Łukasz Piszczek. Od A do Z

PAP/EPA / KOCA SULEJMANOVIC
PAP/EPA / KOCA SULEJMANOVIC

Łukasz Piszczek podobno mógł grać w Realu, może również w Barcelonie - łączono go z największymi. Prawdopodobnie jednak zostanie do końca kariery w Dortmundzie. Na pewno - będzie już zawsze symbolem świetności Borussii.

Zbigniew Mucha

Mistrzostwa świata w Rosji mają być zwieńczeniem pięknej kariery, choć trudno przypuszczać, by tak nagle piłkę porzucił jeden z najlepszych obecnie prawych obrońców świata.

Adam Nawałka. Selekcjoner. Za jego kadencji Łukasz rozegrał 20 meczów w drużynie narodowej. Przede wszystkim został jednym z przywódców kadry  - naturalnym, nie sztucznie wykreowanym przez media i kolegów. Odzywa się wręcz rzadko, głosu nie podnosi, ale wszyscy go słuchają. Bo charyzmy się nie kupuje. Ma prawo nie tylko podpowiadać młodszym, ale i decydować. To on wraz z kapitanem reprezentacji Robertem Lewandowskim poszli do selekcjonera po słynnej aferze alkoholowej i przekonywali go, by nikogo nie karał, nie wyrzucał, lecz pozwolił załatwić sprawę we własnym gronie. Przekonali.

[b]

Bolt, Usain[/b]. Jamajczyk, który został legendą za życia. Najszybszy człowiek na planecie jest też fanem piłki nożnej i całkiem prawdopodobne, że Łukasza nieźle kojarzy. Z pewnością trochę mniej Jana Chmurę, profesora i fizjologa, który Piszczka poznał w Lubinie, a następnie doznał szoku. Patrzył bowiem na wyniki badań i nie wierzył. Nakazał powtórkę, bo takiego numeru w zawodowej praktyce jeszcze nie widział. Nie znał wcześniej nikogo, kto miałby taką szybkość i jednocześnie wytrzymałość. Powtórne badania nie wykazały błędu. "Piszczu" to pod tym względem fenomen. Kilka lat temu profesor zdradził czas Piszczka na 30 metrów: 3,88 sekundy. Przyspieszenie na dłuższym dystansie to absolutny wyróżnik zawodnika BVB. Co więcej - Chmura zapewniał, że reprezentant Polski wygrałby wówczas pierwsze 25 metrów w wyścigu ze wspomnianym na wstępie Boltem pod warunkiem, że zaczynałby z wysokiego startu.

Z kolei jeszcze kilka miesięcy temu ceniony naukowiec recenzował: - Nikt na świecie nie ma takich osiągów wśród prawych obrońców. To fenomen, który ma unikatową w skali globu strukturę mięśni, pozwalającą przy świetnej dynamice wykonać pracę o dużej objętości. Za sprinty w poważnym futbolu przyjmuje się odcinki przebiegnięte z prędkością powyżej 6,2 metra na sekundę. Łukasz podczas meczu jest w stanie zaliczyć nawet 50 takich biegów, które składają się na łączny odcinek liczący 950-1000 metrów. Jeśli do tego dodamy 12 kilometrów, które przemierza w trakcie spotkania - jest nie do podrobienia.

ZOBACZ WIDEO Atalanta grała do końca, Juventus stracił punkty. Zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN]

Czesław Michniewicz. Tata, ponieważ w Lubinie śmiano się, że Łukasz był jego synkiem. Pierwszy szkoleniowiec, z którym odniósł duży sukces, choć w czasach Zagłębia był jeszcze skrzydłowym lub napastnikiem. Kiedy na łamach "Przeglądu Sportowego" czytelnicy i przyjaciele zadawali Łukaszowi pytania, coach zagaił: - Jaka jest różnica między trenerem Michniewiczem a Juergenem Kloppem? Oczywiście oprócz wagi…

Odpowiedź otrzymał lekko wymijającą: - Właśnie waga przyszła mi pierwsza na myśl (śmiech). Jeden jest Polakiem, a drugi Niemcem. A tak poważnie to z jednym i z drugim trenerem mam dobry kontakt, cieszę się, że na nich trafiłem, bo czegoś mnie nauczyli i pozwolili się pokazać...

