Dziewięć lat temu piłkarze i kibice Barcelony przeżyli wielkie upokorzenie. 7 maja 2008 roku drużyna Franka Riijkarda nie dość że poległa na Santiago Bernabeu aż 1:4, to przed pierwszym gwizdkiem musiała zrobić szpaler dla zawodników Realu Madryt, który wcześniej zapewnił sobie tytuł mistrza Hiszpanii. W niedzielę wprawdzie szpaleru w dosłownym sensie nie zobaczymy, ale trudno spodziewać się innego wyniku niż zwycięstwa gospodarzy, które znacznie przybliży ich do wygrania ligi.
Są ku temu na jak najlepszej drodze. I nie chodzi tutaj o ich niewiarygodną formę - Realowi wciąż przytrafiają się przecież spotkania, po których żegnają ich gwizdy własnej publiczności. Za każdym jednak razem udaje im się przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Czy to rzut wolny czy rzut rożny, czy Sergio Ramos czy Cristiano Ronaldo - za każdym razem drużyna wypływa na powierzchnię, czego nie można powiedzieć o Barcelonie.
Ekipa Luisa Enrique w niczym nie przypomina tej, która dwa lata temu zdobyła wszystkie możliwe tytuły, choć w gruncie rzeczy skład wygląda bardzo podobnie. Coś się jednak w niej wypaliło, nie ma jedności, tak charakteryzującej zespół z 2015 roku. Ostatnie tygodnie udowadniają, że historyczna remontada przeciwko Paris Saint-Germain była tylko "wypadkiem przy pracy", w której największy udział mieli fatalnie grający obrońcy PSG i błysk geniuszu Neymara, a nie cudowna postawa całej "11".
W Barcelonie nie widać zespołu, a do zwycięstw prowadzą ją indywidualności. Środek pola niemal nie istnieje - Sergio Busquets jest bez formy, Ivan Rakitić również, a Andres Iniesta ma jedynie momenty dobrej gry. Błędy przydarzają się niemal każdemu, brakuje zawodnika, na którym można by oprzeć grę. W zbudowaniu dyspozycji nie pomagają kolejne kontuzje, a także świadomość, że z obecnym trenerem będą pracować tylko do końca sezonu.
ZOBACZ WIDEO Primera Division: coraz lepsza sytuacja Sevilli po zwycięstwie z Granadą - zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]
Wyznanie Luisa Enrique o odejściu nie oczyściło atmosfery w klubie, a tylko zwiększyło poziom zobojętnienia. "Dogranie sezonu do końca" - tak to chyba można nazwać. Tyle można wywnioskować z wypowiedzi zawodników i z ich boiskowych reakcji. Brakuje w nich emocji i radości z gry, a Duma Katalonii męczy siebie i kibiców.
I nawet jeśli to wystarcza do pokonania Sportingu Gijon, fatalnie dysponowanej Sevilli czy Realu Sociedad, to zdecydowanie za mało na taki Juventus Turyn. Dwumecz ze Starą Damą pokazał jasno różnicę między drużynami - u mistrza Włoch jak na dłoni było widać jedność, determinację i głód sukcesów. Barca wyglądała z kolei na ekipę zmęczoną. Być może zmęczoną wygrywaniem.
Królewscy są za to na fali - we wtorek pokonali po epickim widowisku Bayern Monachium i awansowali po raz siódmy z rzędu do półfinału Ligi Mistrzów, co tylko dodało im pewności siebie. Pomoc sędziego Viktora Kassaia tylko utwierdziła, że w tym sezonie Realowi krzywda stać się nie może. Jedni powiedzą, że to szczęście, ale jemu przecież trzeba pomóc.
W tym momencie przewaga Królewskich nad Barceloną wynosi trzy punkty. Niby niewiele, ale zwycięstwo w niedzielę zwiększy różnicę do sześciu oczek, a pokonanie Celty w zaległym meczu, która wszystkie siły będzie zbierać na rywalizację w półfinale Ligi Europy, aż do dziewięciu. Jak na pięć kolejek, jakie pozostaną do końca sezonu, zaliczka niczego sobie.
Początek El Clasico o godz. 20:45.
CZAS NA WIELKIE EL CLÁSICO! 23.04 o 20:40 Real Madryt zmierzy się z FC Barceloną w rywalizacji o mistrzostwo Hiszpanii! Zobacz to NA ŻYWO w kanale Eleven na elevensports.pl lub u takich operatorów jak nc+, Cyfrowy Polsat, UPC, Vectra, Multimedia, Toya, INEA czy Netia.