Kasper Hamalainen - bohater ostatniej akcji

Był wielką miłością Poznania. Dlatego jego odejście do Legii było tak potężnym ciosem. Kasper Hamalainen w barwach Legii nigdy nie uzyskał statusu supergwiazdy, jaki miał w Lechu. Ale w najważniejszych momentach strzelał bramki swojej byłej drużynie.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
PAP / PAP/Bartłomiej Zborowski

Wyobraź sobie, że nielubiany przez ciebie facet odbija ci dziewczynę, z którą ślubowaliście sobie dozgonną miłość i czyniliście plany na przyszłość. Mało? To wyobraź sobie, że jakiś czas później ten facet wysyła lepsze CV i "zabiera" ci pracę marzeń. Chciałbyś wykrzyczeć całemu światu, że to najgorszy drań, ale tak się składa, że jest on przez wszystkich bardzo lubiany. Teraz już wiesz, jak czuli się kibice Lecha Poznań, gdy Kasper Hamalainen, który odszedł do Legii Warszawa, dwukrotnie pogrążył "swoją byłą" w ostatnich minutach polskiego superklasyku.

Zabawne, że to właśnie on stał się bohaterem jednej z największych afer transferowych w polskiej piłce ostatnich lat. Choć oczywiście słowo "afera" nie jest tu do końca na miejscu. Człowiek cichy, zrównoważony, stonowany. Dla każdej teściowej zięć marzeń.

Żeby jednak zrozumieć położenie, w którym się znalazł, trzeba pamiętać, kim był. To on w mistrzowskim sezonie 2014/15 strzelił 13 goli, prowadził Kolejorza do tytułu. Fin był liderem Lecha, jego gwiazdą. Między bajki trzeba włożyć zapewnienia kibiców poznańskiego klubu, którzy po odejściu zawodnika do Legii twierdzili, że nie był aż tak istotny dla zespołu.

Ale gdy media społecznościowe obiegł obrazek zdewastowanego samochodu fińskiego piłkarza, okazało się, że nie ma żartów. Szczególnie zdziwiony musiał być prawdziwy właściciel mercedesa. Kibice pomylili kolory i zniszczyli nie ten samochód.

ZOBACZ WIDEO Zespół Glika już prawie mistrzem. Zobacz skrót meczu AS Monaco - Lille OSC [ZDJĘCIA ELEVEN]


Hamalainen był jedną z największych gwiazd Lecha ostatnich lat. Od czasu przejęcia Legii przez duet Dariusz Mioduski - Bogusław Leśnodorski, tylko raz zespół ze stolicy nie zdobył tytułu. Sygnał do natarcia w sezonie 2014/15 dał właśnie Hamalainen. W meczu 25. kolejki zadał cios łaski i skrócił męczarnie Legii, strzelając bramkę na 2:0. Jeszcze zmniejszył rozmiary porażki Michał Kucharczyk, ale jak wspominali wtedy poznaniacy, był to przełomowy moment w walce o tytuł. W Warszawie mówiono, że to nie Lech wygrał, a Legia przegrała. I może byłoby to bliskie prawdy, gdyby nie to, że w tym sezonie Hamalainen strzelił 13 goli i zaliczył 7 asyst. Gdyby wskazać głównych architektów tego tytułu, na pewno byli nimi Hamalainen, Barry Douglas i Szymon Pawłowski.

Lecha po tytule dopadła czkawka, która trwała kilka tygodni i skończyła się zmianą trenera. Kolejorzowi nie szło nic, piłki lecące w słupek zawsze trafiały w jego zewnętrzną stronę. Tak w futbolu czasem bywa. Po 12 kolejkach zespół miał zaledwie 6 punktów i zajmował ostatnie miejsce w tabeli.

W końcu zespół przyjechał do Warszawy i zwyciężył na złowrogim terenie. Bramkę strzelił Hamalainen.

- Nie miało to żadnego wpływu na transfer. Po prostu wychodziliśmy z założenia, że Legia musi mieć najlepszych zawodników w lidze - tłumaczy Bogusław Leśnodorski, do niedawna prezes mistrzów Polski.

- Istotne dla nas było to, że jest piłkarzem nie tylko ofensywnym, ale też uniwersalnym. Takich chcieliśmy zawsze ściągać. Vadis, Guilherme, Hama, Nagy - tłumaczy.

Klub z Warszawy na dwa miesiące przed oficjalnym transferem po raz pierwszy skontaktował się z zawodnikiem. Sam piłkarz utrzymywał, że on dowiedział się o sprawie pomiędzy Bożym Narodzeniem a sylwestrem 2015 roku. I był to dla niego "mały szok".

