O ludziach, którzy się Liverpoolowi nie kłaniali. Głowa papieska

Ponoć w nowym muzeum Liverpoolu znajduje się proporczyk upamiętniający mecze z Widzewem i podpisem: "Łódź 1983. Tam Przegraliśmy. Piwo Było Dobre". Może i jest, może i było dobre.

Piłka Nożna
Piłka Nożna

Zbigniew Mucha

Co i tak nie zmienia faktu, że 34 lata minęły od chwili, gdy mistrz Polski zasłużenie wyeliminował być może najlepszą wówczas klubową drużynę świata, awansując do czołowej czwórki w Europie.

Latem 1982 roku Zbigniew Boniek swoim kolegom mówi "ciao" i wyjeżdża do Turynu. Powszechnie wieszczy się koniec wielkiej drużyny, która kilka sezonów wcześniej biła w pucharach Juventus i oba Manchestery. I teraz drużyna zostaje bez swojego asa - gracza wybitnego, bez którego goli, ale też wrzasku, nagonki, patrzenia na ręce kolegom, być może nie byłoby połowy słynnego widzewskiego charakteru. Bez "Zibiego" (a właściwie "Murzyna", bo "Zibi" miał się dopiero narodzić w Turynie) w perspektywie występów w Pucharze Mistrzów drużyna zostaje wręcz osierocona, a równolegle odchodzą przecież także Marek Pięta, Andrzej Możejko i Władysław Żmuda. Ci, którzy mają ich zastąpić, jak Wiesław Wraga, Mirosław Myśliński czy Tadeusz Świątek, są nieznani.

Czy poradzą? Trzeba liczyć na doświadczenie Włodzimierza Smolarka, Józefa Młynarczyka, Mirosława Tłokińskiego i Zdzisława Rozborskiego, jedynego, który wziął udział we wszystkich kilkunastu pucharowych meczach Widzewa Łódź. Rywalizacja z maltańskim Hibernians w I rundzie przechodzi właściwie bez historii. Mistrz Austrii - Rapid Wiedeń - w składzie z Hansem Kranklem i Antoninem Panenką dyktuje trudniejsze warunki (1:2 i 5:3), ale najtrudniejsze stawia sierotka losująca z ramienia UEFA wiosenne ćwierćfinały. Wygląda bowiem na to, że w marcu widzewiacy będą mogli się napić dobrego piwa, kupić żonom pamiątki na Wyspach, zwiedzić miasto Beatlesów i zacząć myśleć o obronie mistrzostwa Polski. O pucharach zaś zapomnieć.

Bo Liverpool FC to nie jest waga ciężka. To jest coś dużo więcej. Nie ma wątpliwości, że The Reds nie chodzą w tej samej wadze co widzewiacy. Dwa razy Puchar Mistrzów pod koniec lat 70., kolejny w 1981 roku, a w perspektywie następne uszate puchary. Ludzie z miasta Łodzi wiedzą, kto ma do nich przyjechać, więc walka o bilety zaczyna się wcześnie. Chętnych jest 200 tysięcy, to rodzi pogłoskę, że spotkanie może być przeniesione na Stadion Śląski do Chorzowa. Nic z tego, Widzew chce grać w Łodzi. Ale nie u siebie, tylko na większym stadionie przy al. Unii - tam, gdzie na co dzień występuje ŁKS.

ZOBACZ WIDEO AS Roma wygrała mecz polskich bramkarzy [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Właściwie wszystko przemawia przeciwko mistrzom Polski. Osłabiony skład, przerwa w rozgrywkach, mroźna zima, szalejąca grypa i gorączka, która rozkłada ośmiu z nich plus trenera Władysława Żmudę. O normalnych treningach nie ma mowy. Szkoleniowiec jednak odrabia pracę domową znakomicie. Rozpisuje zadania, kreśli charakterystykę rywali. Nie ma do dyspozycji satelity i kilkudziesięciu nagrań wideo. Zdobywa tyle informacji, ile może, plus to, co przekazują... sami Anglicy.
Jedzie na obserwację, na mecz Manchesteru United z Liverpoolem. - Z trenerem Paisleyem przebywałem przez półtorej godziny - opowiada reporterowi "Piłki Nożnej". - Chciałem od niego wydobyć jak najwięcej. Dlaczego nie grał Hansen, jak przegrali z Brighton, kto wchodzi na jaką pozycję w przypadku kontuzji itd. Paisley odpowiedział prawie na wszystkie pytania. Mnie nie zadał żadnego...

Pewność siebie rozpiera Anglików. Pro forma wysyłają do Łodzi człowieka na obserwacje, asystenta głównego menadżera. Wpada na trening, po 10 minutach się zbiera, ponoć idzie się napić. Żmuda przyspiesza cykl przygotowań do wiosny o dwa tygodnie, nie bacząc na późniejszy start ligi. Przed meczem siedzi z piłkarzami w Spale. Oglądają w TV materiał z lądowania Anglików na Okęciu. Kenny Dalglish twierdzi, że nie zna polskich piłkarzy, Ianowi Rushowi nic nie mówi nazwisko Młynarczyka. Wszyscy za to wokół mówią i piszą o czerwonej maszynie, która miele wszystkich po drodze, więc zmiele również polskiego rywala.

W końcu mecz. Ludzie wchodzą na maszty, płoty i słupy, w sumie na stadionie stawia się ich około 45 tysięcy. Jest 2 marca, zimno. Smolarek i Tłokiński krążą cały czas przy czwórce angielskich obrońców, czekając na krzyżowe podanie z głębi pola. Trzeba liczyć na to, że myśleć za bardzo nie będzie się chciało temu, któremu to najlepiej wychodzi, czyli Graeme'owi Sounessowi, oraz zneutralizować Dalglisha. Największą gwiazdą opiekuje się Świątek, nowy i bardzo waleczny zawodnik w zespole, przy okazji wielki fan Liverpoolu. Nie daje pograć Kenny’emu D.

Najpierw błąd popełnia szalony bramkarz Bruce Grobbelaar i do siatki trafia Tłokiński. Potem rusza do przodu Andrzej Grębosz, by zacentrować spod końcowej linii w okolice 16 metra, gdzie najniższy na boisku Wraga głową strzela gola królom przestworzy - 2:0. Cud, który jednak daje się wytłumaczyć. Kilka tygodni wcześniej podczas rzymskiej audiencji czoło niewysokiego Wiesia pobłogosławił Jan Paweł II...

NA KOLEJNEJ STRONIE PRZECZYTASZ O SZOKU JAKI PRZEŻYŁY PRZEZ POLAKÓW ANGIELSKIE "CHAMY".  I ICH NIESAMOWITEJ REAKCJI. 

Czy Widzew Łódź będzie kiedyś znowu wielki?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×