Początek niedzielnego meczu był katastrofalny w wykonaniu Górnika Łęczna. Gospodarze mieli kłopot z wymianą kilku podań i często zagrywali do zawodników Piasta Gliwice. Kilka razy skórę kolegom musiał ratować bramkarz Sergiusz Prusak. To w głównej mierze jego zasługa, że goście nie objęli prowadzenia. - Pierwsza połowa to była dla nas mordęga. Przez dwadzieścia minut mieliśmy naprawdę duże problemy z Piastem - ocenia Franciszek Smuda.
Już w 19. minucie sztab szkoleniowy gospodarzy zrobił wymuszoną zmianę. Napastnik Vojo Ubiparip nabawił się kontuzji łydki i chociaż próbował kontynuować grę, to musiał opuścić boisko. Trener nie ukrywa, że miało to wpływ na przebieg meczu. - Jak rozpoczyna się spotkanie i masz takiego napastnika, na którego liczysz i on schodzi praktycznie po piętnastu minutach, to jest ból. To było niekorzystne, ale szczęśliwie się dla nas skończyło - przyznaje 68-letni szkoleniowiec.
Zielono-czarni z czasem nieco się poprawili, ale wciąż szwankowało ostatnie podanie. Kluczowa dla losów meczu okazała się czerwona kartka dla obrońcy Piasta Aleksandara Sedlara w 82. minucie. Po niej Górnik jeszcze mocniej zaatakował i w doliczonym czasie bramkę na wagę trzech punktów strzelił Piotr Grzelczak. - W drugiej połowie zaczęliśmy grać to, co graliśmy w czasie przygotowań do sezonu - odważniej, agresywniej, piłka chodziła od nogi do nogi i nie było tyle przypadku, co w pierwszej połowie. Trzeba powiedzieć, że zespół miał charakter, grał do końca i chciał zwyciężyć - podkreśla Smuda.
ZOBACZ WIDEO Legia odpadła z Ligi Europy. Drużynie zabrakło charakteru?