Mało w historii było tematów, które jednoczyły Donalda Tuska oraz Lecha Kaczyńskiego. Dokonał tego Howard Webb (na polski rynek weszła właśnie jego autobiografia, którą były sędzia osobiście promował w Warszawie i Poznaniu), dyktując w doliczonym czasie gry meczu Austria - Polska podczas mistrzostw Europy w 2008 roku rzut karny przeciwko biało-czerwonym. Polacy zremisowali przez to wygrany mecz, a zarówno Tusk, jak i Kaczyński sędziowanie Webba nazwali skandalicznym.
Chodzi o sytuację, w której Mariusz Lewandowski przytrzymał za koszulkę Sebastiana Proedla, po czym Austriak runął na ziemię. Webb nie miał wątpliwości, że postąpił słusznie używając gwizdka, protestom polskiej strony nie było jednak końca.
Szokującą prawdę o całym zajściu przytacza we wstępie do książki Webba Rafał Rostkowski, sędzia międzynarodowy, dobry znajomy angielskiego arbitra. Podczas przygotowań do Euro 2008 jednym z obligatoryjnych punktów wymaganych przez UEFA było szkolenie z zakresu sędziowania ekip narodowych mających wziąć udział w turnieju. Pracownik centrali piłkarskiej miał poinformować, na jakie sytuacje sędziowie podczas Euro będą zwracać szczególną uwagę. Miała zostać wyświetlona płyta DVD ze specjalnie przygotowanymi klipami, między innymi z trzymaniem za koszulkę w polu karnym. Michał Listkiewicz zdradził później, że w tym samym momencie nastąpiła przerwa w dostawie prądu. Płytę zostawiono, ale nigdy nie pokazano jej sztabowi kadry oraz piłkarzom...
Webb podjął w tym meczu jedyną słuszną decyzję, ale następnego dnia, oczekując na bagaż na lotnisku, odsłuchał szokującą wiadomości na poczcie głosowej. O pilny kontakt prosił Simon Torr, policjant z South Yorkshire. - Policja otrzymała informację, że po wczorajszym meczu grożą ci śmiercią, Howard. Skontaktowaliśmy się już z UEFA i poprosiliśmy o dodatkową ochronę dla ciebie, ale musimy porozmawiać o bezpieczeństwie twojej rodziny - wspomina słowa oficera Webb w swojej książce.
ZOBACZ WIDEO Królewscy krok od mistrzostwa. Zobacz skrót meczu Celta - Real [ZDJĘCIA ELEVEN]
- Nawet polski premier Donald Tusk wtrącił swoje trzy grosze. Powiedział, że gdyby spotkał Howarda Webba, to także pragnąłby go zabić - dodaje były już sędzia.
Musiało minąć dobrych kilka lat, żeby stare rany się zabliźniły. Webb w Warszawie od tamtych chwil był już kilkukrotnie. Za pierwszym razem, obawiając się o swoje bezpieczeństwo, nie ruszał się poza hotel bez czapki z daszkiem zasłaniającej twarz. O sprawie w Polsce jednak już zapomniano, Anglik choćby przed kilkoma dniami został przyjęty z wielkim entuzjazmem kibiców. A jeśli nawet nie zapomniano, to na pewno nikt już nie życzy Anglikowi śmierci. A już na pewno człowiek, który od tego czasu zdążył zostać przewodniczącym Rady Europejskiej.
Z meczu Premier League na policyjną zasadzkę
Webb aż do 2008 roku pracę sędziego łączył z przywdziewaniem munduru policjanta, jednak mało kto zdaje sobie sprawę, że jego zawodowa kariera rozpoczęła się od pracy w banku i wykonywaniu najprostszych czynności. Przez pięć lat obsługiwał starsze osoby, tłumacząc im zawiłości druków, kwot i przelewów. Z roboty wyleciał z hukiem tuż po tym, jak znudzony biurowymi obowiązkami na jednej z ulotek własnoręcznie dopisał wulgarne komentarze, a pracodawców określił mianem "koniobijców i palantów". Zapewne sprawa rozeszłaby się po kościach, gdyby nie fakt, że ulotka została omyłkowo wręczona jednej z interesantek... Koniec przygody ze światem finansów był więc dla Webba wyjątkowo zawstydzający.
W policji, do której trafił niedługo później, czuł się zdecydowanie lepiej, choć obowiązki mundurowego kolidowały z bieganiem z gwizdkiem po angielskich boiskach. Zdarzało się, że Webb we wtorek był wyznaczony na jeden z meczów w krajowym pucharze, by dzień później - przy okazji tych samych rozgrywek i na tym samym etapie zmagań - zabezpieczać mecz jako mundurowy: wyłapywać pijanych i agresywnych kibiców i odprowadzać ich do policyjnego radiowozu.