Drobny, Jaroslav. Były bramkarz reprezentacji Czech, przez trzy lata także Herthy Berlin. Tam poznał się z Łukaszem i zaprzyjaźnił, nadawali na tych samych falach. To właśnie czeski kompan zaraził go... siłownią i to właśnie z Drobnym (ale wcale nie drobnym) stanowili w Berlinie nierozłączną parę. Czech, śmiejąc się, mawiał, że to on nauczył Polaka... jeść nożem i widelcem.

Ewa. Z żoną poznali się jeszcze w czasach szkolnych. Ona pochodzi z Zabrza, Łukasz chodził tam do szkoły i grał w piłkę w Gwarku (a do dziś jest kibicem Górnika). W 2003 roku udali się na pierwszy spacer, sześć lat później pobrali, a w końcu doczekali się dwóch córek.

Forsa. Nie szuka rozgłosu, nie wydaje pieniędzy na pokaz, nie dąży do zbędnej ekstrawagancji. Jeździ (a przynajmniej tak było do niedawna) nie lambo, ale nierzucającym się przesadnie w oczy audi S8 z czterolitrowym silnikiem o mocy 520 KM (inna sprawa, że podobne cacko kosztuje akurat około pół miliona złotych…).  - Jestem człowiekiem, który nie musi codziennie jeść wykwintnego posiłku w pięknej restauracji. Moja żona dobrze gotuje - powiedział niedawno, nawiązując też trochę do swojego charakteru i potrzeby stabilizacji. To właśnie poczucie bezpieczeństwa, stałości, zapuszczonych korzeni ceni najmocniej. Nie przypadkiem przedłużył kontrakt z Borussią do 30 czerwca 2019 roku. Do tej pory jego roczna gaża szacowana była na 3,5 miliona euro, co sytuowało go w środku klubowej stawki i jeżeli kwota polega na prawdzie, to wraz z Pierre’em-Emerickiem Aubameyangiem jest mocno niedoszacowany, skoro Marc Bartra czy Mario Goetze mogą liczyć na apanaże w podwójnej wysokości.

A jak było kiedyś? - Pierwsze pieniądze zarobione w Zagłębiu podzieliłem na pół. I tyle samo, ile zostawiłem sobie - oddałem rodzicom, którzy wcześniej wyłącznie dokładali do mojej kariery.

Goczałkowice. Miejscowość, w której się wychowywał na południu Polski, a w nim LKS, mały klub, w którym zaczynał i w którym być może skończy grać w piłkę. W grudniu gościł na sesji rady gminy Goczałkowice-Zdrój. Przedstawił plany dotyczące zagospodarowania terenów rekreacyjno-sportowych, z których korzysta LKS. Powołana fundacja jego imienia miałaby wybudować kosztem około 6 milionów złotych i później utrzymać akademię piłkarską, w której naukę pobierałyby już ośmiolatki. - Żeby dzieci z naszej gminy czy gmin sąsiadujących miały możliwość spełnienia marzeń tu na miejscu, żeby nie musiały nigdzie wyjeżdżać, tak jak ja musiałem wyjechać do Zabrza - przemawiał do radnych. Bo Piszczek autentycznie angażuje się w sprawy klubu i nie tylko dlatego, że jego tata jest tam działaczem, a piłkę kopie brat. Pomaga zdobyć sprzęt, zajmuje się drobnymi sprawami administracyjnymi, ponoć także funduje skromne premie, a koledzy z Goczałkowic żartobliwie mówią do niego: prezes. Lubi nawet skonsultować taktykę czy skład z trenerem na konkretny mecz w lidze okręgowej, a nawet zadbał o to, by mecze LKS były transmitowane w internecie. Wtedy siada sobie wygodnie w pięknym domu pod Dortmundem i ogląda. Co tydzień, regularnie.

