W 35. minucie Ernest Pohl ustawił piłkę na jedenastym metrze, wziął rozbieg i uderzył niezbyt mocno. Edward Szymkowiak dobrze wyczuł słynnego rywala. Sędzia uznał, że bramkarz Polonii zbyt wcześnie wyszedł z bramki i nakazał jedenastkę powtórzyć. Tym razem do piłki podszedł Roman Lentner. Uderzył mocno i precyzyjnie. Ale Szymkowiak wyskoczył niemal w tym samym momencie i fantastyczną paradą wybił piłkę.
Kilkanaście minut po zmianie stron sędzia po raz kolejny wskazał na jedenasty metr. Erwin Wilczek ustawił piłkę, spojrzał na bramkarza rywali, który wycierał twarz ręcznikiem. A potem był mocny strzał w lewy róg i niedowierzanie nieszczęsnego strzelca. Jak pisał "Przegląd Sportowy", "bramkarz bytomian jak pantera rzuca się na piłkę i pewnie chwyta".
Od tego dnia minęło prawie 57 lat, a wielu starszych kibiców Polonii Bytom uwielbia opowiadać tę historię o meczu z Górnikiem Zabrze. Wśród kibiców na Śląsku dość często można spotkać się z opinią, że to właśnie Szymkowiak był najlepszym bramkarzem w historii polskiej piłki. To oczywiście tylko odwieczne zabawy fanów, rankingi, porównania, których nie sposób zweryfikować.
Pewne jest natomiast, że to właśnie on rozpoczął wielką "dynastię" polskich bramkarzy. Od niego się zaczęło. Potem byli Hubert Kostka, Jan Tomaszewski, Józef Młynarczyk, Jerzy Dudek (a między nimi kilku niezłych bramkarzy jak Józef Wandzik, Adam Matysek i Andrzej Woźniak), Artur Boruc, a obecnie Wojciech Szczęsny z Łukaszem Fabiańskim.
ZOBACZ WIDEO Primera Division: olbrzymie emocje w meczu Realu Madryt! [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Szymkowiak, ten "Paganini sztuki bramkarskiej", jak nazywał go redaktor Jerzy Zmarzlik, miał jednak pecha do czasów, w których grał.
Urodził się w Dąbrówce Małej koło Katowic w 1932 r. Jako dziecko przeprowadził się do Bohumina, wówczas polskiego, gdzie jego ojciec był szefem posterunku policji. Gdy wybuchła wojna, polską ludność ewakuowano z tych terenów. Ludzie uciekający przed Niemcami trafili na Sowietów. Jak opowiadał syn Edwarda, Marek Szymkowiak (w zeszycie serii "Biblioteka 90-lecia Polonii Bytom, autorstwa Pawła Czady), ludzi podzielono na grupy. Policjantów zapędzono do stodoły i spalono żywcem. Według innej wersji ojciec rodziny został zastrzelony przez Rosjan później. Edwarda wychowywała samotnie matka.
Krótko po wojnie został włączony do drużyny z Dąbrówki. Starsi piłkarze zauważyli go podczas gry drużyn podwórkowych w jednym z ogródków jordanowskich. Długo w zespole juniorów nie pograł. Był tak dobry, że już jako 14-latek został pierwszym bramkarzem swojej drużyny.
Na każdy mecz musiał mieć zaświadczenie od matki, mówiące o tym, że ta nie ma nic przeciwko grze syna z dorosłymi. Mama nie robiła kłopotów. Może dlatego, że nic nie wiedziała o tym, że podpisuje takie oświadczenia. Piłka była w tym czasie życiem "Szymka". Po treningach zostawał na stadionie i zamieniał się w trenera młodzieży. Jako 17-latek.
Kariera Szymkowiaka ruszyła "z kopa" w 1949 roku, gdy jego drużyna zagrała sparing z Ruchem Chorzów. Utytułowani goście wygrali 4:1, ale oprócz dobrych wspomnień z Dąbrówki Małej wywieźli też dodatkowego zawodnika - bramkarza, który nie pozwolił im strzelić kilku bramek więcej.
Rok później nastąpił kolejny skok. Gdy w 1950 roku, na stadionie olimpijskim we Wrocławiu, przed meczem Polski z Rumunią, odbyło się pokazowe spotkanie reprezentacji juniorów Dolnego i Górnego Śląska. W drużynie gości dwóch zawodników zrobiło doskonałe wrażenie. Właśnie Szymkowiak i Ernest Pohl.
Szymkowiak, trzeba przyznać, nie czekał na gotowe. Po treningach z zespołem szedł zawsze na pobliską łąkę, gdzie trenował w tym, co pozostało po starej chałupie. Piłkę odbijał od murka, odwracał się dwa razy i starał się łapać. Nie miał indywidualnego trenera, więc czasem pomagały mu dzieci mieszkające w pobliskich domach.
A był już wtedy wykończony. Przecież na treningi musiał przychodzić przed innymi. Ryszard Koncewicz, trener Ruchu, ustawiał mu pięć piłek i uderzał jedną za drugą. I tak przez godzinę.
Szymkowiak powoli zamieniał się w maszynę. Ale na razie tylko oglądał mecze z ławki rezerwowych. Jeszcze nie był na tyle dobry, by wygryźć Waltera Broma czy Ryszarda Wyrobka.
Na następnej stronie przeczytasz o tym jak Szymkowiak pomścił śmierć ojca, jak popsuł dzień Puskasowi i dlaczego selekcjoner potraktował go jak starą rzecz.
