćby to, że menedżer Ondreja Dudy miał zapewnioną kwotę od transferu sprzedażowego czy Koszyce zainkasowały 10% od sprzedaży Ondreja, a Lechia od sprzedaży Ariela Borysiuka. Czasem dzielimy się sukcesem finansowym ze sprzedającym klubem, czasem motywujemy menedżera zawodnika. W ten sposób mamy wspólny cel ekonomiczny z naszymi partnerami. Do tego dochodzą bardzo wysokie opłaty do PZPN i MZPN. Przy transferze Ariela Borysiuka same opłaty dla związków wyniosły 100 tysięcy euro. W zestawieniu jest zawarty każdy możliwy koszt. Co od opłat związkowych, to przed wywiadem poprosiłem o zastawienie. Nie uwierzy pan - od sezonu 2013-14 do dziś zapłaciliśmy do związku 5,7 mln zł. Mało?

A tak zwane kwoty za podpis, czyli "signing fees"? Na pewno mówimy tu o wysokich kwotach, przecież z kartą na ręku przychodzili do Legii tacy piłkarze, jak Nemanja Nikolić, Vadis Odjidja-Ofoe czy Daniel Chima Chukwu.

- To jest właśnie jedyny wyjątek. Te kwoty nie są zapisywane jako koszt transferu, a jako wynagrodzenie. Wygląda to w ten sposób, że jeśli na przykład taki piłkarz podpisuje z Legią kontrakt na trzy lata, to wówczas wspomniana kwota księgowana jest w częściach miesięcznych w jego wynagrodzeniu. To również jest akceptowane przez audytora, więc to też żadna tajemnica. Do grupy zawodników, których pan wymienił, można doliczyć też na przykład w jakimś zakresie Kaspera Hamalainena. Ale nie zgodzę się, że są to duże kwoty. One nie rzutują w istotny sposób na ostateczny bilans.

Skąd w takim razie tak ogromna różnica między danymi podawanymi przez was, a danymi z tabeli Dariusza Mioduskiego?

- Nie za bardzo mam jak się odnieść do tabelki pokreślonej długopisem i przez nikogo niepodpisanej (tweet z tabelą Dariusza Mioduskiego zamieszczamy poniżej - przyp.red.). Wydaje mi się, że krążące w przestrzeni publicznej dane różnią się przede wszystkim z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że tabela wrzucona przez Darka obejmuje inny okres, do października 2016 roku, o czym nie każdy czytelnik wie. Różnica w przychodach wynosi tutaj grubo ponad 20 milionów złotych, nie są policzone transfery Nikolicia, Prijovicia i Bereszyńskiego, czyli ponad 23 miliony złotych. To były transfery bardzo zyskowne, bo należy pamiętać, że za Niko nie zapłaciliśmy nic, za Beresia i Prijo bardzo niewiele, a sprzedaliśmy ich za konkretne pieniądze. Tego w ogóle nie ma w danych prezentowanych przez Dariusza, a my mówimy o zestawieniu z końca stycznia 2017.

Ale tak czy siak, nawet uwzględniając te trzy transfery, coś tu nie gra, cały czas brakuje około 30 milionów.

- Powód jest prosty. Tego, co zaprezentował Darek, nie można w ogóle nazywać wynikiem na transferach. To jest po prostu zestawienie przepływów finansowych, bo zaliczył do tego wszystkie wydatki na transfery zawodników, włącznie z piłkarzami, którzy u nas nadal są, wciąż dla nas grają i nie został zrealizowany na tych "inwestycjach" żaden wynik.

Nie da się jaśniej?

- Dobrze, w takim razie postaram się wyjaśnić to na przykładzie. Załóżmy, że przykładowy Kowalski kupił mieszkanie za 200 tysięcy. Po roku sprzedał je za 350 tysięcy. Dodatkowe koszty, na przykład prowizje, wyniosły 10 tysięcy, więc Kowalski zarobił na czysto 140 tysięcy. I teraz dalej - w tym samym czasie Kowalski kupił nowe mieszkanie, za 300 tysięcy i wydał na nie także pieniądze, które zarobił ze sprzedaży poprzedniego mieszkania. I teraz na czym polega różnica w wyliczeniach. Według założeń Darka, wynik handlu mieszkaniami to minus 160 tysięcy. Składa się na to: -200 tysięcy na zakup pierwszego mieszkania, +350 tysięcy za sprzedaż mieszkania, -10 tysięcy prowizji, -300 tysięcy na zakup drugiego mieszkania. Tyle tylko, że to nie jest żaden wynik finansowy Kowalskiego, a prezentacja przepływu kapitału w jakimś okresie. W rzeczywistości pan Kowalski jest bardzo zadowolonym inwestorem bo zainwestował 210 tysięcy w mieszkanie i prowizję oraz zainkasował 350 tysięcy, więc osiągnął wynik 140 tysięcy na plus. Dopiero później Kowalski zrobił kolejną inwestycję za 300 tysięcy złotych, ale czy na niej zarobi, czy też straci, to się dopiero okaże w przyszłości. Czyli przekładając na sytuację Legii, realny wynik transferowy można rozpatrywać dla zawodników, których klub najpierw zakontraktował, a następnie sprzedał. Nie wiadomo przecież, ile Legia zarobi na Vadisie, Nagy'u czy Moulinie.

Czy chce pan powiedzieć, że Dariusz Mioduski dopuścił się celowej manipulacji?

- Bardziej elegancko będzie to nazwać poważną nieścisłością w opisie, bo zestawiane są dane z niepokrywających się okresów. Darek napisał na Twitterze, że liczby nie kłamią, ale tak naprawdę zmiksował w swoim zestawieniu wynik na zrealizowanych transakcjach z nowymi inwestycjami i ujął to w przepływach gotówkowych. To zestawienie nie jest nawet nieprawdziwe, niewłaściwa jest jego interpretacja przedstawiona przez Dariusza. Ta tabelka w najmniejszym stopniu nie kwestionuje naszych danych.

Zdaje pan sobie sprawę, że całe to zamieszanie właścicielskie rzuca się cieniem na klub? Że kibice mają już tego wszystkiego dość?

- Oczywiście, doskonale wiem, że kibiców już to męczy, nie chcą ciągle przyglądać się przepychankom, przysłuchiwać się sprzecznym komunikatom. Też bym chciał, żeby to się już skończyło i żeby sytuacja stała się jasna. Mam nadzieję, że jesteśmy bliżej, niż dalej rozwiązania tego konfliktu. Zarząd stara się zarządzać klubem normalnie na ile to możliwe w tak złożonej sytuacji. Prezes też to bardzo przeżywa, widzę to na co dzień. Staram się mu dodawać otuchy, choć to nie jest łatwe.

Rozmawiał Paweł Kapusta

Przeczytaj więcej tekstów autora --->

Źródło artykułu: