"Wie pan, jak wygląda podanie perfekcyjne? Takie nie za lekkie, nie za mocne. Wyprzedzające, tak, że spada dokładnie tam, gdzie kolega właśnie wbiega. Na nos, że tylko wystarczy przyłożyć głowę. To właśnie Heniek to umiał."
Damian Łukasik nie ma wątpliwości, że Henryk Miłoszewicz był jednym z najlepszych rozgrywających, jakich miał w swojej historii "Kolejorz". Przyszedł z Legii Warszawa i stał się liderem zespołu, który rozegrał swój najlepszy sezon w historii. A na pewno jedyny sezon, w którym Lech Poznań zdobył dublet. Po sezonie w redakcyjnych wyborach "Piłki Nożnej" uzyskał najwięcej głosów do "11 sezonu", a za cały 1984 rok tygodnik uznał go najlepszym lewym pomocnikiem ligi. Trzeba pamiętać, że w tamtym czasie była to najbardziej prestiżowa klasyfikacja w polskim futbolu.
Dla ludzi przełomu lat 70. i 80. Miłoszewicz zostanie jednym z lepszych ligowców, jacy biegali po polskich boiskach. Dla tych nieco młodszych jest tym, który miał być lepszy od Zbigniewa Bońka.
Wychowywali się niedaleko, jakieś 300 metrów. Boniek idąc na trening Zawiszy Bydgoszcz wpadał po Heńka, potem po Grzegorz Ibrona i we trzech przychodzili na stadion. Jeden z ich trenerów, ten kluczowy, Konrad Kamiński, mawiał do swoich piłkarzy: "Wy chłopcy jesteście dobrzy, ale Zbyszek jest lepszy od was wszystkich... a Heniek lepszy od Zbyszka".
ZOBACZ WIDEO: Gol z karnego dał im awans do finału. Zobacz skrót meczu Reading FC - Fulham [ZDJĘCIA ELEVEN]
Natura nie obdarza po równo, zaś Miłoszewicza wyróżniła niebywałą koordynacją. Latami jeszcze Boniek pozostawał w jego cieniu. Gdy rozmawiałem z Marianem Szczechowiczem, który miał obu tych piłkarzy w reprezentacji młodzieżowej, wyżej cenił Miłoszewicza. Zresztą to on pierwszy trafił do młodzieżówki i upomniał się, żeby powołać Bońka.
Ale też trzeba pamiętać, że byli to zupełnie inni zawodnicy. Miłoszewicz to był piłkarz dla koneserów, Boniek ulubieniec klasy robotniczej. Artysta i "przodownik pracy". Żeby było jasne, również fantastyczny technicznie, ale niekoniecznie specjalizujący się w ukochanych przez fanów "efektach specjalnych".
To może był też sekret tego, że z nich dwóch jednak Boniek zrobił nieporównywalnie większą karierę.
- Trener kazał nam biegać dookoła boiska, a Heniek chował się za budką ze sprzętem, jak tylko nikt nie patrzył. Boniek nigdy się nie migał. To był najciężej pracujący zawodnik, jakiego znałem - opowiadał Ryszard Harmata, starszy kolega obu z Zawiszy. I to chyba jest prawda.
Jeszcze do dziś, a więc 40 lat później, kogokolwiek w Bydgoszczy nie spytać, powie: "Heniek był lepszy od Zbyszka".
Sam Boniek mówi nam o nim: - Mógł być szczególny, ale na talencie kariery się nie zrobi. A Heniek nie lubił się pocić.
Trener, który go wprowadzał do seniorów, Ignacy Ordon, uważa, że jego poprzednicy "zajechali" piłkarza, co potem odbiło się na jego karierze. Wśród kolegów tajemnicą poliszynela było, że jest genetycznie obciążony po ojcu, który znaczne przekraczał normy spożycia alkoholu, co doprowadziło go do grobu.
I to właśnie Heniek miał trafić do Widzewa Łódź. Legenda głosi nawet, że to właśnie jego głównie oglądali. Weto postawili piłkarze, którzy nie chcieli konkurencji dla lewonożnego Tadeusza Gapińskiego.
- Wiedzieliśmy, że ma przyjść chłopak z Bydgoszczy. Działacze zastanawiali się, czy ściągnąć Heńka Miłoszewicza czy Zbyszka. Heniek grał lewą nogą. Mówiliśmy: "Mamy już Tadka Gapińskiego, dobrego lewonożnego, chyba lepiej wziąć tego Bońka. Tańszy jest" - opowiadał Tadeusz Błachno, pomocnik RTS.
Rok po tym jak Boniek trafił do Widzewa, przyjaciele znowu spotkali się w Łodzi. Miłoszewicz został jednym z liderów ŁKS-u.
- Był dla nas kluczowym zawodnikiem, co był bardzo odczuwalne wtedy, gdy nie mógł zagrać - mówi Mirosław Bulzacki, środkowy obrońca ŁKS.
Nie miał szczęścia, bo ŁKS był ledwie drużyną środka tabeli. Choć raz, w sezonie 1976-77, mógł walczyć nawet o tytuł. Sprawę zawalił Jan Tomaszewski, który nagle zaczął puszczać seryjnie bramki nieprzystające reprezentantowi Polski.
Co Tomaszewski puścił z tyłu, Miłoszewicz musiał odrabiać z przodu.
Wojciech Filipiak, łódzki dziennikarz: - W Łodzi zapamiętaliśmy go nie tylko z tego, że był świetnym piłkarzem, ale też z tego że palił nieprawdopodobne ilości papierosów. Jednego odpalał od drugiego.