O Fina zabiegały też kluby z Turcji, ale te oferty z miejsca odrzucił. W znacznej mierze ze względu na żonę, która nie wyobrażała sobie życia w tym kraju. Zresztą nie było w tym czasie tajemnicą, że właśnie żona piłkarza naciskała na przeprowadzkę do stolicy Polski. I choć sam "Hama" był blisko transferu do greckiego PAOK-u lub cypryjskiego APOEL-u, zdecydował się na stolicę Polski. Ciekawe, że oferta Legii była finansowo najniższa. Więcej: niższa od oferty Lecha o 50 tysięcy euro w skali roku. Od początku nie chodziło o pieniądze. Chodziło o Warszawę, o lepszy klub, o krok do przodu.

Trzeba pamiętać, że Hamalainen pochodzi z bogatej rodziny i nie był nigdy zmuszany do piłki. Grał, bo chciał. I mógł zdziałać znacznie więcej. Był na testach w Lazio czy Ajaksie. W tym ostatnim spotkał Jariego Litmanena, który był jego idolem w młodości. Najbliżej był włoskiego Udinese, które w końcu jest znane z wyszukiwania i promowania talentów. Ale jego wielka międzynarodowa kariera zakończyła się, zanim się na dobre rozpoczęła.

- Miałem poważną kontuzję. Złamałem nogę podczas meczu. Przeciwnik wszedł we mnie ostro. Po operacji kości nie zrastały się tak, jak powinny, dlatego moja przerwa była dłuższa, niż zakładałem. Miałem dwa lata przerwy. Jak masz 17 lat, jest to bardzo dużo. Zaczynałem wszystko od nowa. Czasem czułem się jak "Rocky" - wspominał.

Spędził trzy lata w klubie z rodzinnego Turku, skąd trafił do Szwecji. Zaczynał jako typowy środkowy pomocnik, tak jak dziś gra Thibault Moulin. Ale z czasem trener przesunął go na "dziesiątkę" i tak już zostało. Zresztą w Polsce pokazał, że może grać gdziekolwiek. W Lechu był bardziej ofensywny, w Legii gra na różnych pozycjach. I nigdy się nie krzywi. Trener Jacek Magiera powtarza, że mieć takiego zawodnika w szatni to prawdziwy luksus.

Czy jednak zrobił planowany krok do przodu? Raczej nie. Na pewno nie stał się postacią kultową, jaką był w Poznaniu.

- Ale też kibice widzą głównie to, co dzieje się po wyjściu na boisko. A Kasper ma też ogromną wartość w szatni. To fantastyczny profesjonalista, wzór sportowego trybu życia, zaangażowania na treningu - mówi Leśnodorski.

- Poza tym futbol to emocje. Dlatego za te dwie bramki był wart każdych pieniędzy - stwierdza były prezes. I może ma rację. Przypomnijmy z kronikarskiego obowiązku. Hamalainen w tym sezonie w meczach przeciwko Lechowi przebywał na boisku nie więcej niż 10 minut. Strzelił dwie bramki. Obie w doliczonym czasie gry. Najpierw u siebie, potem na wyjeździe. Pierwszą ze spalonego. Po spotkaniu dziennikarze spytali, czy strzelał równie ważne gole dla Lecha. Na szybko powiedział: "nie przypominam sobie" i doprowadził poznańską część publiczności do stanu wrzenia.

Fiński pomocnik na pewno miał trochę pecha. Zaraz po przyjściu do Legii doznał kontuzji i nie przepracował solidnie okresu przygotowawczego. Latem uraz się odnowił i sytuacja się powtórzyła. W końcu zrezygnował nawet z wyjazdów na zgrupowania kadry narodowej, żeby tylko dojść do zdrowia. Ale jak nie urok, to Vadis Odjidja-Ofoe. Pod koniec sierpnia Legia ściągnęła obcokrajowca, jakiego w polskiej lidze nie było.

- Wiem, jak Vadis gra i nie jestem w stanie nic z tym zrobić - powiedział wprost, uznając klasę swojego rywala. I choć nie narzeka na brak ofert, choćby od upierdliwych wręcz Finów z HJK Helsinki, nie chce się na razie ruszać ze stolicy Polski.

Zresztą Magiera jest znany z tego, że docenia ludzi i daje im szanse. A co z tym zrobią, to inna sprawa. Wiadomo było, że Fin przy swoim usposobieniu na pewno powalczy.

Trener rzucał Hamalainena po pozycjach, wpuszczał go raz na kilka minut, raz dawał grać od początku. Nie można go nazwać podstawowym zawodnikiem, ale też nie zapchajdziurą. Biorąc pod uwagę te wszystkie okoliczności, jego tegoroczny bilans - 27 meczów, 7 goli i 4 asysty, jest naprawdę dobry. Meczem z Termaliką dał do myślenia trenerowi. Zastąpił "niezastąpionego" Thibaulta Moulina, strzelił dwie bramki, był jednym z najlepszych piłkarzy na boisku.

- Mam nadzieję, że dodałem trenerowi kłopotów z wyborem - skomentował po spotkaniu.

Czy Kasper Hamalainen zrobił dobrze, przechodząc z Lecha do Legii?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×