Pewnego razu Webb został wyznaczony jako sędzia techniczny w meczu Premier League pomiędzy Aston Villą a Derby County. Po ostatnim gwizdku szybko musiał zrzucić z siebie strój sędziowski, przebrać się, wskoczyć w samochód i gnać w swoje rodzinne strony, gdzie koledzy z jego posterunku szykowali się do zasadzki na seryjnych włamywaczy do jednorodzinnych domów. - Po trzech godzinach po tym, gdy skończyłem wałęsać się przy ławkach rezerwowych i wysłuchiwać krzyków Paula Mersona czy Steve'a Stautona, przykucnąłem pod krzakiem wawrzynu i zacząłem cierpliwie czekać na włamywaczy - wspomina Webb w swojej autobiografii.
Złoty rok 2010
O jego klasie i zaufaniu, jakim był obdarzony przez władze światowej piłki, świadczą wydarzenia z 2010 roku. Anglik został pierwszym sędzią w historii, który w jednym roku poprowadził finał Ligi Mistrzów oraz finał mistrzostw świata. Sam wspomina, że pierwszy z meczów, czyli konfrontacja Bayernu Monachium z Interem Mediolan, poszedł mu znakomicie. Po ostatnim gwizdku (spotkanie zakończyło się wynikiem 2:0 dla Interu) był tak szczęśliwy, że wraz ze swoimi asystentami tuż po zejściu do szatni otworzyli butelki z mocniejszymi trunkami. Chwilę później zjawił się tam Pierluigi Collina, sędziowska legenda, aktualnie szef sędziów w UEFA, który nie był zadowolony z obrazka, który zobaczył. Pojawił się także rozradowany Jose Mourinho, wówczas triumfujący z Interem. Ten sam Mourinho, który kilka lat wcześniej pojawił się w szatni Webba po meczu, w którym sędzia popełnił błąd kosztujący Chelsea punkty. Portugalczyk ze smutną miną, zrezygnowany, wydukał tylko, że pewnie teraz straci pracę. No i stracił.
Noc po finale LM była jednak długa - zespół sędziowski po tym meczu zaliczył jeszcze drugi mecz, tym razem w madryckich klubach nocnych. Zabawa była tak szalona, że Webb zaspał na samolot powrotny do Anglii.
Sędzia mógł sobie pozwolić na reset, bo kilka tygodni później czekało go kolejne wyzwanie - prowadzenie meczów na mistrzostwach świata w RPA. Poprowadził dwa mecze fazy grupowej (w tym pamiętne starcie Włochów ze Słowacją, w którym nasi południowi sąsiedzi sprawili gigantyczną niespodziankę) oraz potyczkę Brazylii z Chile w fazie pucharowej. Turniejowe wydarzenia (między innymi wcześniejsze odpadnięcie Anglii) sprawiły, że Webb został wytypowany do poprowadzenia finału.
Na kolejnej stronie przeczytasz, dlaczego Webb bał się, że wielkim finałem mistrzostw świata złamał sobie karierę sędziowską oraz o tym, jakich sztuczek używał Alex Ferguson.
[nextpage]
Finał Hiszpania - Holandia był starciem brutalnym, brzydkim, obfitującym w kartki. Jeszcze w pierwszej połowie arbiter źle ocenił wejście Nigela de Jonga w Xabiego Alonso. Holender zaatakował wyprostowaną nogą Hiszpana w klatkę piersiową. Webb nawet przez chwilę nie myślał o wlepieniu "czerwa", ale już w przerwie sprawa była jasna. Jeden z asystentów wyciągnął w szatni telefon komórkowy, na którym było kilkanaście wiadomości z Anglii od kolegów po fachu: Tam powinna być czerwona kartka...
Webb po ostatnim gwizdku (Hiszpanie wygrali 1:0 po dogrywce) był załamany, chciał uciekać do szatni tuż po odebraniu pamiątkowego medalu z rąk Seppa Blattera, szefa FIFA. Bał się nawet, że tym meczem złamał sobie sędziowską karierę. Po powrocie do Anglii nie chciał analizować swojego występu, zrobił to dopiero po kilku dniach. I ku swojemu zdziwieniu ocenił, że nie wypadł wcale tak źle. Rzecz jasna poza złą oceną zagrania w stylu kung-fu. - Gdybym miał wtedy możliwość zobaczenia powtórki wideo, na pewno pokazałbym Holendrowi czerwoną kartkę - uważa teraz Webb.