Herkules. Dziś wygląda jak wyczynowy sportowiec, wręcz atleta, waży niemal 80 kilogramów, a 20 przybyło mu (praktycznie same mięśnie) już podczas pobytu w Niemczech. Tymczasem, wyjeżdżając z Polski do Berlina, niezależnie od swojego ulubionego posiłku (o tym później) był chudy jak patyk, stąd jeszcze w juniorach ktoś kpiarsko ochrzcił go przydomkiem... Herkules.

Idol. Pierwszym był David Beckham. Plakat Anglika wisiał nad jego łóżkiem, koszulki Manchesteru zdobiły szafę. Ale w 1997 roku, kiedy w finale Ligi Mistrzów Borussia pokonała Juventus, Łukasz wyprosił mamę o trykot Andreasa Moellera. Dostał ją - niezbyt wyjściową, bazarową. Dziś żółto-czarną koszulkę zakłada tydzień w tydzień, należąc do liczącej ponad 150 tysięcy zarejestrowanych członków, wielkiej rodziny BVB.

Juergen Klopp. Z tym trenerem święcił największe sukcesy. Obecny menedżer Liverpoolu, wcześniej BVB, uwielbiał Piszczka, a może nawet cenił najbardziej z całego polskiego tria, które miał pod skrzydłami. To właśnie niemiecki trener na cześć sympatii, jaka łączyła Piszczka i Kubę Błaszczykowskiego, nazwał ich Bolkiem i Lokiem, co oczywiście szybko podchwyciła cała szatnia. Dzięki filozofii gry Kloppa Piszczek rozkwitł, został jednym z dwóch najwyżej cenionych obrońców w Bundeslidze.

Korupcja. Czarna karta w życiorysie. Epizod, za który zapłacił wysoką cenę, mimo że jego rola w procederze była znikoma. W ostatnim meczu sezonu 2005-06 Zagłębie grało z Cracovią i potrzebowało punktu, by zająć trzecie miejsce. Piłkarze obu drużyn porozumieli się, że zagrają na remis. Lubinianie zaś złożyli się, by dać rywalom 100 tysięcy złotych. Część piłkarzy Pasów przyjęła łapówkę, cześć nie. O ustawce nie wiedzieli trenerzy. Na boisku było 0:0, ale dogrywka nastąpiła po latach we wrocławskiej prokuraturze.

Jak pisał portal Sport.pl: "W 2009 r. Łukasz Piszczek sam zgłosił się do prokuratury... Przyznał, że starsi piłkarze zadecydowali o zrzutce na 100 tys. zł łapówki. Każdy z zawodników miał przekazać po 10 tys. zł. Obecny reprezentant Polski tłumaczył prokuratorom, że był wówczas młodym zawodnikiem, nie miał nic do powiedzenia i musiał uczestniczyć w składce. Przyznał też, że otrzymał zadanie namówienia do zrzutki innego młodego gracza Grzegorza Bartczaka, co uczynił. Co ciekawe, Piszczek dołożył się do łapówki, ale później z Cracovią nie zagrał. Sąd skazał kilkunastu piłkarzy zamieszanych w ustawienie spotkania na kary więzienia w zawieszeniu oraz grzywny finansowe. Piszczek poddał się dobrowolnie karze roku odsiadki z zawieszeniem na trzy lata. Musiał zapłacić też 100 tys. zł grzywny i zwrócić 48,1 tys. zł otrzymanej premii za awans do Pucharu UEFA".

To jeszcze nie koniec. Grzywną i ujemnymi punktami ukarane zostało Zagłębie, które wystąpiło na drogę sądową, pozywając piłkarzy. Między innymi Piszczka, ponieważ uznano, że skoro gra w Niemczech, to ma z czego płacić. Sąd, to informacja sprzed niespełna roku, uznał racje klubu. Lata temu sam Piszczek szczerze opowiadał o tamtych czasach ("PS"): - Ja chciałem grać, funkcjonować w zespole, byłem u progu kariery, którą udaje mi się jakoś rozwijać... Ktoś może się dziwić, dlaczego się na to zgodziłem. Ale proszę spróbować mnie zrozumieć. Byłem młodym zawodnikiem, zależało mi, by mieć miejsce w drużynie, by funkcjonować w grupie. Nie życzę żadnemu młodemu piłkarzowi, żeby kiedykolwiek znalazł się w takiej sytuacji jak ja wtedy. Starzy wydają polecenie, a młody ma wybór: albo gram z nimi, albo przeciwko nim...

