Te kilkanaście sekund przeszło do historii polskiej piłki. A może nie tylko piłki, bo przecież ona była tylko impulsem. Gdy Michel Platini siłuje się ze sporych rozmiarów kopertą, aż w końcu ją rozrywa i mówi: organizatorem mistrzostw Europy w 2012 roku zostaje... Polska i Ukraina.
A potem jest już wybuch radości na sektorze zajmowanym przez naszych działaczy.
- To był jeden z najpiękniejszych momentów w mojej karierze, zaraz po finale mistrzostw świata, który sędziowałem na linii - wspomina Michał Listkiewicz, ówczesny prezes PZPN, będący w tym czasie jakby twarzą przedsięwzięcia.
Ojcem chrzestnym, a może nawet kimś więcej, był Adam Olkowicz, ówczesny wiceprezes związku.
ZOBACZ WIDEO Sevilla remisuje i traci dystans do czołówki - zobacz skrót meczu z Valencią [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
- Myślę, że jakiś czas przed Cardiff czuliśmy wyrazy sympatii ze strony szefów FIFA i UEFA. Mieliśmy świadomość, że wysoko nas cenią - wspomina Olkowicz.
Przypomnijmy, że chętnych do organizacji turnieju było 8. Do finału weszło trzech.
W szanse naszej kandydatury początkowo wierzyło ledwie kilku działaczy. Choć porozumienie między federacjami, polską i ukraińską, podpisano we wrześniu 2003 roku, wciąż było to bardziej myślenie życzeniowe. W starych wspomnieniach można znaleźć informacje, że nawet sam Listkiewicz nie był do końca przekonany i bardziej skłaniał się do 2016 roku. Ale zaczął razem z Olkowiczem chodzić od gabinetu do gabinetu. I w końcu zapukali do odpowiednich drzwi. Konkretnie do premiera Marka Belki.
- Był naprawdę tym pomysłem podekscytowany. Powiedział: "Panowie, robimy to". Do tego momentu odbijaliśmy się od sekretarki do sekretarki. Ale teraz wystarczył jeden telefon i byliśmy przyjmowani jak goście honorowi - mówi Listkiewicz. Bez wstępnych gwarancji rządowych Polska nie miała żadnych szans. Teraz to było zupełnie co innego. Najlepszy wynik w pierwszej rundzie uzyskali Włosi, potem byli Chorwaci i Węgrzy, w końcu na trzecim miejscu Polska z Ukrainą. Zaczął się wielki pościg.
Podczas kongresu UEFA w Budapeszcie, w 2005 roku, państwa przedstawiły swoje kandydatury po raz pierwszy. Włosi byli pewni zwycięstwa. Ich stoisko było puste. Zwykły stolik i nic więcej. Przedstawiciele włoskiej federacji tłumaczyli, że symbolizuje to plac. We włoskiej tradycji plac miejski jest bowiem miejscem spotkań.
Polacy z Ukraińcami i Węgrzy z Chorwatami pokazali wielkie wizje. Węgrzy dodatkowo podlali to dużą ilością piwa. Hryhorij Surkis, szef ukraińskiej federacji, krzyczał: "Oni ich upiją i przekabacą! Dawaj nasz towar". I w końcu na stoły wjechała najlepszego gatunku wódka pieprzowa, która pomogła naszej delegacji odzyskać kontrolę nad wydarzeniami. Pewnie Włosi patrzyli na to wszystko z pewnym niesmakiem. Oni nawet nie pomyśleli o przywiezieniu "limoncello". Ale i tak byli pewni wygranej.
Polska od początku traktowała przedsięwzięcie bardzo poważnie. Było to zresztą widać w Cardiff. Na finałowe rozstrzygnięcie poleciał sam prezydent Lech Kaczyński, który mocno wspierał polską kandydaturę. Wbrew, jak podkreśla Listkiewcz, ministrowi sportu, Tomaszowi Lipcowi. Trzeba pamiętać, że to był specyficzny czas. Lipiec jeszcze 3 miesiące wcześniej wprowadzał do PZPN komisarzy (Andrzej Rusko, Marcin Wojcieszak), strony były w stanie wojny. - Lipiec jechał tam z nadzieją, że nie dostaniemy tego turnieju, namawiał prezydenta przeciwko nam - mówi Listkiewicz.
Wsparciem ze strony ukraińskiej był prezydent Juszczenko. Włosi wysłali ministra sportu, Węgrzy i Chorwaci wicepremierów. Wsparcie najważniejszych osób w państwie też musiało działać na naszą korzyść.
Mobilizacja była wielka, choć wielu wciąż nie wierzyło. Nie tylko Lipiec. Nawet obecny prezes, Zbigniew Boniek, śmiał się z kandydatury, a proszony o bycie twarzą Polski wypowiadał słynne zdanie o kaktusie, który rośnie na ręku. Dopiero potem zgodził się, jako najbardziej rozpoznawalny polski piłkarz, być twarzą tego projektu.
Gdy Platini ogłosił werdykt, pewnie nie on jeden musiał sprawdzić rękę. Po prostu taki był wtedy klimat.
- To była dopiero pierwsza połowa meczu. Pokonaliśmy trzech przeciwników. W drugiej musieliśmy zmierzyć się z innym rywalem. Był to upływający czas - mówi Olkowicz.
Euro 2012 będzie w Polsce wspominane różnie. Niestety, od strony sportowej polegliśmy. A i to nie jest odpowiednie słowo. Polska wylosowała najłatwiejszą grupę w historii turniejów. Była gospodarzem i miała, jak określali niektórzy dziennikarze, najlepszy zespół w XXI wieku. I co ważne, wszyscy nasi rywali byli w stanie kryzysu. Polska nie tylko nie wyszła z grupy, zajęła w niej ostatnie miejsce. Można zaryzykować stwierdzenie, że była to największa klęska sportowa w historii naszej piłki.
- Ale była też druga strona. Do dziś jak gdzieś jadę, do Irlandii czy Hiszpanii, ludzie wspominają atmosferę. Mówią: "To była najlepsza impreza w historii". Wie pan, dziś jak przyjeżdża wycieczka szkolna do Warszawy, musi zwiedzić park Łazienkowski, Zamek Królewski i Stadion Narodowy - mówi Listkiewicz.
Trudno dziś zaprzeczyć, że to impreza, która zmieniła kraj, przyspieszyła jego rozwój.
- 1500 kilometrów dróg, w tym autostrad. Tyle samo linii kolejowych, rozbudowa lotnisk. Gigantyczna inwestycja w Polskę, na 100 miliardów złotych. Tak, EURO 2012 zmieniło Polskę - uważa Olkowicz.
"- 1500 kilometrów dróg, w tym autostrad. Tyle samo linii kolejowych, rozbudowa lotnisk. Gigantyczna inwestycja w Polskę, na 100 miliardów z Czytaj całość