Nienawiść jak chleb powszedni
Choć przez swoich szefów, zarówno w kraju jak i w UEFA i FIFA, uważany był za absolutny top, z kibicami i dziennikarzami bywało różnie, przeważnie źle. Gdy został wyznaczony jako sędzia wielkiego finału Champions League, Alan Brazil na antenie "Talksport" nie dowierzał, że to właśnie Webb poprowadzi najważniejszy, klubowy mecz roku. - To szokujący facet, nie dorasta do standardów - mówił.
- Twoje zdrowie, Alan, ty żałosna ci** - pomyślał słuchający tamtej audycji Webb.
Kwintesencją życia sędziego jest sytuacja z pierwszego, ligowego meczu po powrocie z mistrzostw świata w RPA. Webb podczas rozgrzewki został nagrodzony brawami na stojąco przez kibiców West Bromwich Albion. Po kilkudziesięciu minutach, gdy arbiter podjął kontrowersyjną decyzję przeciwko WBA, ten sam sektor zaintonował piosenkę: - Spieprzyłeś World Cup!
Zresztą, o nienawiści, pretensjach oraz zarzutach (rzecz jasna absurdalnych) nieuczciwości Webba można by napisać osobną książkę. Szczególnie jeśli chodzi o Manchester United, któremu sędzia w opinii wielu sprzyjał. To efekt kilku meczów, w których Webb pomylił się na korzyść Czerwonych Diabłów. Sam jednak zaznacza, że z Aleksem Fergusonem nie łączyło go w zasadzie nic, a jeśli już miał z nim przyjemność, to raczej należałoby dodawać określenie "wątpliwą".
Jednym z przykładów był mecz z 2010 roku United - Liverpool, gdy Ferguson na oczach kibiców zarzucił Webbowi stronniczość i słabość do Liverpool'u (przypomniał film, na którym w jednej ze scen Webb dyryguje orkiestrą grającą "You'll never walk alone"). Webb wściekły zaciągnął Fergusona do szatni, krzycząc tłumaczył menedżerowi, że miłość do The Reds jest mu obca. Menedżer Czerwonych Diabłów spokojnie odparł wówczas: - Jasne, to oczywiste. Przecież wiem, że kibicuje pan jedynie Rotherham.
Ferguson chciał jedynie zrobić show, zagrać na emocjach. Jak zresztą wielokrotnie się to zdarzało, co w książce Webba jest doskonale opisane.
Po zakończeniu niezwykle bogatej kariery (trudno znaleźć sędziego, który na swoim koncie miałby więcej meczów o tak wielką stawkę) w 2014 roku Webb najpierw współpracował z angielskim związkiem piłki nożnej, później był odpowiedzialny za rozwój sędziów w Arabii Saudyjskiej. Aktualnie pracuje w Stanach Zjednoczonych i jest odpowiedzialny za wprowadzenie systemu VAR (video assistant referee) w lidze MLS.
Niedawno zresztą w polskich mediach (tygodnik "Piłka Nożna") pojawiły się plotki, jakoby Webb zaproponował lukratywny kontrakt polskiej gwieździe arbitrażu, Szymonowi Marciniakowi. Polak miałby prowadzić mecze w MLS i zarabiać miliony, jednak w najbliższym czasie nie ma na to raczej szans. Przynajmniej do momentu, w którym Polak będzie piął się po szczeblach kariery na europejskiej scenie. Tak, jak swego czasu jego serdeczny przyjaciel i jeden z mentorów, Howard Webb.
***
Pisząc ten tekst wspomagałem się autobiografią Howarda Webba, która w ostatnich dniach trafiła w Polsce do sprzedaży i którą sam autor intensywnie promował podczas spotkań z kibicami zarówno w Warszawie, jak i w Poznaniu. Rzecz jasna wykorzystałem zaledwie kilka procent treści. Książka zawiera w sobie dziesiątki, jeśli nie setki anegdot, wspomnień, dokładnych opisów sytuacji oraz rozmów z największymi postaciami światowego futbolu, rzucających często zupełnie nowe światło na wydarzenia, którymi żył cały piłkarski świat. Napisać, że to jedna z najlepszych autobiografii sportowych, jakie w życiu przeczytałem, oraz że jest to pozycja obowiązkowa dla każdego fana piłki nożnej, to jak nic nie napisać.
Do autora - na spokojnie i to zanim coś takiego napiszesz
ponownie oglądnij ten mecz jeszcze raz .