Lahm, Philipp. Wybitny prawy obrońca Bayernu. Niemal od zawsze rywal Łukasza. Rywalizowali ze sobą na boisku i w głowach komentatorów: który był lepszy w sezonie: Piszczek czy Lahm? Raz jeden górą, innym razem drugi. Darzą się szacunkiem i respektem. Niedawno pytany o najlepszego zawodnika na swojej pozycji Polak wymieniał właśnie Niemca. Proszony, by wskazał trzech, dorzucał do tego grona Daniego Alvesa i Hectora Bellerina. Rywalizacja z Lahmem nigdy nie była możliwa na wspólnym treningu, ponieważ polski obrońca nigdy nie był przymierzany do Bayernu, a i wspólna gra w jednej reprezentacji nie wchodziła oczywiście w rachubę, nawet jeśli kilka lat temu Michael Zorc, piejąc z zachwytu nad postępem, jaki Polak zrobił po przeprowadzce do Dortmundu, zakomunikował:  -  Z niemieckim paszportem miałby szansę na grę u Joachima Loewa.

Łzy. Popłakał się po porażce z Bayernem w finale LM na Wembley. To była tak naprawdę mieszanka zawodu, wściekłości, a może nawet i fizycznego bólu. Mało kto wiedział, ile samozaparcia i wyrzeczeń kosztowało go dotarcie tak daleko. Jeszcze w Hercie zaczęły się problemy z biodrem. Później starał się uśmierzać ból, by wyjść na boisko. Biodro dokuczało mocno zwłaszcza w sezonie 2012-13, a mimo to grał wspaniale. To wtedy Klopp mówił: - Najwspanialszy i najlepszy sezon z trójki Polaków rozgrywa zdecydowanie Łukasz. Nie znam zbyt wielu zawodników, którzy mając takie problemy jak on, byliby w stanie grać na tak wysokim poziomie. Nie chcę się bawić w lekarza i tłumaczyć, co mu dolega, ale naprawdę mało kto przy takich kłopotach ze zdrowiem cały czas zaciskałby zęby i jeszcze przekonywał trenera, że nic mu nie jest.

W końcu zawodnik musiał poddać się operacji. To była poważna dolegliwość, groziła zakończeniem kariery. Po powrocie "Piszczu" czuł, że nie jest sobą. Brakowało cech, które go zawsze wyróżniały. Siedział na ławce i - jak mówił - łowił niuanse. Komentarze, że skończył się dawny Piszczek, nie pomagały, ale miesiące pracy nad samym sobą pomogły wrócić na top. Natomiast pierwsze boiskowe łzy pociekły dużo wcześniej.  - Gdy z reprezentacją juniorów Andrzeja Zamilskiego przegraliśmy 1:3 z Niemcami w finałach mistrzostw Europy. Płakałem, bo co najmniej remis dawał awans do finałów mistrzostw świata.

Madryt. Piłkarska Mekka. Był naprawdę poważnym kandydatem do wzmocnienia Realu. Twierdzi co prawda, że konkretnej oferty nigdy nie było, ale na pewno o ewentualnym transferze rozmawiali ze sobą ludzie ważniejsi niż dziennikarze. Po 5:2 z Bayernem w finale Pucharu Niemiec prezydent BVB Hans-Joachim Watzke złożył mu obietnicę nowego kontraktu i kazał zapomnieć o Realu. Przypadek? Później, według relacji samego zawodnika, szef Borussii spotkał w Berlinie Jose Mourinho. W efekcie przekazał Łukaszowi pozdrowienia od byłego trenera Królewskich, który nie omieszkał zakomunikować Watzkemu, że Piszczek jest jedynym zawodnikiem, który nie chciał pracować z wielkim The Special One.