[nextpage]W 1952 roku dostał powołanie do wojska. Konkretnie do Legii, gdzie szybko zdobył miejsce w pierwszym składzie. Grał w warszawskim klubie 4 sezony i dla wielu historyków (np. Encyklopedia "Fuji") pozostaje najlepszym bramkarzem w historii klubu. W połowie lat 50. w Warszawie zbudowano drużynę opartą głównie na zawodnikach ze Śląska. Zespół sięgnął dwukrotnie po mistrzostwo Polski. Były bramkarz reprezentacji Spirydon Albański, wyraził wtedy opinię, że to właśnie głównie Szymkowiakowi stołeczny klub zawdzięcza swoje tytuły. Może to opinia trochę na wyrost, ale bezcenna.
Z tego okresu w pamięć kibicom wbił się jednak również fantastyczny mecz towarzyski z Honvedem Budapeszt. Polak zagrał nieprawdopodobnie, wybronił między innymi rzut karny Ferenca Puskasa. Węgrzy twierdzili wówczas, że to pierwszy niestrzelony karny w życiu genialnego piłkarza. Było to w czasie, gdy trenerem warszawskiego zespołu był Janos Steiner. Polacy mieli możliwości wspólnych treningów z piłkarzami najlepszego klubu Węgier i być może świata. Szymkowiak trenował z Gyulą Grosicsem, w tym czasie uważanym za jednego z najlepszych na świecie. Węgier grał fantastycznie na przedpolu, ale na linii ustępował Szymkowiakowi, do czego zresztą się przyznawał. Żartował wtedy: "Z nas dwóch byłby jeden świetny bramkarz".
Po zdobyciu dwóch tytułów z Legią Szymkowiak wrócił na Śląsk. Mógł przejść, gdzie chciał, był bliski Górnika Zabrze, ale wybrał Polonię Bytom. Chętnych do zatrudnienia tego fenomenalnego bramkarza nie brakowało nigdy. Krótko przed meczami z Honvedem Legia zrobiła furorę w Niemczech, ogrywając między innymi Rot Weiss Essen 5:0. Niemcy zakochali się w bramkarzu i nadali mu przydomek "Wańka wstańka", od niezwykle popularnej zabawki dla dzieci z czasów przedkomputerowych. Szymkowiak dostał doskonałą ofertę z Schalke 04 Gelsenkirchen, ale odmówił.
W Bytomiu grał do końca kariery. Nie jest przypadkiem, że właśnie ten okres jest najlepszym w klubowej historii. W 1962 roku pomógł drużynie wygrać tytuł mistrza kraju, drugi i ostatni w historii. Ale poza tym za jego czasów drużyna trzykrotnie była druga i dwukrotnie trzecia w lidze. Sam Szymkowiak cztery razy wygrał klasyfikację katowickiego "Sportu" na najlepszego zawodnika ligi. Poza tym pięciokrotnie był w pierwszej dziesiątce.
Nie miał wtedy równych w Polsce. Przez 13 lat był podstawowym bramkarzem kadry. Legendą stał się mecz z ZSRR (1957 r.), który Polacy wygrali 2:1. Gerard Cieślik strzelił dwie bramki, ludzie wpadali do szatni, żeby dotknąć nagich bohaterów pod prysznicem, a Szymkowiak, który bronił w nieprawdopodobnych sytuacjach, został zniesiony z boiska na rękach fanów. To była jego mała zemsta na Rosjanach za śmierć ojca.
W kadrze bronił przez 13 lat, w sumie rozegrał 53 spotkania. To, że wpuścił w nich 80 goli, więcej mówi o drużynie niż o zawodniku.
Ostatni raz w kadrze zagrał w Helsinkach z Finlandią, w eliminacjach mundialu 1966 roku. Polska przegrała ze słabym rywalem 0:2. Po meczu zawodnicy czekali na kolację. Wszyscy mieli spuszczone głowy, więc Roman Bazan chciał rozładować atmosferę. Wszyscy zaczęli się śmiać. Wtedy do sali wszedł trener Ryszard Koncewicz. Złapał za ucho Szymkowiaka i krzyknął: "Ty nie umiesz się zachować?". Doszło do sprzeczki. Koncewicz, były trener Ruchu, któremu Szymkowiak zawdzięczał najwięcej, teraz wyrzucił go do śmietnika jak przeterminowane jedzenie.
Dla wielu fanów polska piłka zaczęła się na początku lat 70., dlatego dziś Szymkowiak jest bardziej bramkarzem dla koneserów i historyków. W różnych zestawieniach najlepszych bramkarzy rzadko pojawia się jego nazwisko, mimo że Villiam Schrojf, bramkarz słynnej czeskiej drużyny z 1962 roku, stwierdził, że Szymkowiak znalazłby miejsce w największych klubach świata.
Niedawno Jan Tomaszewski powiedział nam w wywiadzie Michała Kołodziejczyka: "Przed nami byli lepsi piłkarze. Edward Szymkowiak był lepszy ode mnie, Lucjan Brychczy od Grzegorza Laty, Ernest Pol od Andrzeja Szarmacha."
I wiele w tym prawdy. Wielcy piłkarze lat 60. to jedno z najbardziej zmarnowanych pokoleń w polskiej piłce. Pokolenie przejściowe, które miało wychować fantastycznych następców.
Może ktoś poch Czytaj całość