Na następnej stronie: O tym jak Miłoszewicz odszedł z Legii i został legendą Lecha.
[nextpage]Bulzacki: - Jeden z trenerów kiedyś nawet przyłapał go w przerwie meczu. Heniek poszedł "przemyć się" pod prysznic, a naprawdę chciał kilka razy pociągnąć.
Filipiak: - Masażysta klubowy, Waldek Dyba, śmiał się, że będzie stał przy linii i trzymał zapalonego papierosa w rękawie. Miłoszewicz mógłby w każdej chwili udać kontuzję, podejść do linii i się zaciągnąć.
Papierosy i karty, to jego wielka miłość. Mógł grać bez końca. Kiedyś na lotnisku w Niemczech przez pomyłkę podał celnikowi karty zamiast paszportu.
Z ŁKS przeszedł do Legii, która szukała wypełnienia dziury po Kazimierzu Deynie.
Oczywiście było to niemożliwe. Legia szukała wzmocnień. Na tytuł mistrzowski czekała już 10 lat, na puchar siedem. Udało się zdobyć jedynie to drugie trofeum, choć sam Miołszewicz miał w tym niewielki udział.
- Heniek był jednym z tych piłkarzy, na których wtedy chodziło się na mecze. Trzymał się raczej na uboczu, zajmował się sobą, ale miał bardzo mocną pozycję w zespole przez to jak grał - mówi Wojciech Jagoda, wtedy walczący o miejsce w składzie Legii piłkarz, dziś komentator NC+.
Stanisław Sobczyński, piłkarz Legii: - Rozumieli się bez słów z Mirkiem Okońskim. Znakomicie się uzupełniali. Dwóch kapitalnych techników, choć Heniek trochę bardziej stacjonarny. Myślę, że tej dynamiki mu zabrakło, żeby zrobić wielką karierę.
W kadrze narodowej rozegrał 8 spotkań. Wszystkie towarzyskie. Można powiedzieć, że nie zrobił kariery na miarę talentu.
- Ale też proszę pamiętać, jakie to były czasy. Heniek był jednym z lepszych piłkarzy w lidze, ale wtedy każdy zespół miał po kilku zawodników na wysokim poziomie, takich od "robienia gry". Więc dziś inaczej się na to patrzy, ale nie można nazwać Heńka zmarnowanym talentem - zaznacza Marek Kusto, który razem z Miłoszewiczem próbował walczyć o tytuł mistrza dla Legii.
- Myślę, że w Legii nie został legendą ani on ani nikt z nas, bo po prostu nie wygraliśmy tytułu. Ale piłkarz był znakomity. Deyny zastąpić oczywiście nie mógł. Natomiast trudno by było znaleźć zawodnika z takim zagraniem jak on miał - mówi Sobczyński.
Z Legii przeszedł do Lecha Poznań i tam został piłkarzem spełnionym. Zastąpił Janusza Kupcewicza, jeden z największych "piłkarskich mózgów" lat 70 i 80.
I jak podkreślali ówcześni dziennikarze, była to dobra zmiana. Miłoszewicz był regularnym wykonawcą wszystkich stałych fragmentów gry, strzelił 9 bramek w sezonie, w tym dwie w dwóch wygranych meczach z Legią. A potem raz jeszcze triumfował w Warszawie. Tym razem na stadionie Legii Lech pokonał w finale Pucharu Polski Wisłę Kraków 3:0. Wielu poznaniaków wspomina to jako jeden z najlepszych meczów tamtych czasów. Najpierw Miłoszewicz "uruchomił" Jarosława Araszkiewicza, a ten wywalczył karnego. Wykorzystał go rozgrywający z Bydgoszczy. Potem razem z Mariuszem Niewiadomskim i swoim najlepszym przyjacielem Mirosławem Okońskim, przeprowadzili świetną akcję, po której ten ostatni podwyższył na 2:0. Ostatecznie Lech w obecności 12 tysięcy widzów wygrał 3:0.
Po tym sezonie wyjechał do Francji. Skończył 28 lat i tak jak każdy w tym wieku szukał możliwości, by zarobić na lepsze życie. Po dwóch latach wrócił do Lecha i właściwie tu zakończył poważną karierę. Potem grywał jeszcze w klubach w niższych ligach francuskich i niemieckich, ale to należało już traktować tylko jako "wyjazd na saksy".
Po zakończeniu kariery został trenerem w niższych ligach polskich. Zmarł w 2003 roku. Rano, tuż przed meczem swojego Kujawiaka z Wisłą Nowe poczuł się na tyle źle, że trafił do szpitala. Wypisano go na jego życzenie. Tego dnia musiał poprowadzić zespół. Po spotkaniu wsiadł do samochodu. Za kierownicą siedziała jego żona. Miłoszewicz osunął się na siedzeniu. Przyjechała karetka. Lekarze reanimowali go przez pół godziny, ale bez powodzenia. Został przewieziony do szpitala w stanie krytycznym. Zmarł mając zaledwie 47 lat.
Damian Łukasik: - Jeden z najlepszych rozgrywających jakich spotkałem w karierze. Może i najlepszy. Heniek miał dar. Coś, czego nie da się wytrenować, choćby pan miesiącami siedział na boisku od rana do nocy.
Wpuszczani byli na początku tylko na końcowe minuty drugiej połowy meczu.
Często Bońkowi udawało się strzelić gola lub Czytaj całość