Najpiękniejszy gol. Chociaż trochę się ich uzbierało, prawdopodobnie wciąż żaden nie przebił trafienia z czasów juniorskich, kiedy cudowna przewrotka znalazła drogę do siatki, a wszystko działo się nie byle gdzie, bo na legendarnym Stadionie Śląskim.

Owomoyela, Patrick. W latach 2008-13 prawy obrońca BVB ocierający się kadrę Niemiec. Łukasz przyszedł na Signal Iduna Park po to, by podjąć konkurencję z ciemnoskórym obrońcą. Poradził sobie z zadaniem dość szybko. Łączyła ich nie tylko rywalizacja boiskowa, ale i zainteresowania. Polak przyznał kiedyś, że gdyby nie piłka, być może zająłby się koszykówką. Na poważnie ćwiczył w liceum, potem musiał zadowolić się śledzeniem NBA i udziałem w meczu okolicznościowym z Marcinem Gortatem. Z kolei Owomoyela, który w młodości grał w kosza na poziomie trzeciej ligi, jest absolutnym fanem zawodowego basketu. Gdy nie otrzymał powołania na MŚ ’06, przyjął propozycję jednej ze stacji telewizyjnych i nocami komentował finały NBA.

Przyjaźń. Pierwszym serdecznym kumplem w dużej piłce był Grzegorz Bartczak. - Stanowiliśmy faktycznie niezły duecik - wspominał Łukasz. Ale dziś, gdy mowa o przyjaźni, zawsze w tle pojawia się Błaszczykowski. Jako rówieśnicy byli razem na mistrzostwach Europy do lat 19, a jeszcze wcześniej, mając zaledwie 15 lat, zamieszkali w jednym internacie w Zabrzu. Jeden przybył z Goczałkowic, by grać w Gwarku, drugi z Truskolasów, by próbować sił w juniorach Górnika. Łukasz wyjechał wcześniej do Niemiec, ale kiedy przeprowadzał się do Borussii, kumpel miał już w tym klubie ugruntowaną pozycję. Momentalnie się zaprzyjaźnili. Na dobre i na złe. Kiedy Kuba odchodził z Borussii, Piszczek napisał na Instagramie: "Zawsze ramię w ramię, nieważne gdzie. Powodzenia, przyjacielu".

Rodos. I to właśnie on awaryjnie zastąpił druha w kadrze na Euro 2008. Łukasz początkowo nie załapał się do zespołu Leo Beenhakkera, pojechał na wakacje na Rodos. Leżał na piasku, kiedy rozdzwonił się telefon. Dzwonił Bobo Kaczmarek, Marta Alf, dzwonili inni. Błaszczykowski miał kontuzję. Wiadomość o zastępstwie początkowo przyjmował z niedowierzaniem. Ostatecznie dołączył do zespołu i zagrał pół godziny z Niemcami, w ten sposób ma już na koncie występ w trzech kolejnych turniejach finałowych o mistrzostwo Europy. Zapowiada, że po mundialu w Rosji być może zakończy karierę, bo do kolejnych ME raczej w odpowiedniej formie nie dotrwa. Inna sprawa, że przywoływany już profesor Chmura nie ma wątpliwości, że możliwości fizyczne Piszczka są wyższe niż dotąd prezentowane, a chodzi wyłącznie o przełamywanie bariery zmęczenia - do tego zaś potrzebne są bodźce (zmiana klubu?). Naukowiec wieszczy, że obecny poziom Piszczek powinien utrzymać nawet jeszcze przez cztery-pięć lat.

Strach. Dzieci, rodzina, zdrowie, kontuzja - tak, ale by bać się o własne życie, jadąc na mecz? Przed pierwszym meczem ćwierćfinału Ligi Mistrzów z Monaco teoretycznie obce uczucie nagle nabrało realnych kształtów. Tuż obok autokaru BVB wybuchła bomba. Ranny został jeden z zawodników i policjant. Gdyby wybuchła sekundę wcześniej, byłaby masakra. Tydzień później Borussia grała w Monako. Jadąc na stadion, policja nagle zatrzymała na 20 minut autokar niemieckiej drużyny. Strach wrócił. - To na pewno nie jest dla nas łatwy temat. Starałem się skoncentrować na meczu, słuchając muzyki, ale wiadomo, że w takich sytuacjach nie jest to łatwe. Najgorzej jest, kiedy nic się nie robi. Siedzisz w autobusie i nie wiesz, co się dzieje. Różne myśli pojawiają się wtedy w głowie - powiedział obrońca Borussii Dortmund.

Trenerzy. Miał szczęście do nauczycieli. O Michniewiczu i Kloppie już było. Z kolei Lucien Favre w Hercie ujrzał w nim to, czego inni nie widzieli, i ze skrzydłowego uczynił obrońcą. Tym samym podarował Łukaszowi sławę, rozgłos i pozycję w futbolu, jakiej mógłby się nie dorobić, grając na skrzydle. Z Thomasem Tuchelem również złapał wyjątkowy kontakt. Mówi się nawet, że stanowi niemal przedłużenie Tuchelowej ręki na boisku. - To wielki dar mieć w zespole takiego zawodnika jak Piszczek. Kocham go. Ma wielką osobowość. Jest wspaniałym człowiekiem - obwieścił niedawno niemiecki trener.

Układ. Ten ponoć był przejrzysty. W Borussii było trzech Polaków, ale tylko dwóch było przyjaciółmi; z Lewym trzymali się na odległość. Plotkowano nawet o konflikcie. - Nie będę komentował takich plotek, bo są one wyssane z palca - zapewniał Łukasz kilka miesięcy temu (wyborcza.pl). - Nie musimy się kochać poza boiskiem, choć proszę mi wierzyć, że prywatnie się z Robertem lubimy. Najważniejsze jest to, żeby rozumieć się na boisku i walczyć dla drużyny. Co do tego konfliktu z Lewym, to najwymowniej obala go sytuacja w meczu ze Szwajcarią, kiedy Robert został ostro sfaulowany. Kto pierwszy wyskoczył do jednego ze Szwajcarów? Kuba. Tyle na ten temat.

Wódka, Kamil. Psycholog sportowy, z którym "Piszczu" współpracuje od ponad dwóch lat: - Wcześniej miałem wewnętrzne problemy, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić. Po tylu latach wyczynowego uprawiania sportu zrozumiałem, że sam nie dam rady, że nie znam metod, które pozwalałyby mi się zresetować po meczu. Głowa pracowała bez przerwy. Nie potrafiłem się odciąć. Tkwiłem w tym. Myślę, że od współpracy z psychologiem zaczęło się to, że od roku gram na tak wysokim poziomie - przekonywał. Metody są różne, od normalnego treningu, przez relaksację, wizualizację, do pracy nawet nad kontrolą oddechu i pulsu, a to dzięki tkwiącemu w uchu klipsowi połączonemu z telefonem, na którym wyświetlane są niezbędne wyniki.

Ziemniaki. Śmiano się, że sprowadzał je workami z Goczałkowic do Berlina. -Każdy, kto mnie zna, wie, że uwielbiam ziemniaki. Mógłbym je jeść codziennie na obiad, ale staram się urozmaicać dietę, dziś jest tam też kasza albo ryż. Kiedyś Marcin Wasilewski chciał zrobić mi żart i zapowiedział, że przywiezie do Dortmundu worek ziemniaków. W końcu nic z tego nie wyszło, bo kolega Wasyla zapomniał o przesyłce. – śmiał się wychowany na kartoflach być może najlepszy prawy obrońca w historii polskiej piłki.

Źródła: liczne publikacje i wywiady w "Przeglądzie Sportowym", a także magazyn Plus Minus "Rzeczpospolitej", "Piłka Nożna PLUS", "Dziennik Zachodni", laczynaspilka.pl, sport.pl, pszczynska.pl, Canal+, katowice.wyborcza.pl.

Źródło artykułu: