Piotr Zieliński. Don Pietro

PAP / Jakub Kaczmarczyk
PAP / Jakub Kaczmarczyk

Obiegowe powiedzonko pozwala umrzeć po ujrzeniu Neapolu. Piotr Zieliński dopiero się rozpędza. Jest fanem Realu Madryt, ale umiejętności ma jak wychowanek Barcelony. No i serce ma wrażliwe, jakby w życiu napatrzył się na niejedno nieszczęście.

W tym artykule dowiesz się o:

Zbigniew Mucha

Kiedy sześć lat temu wyjeżdżał z lubińskich rezerw do drużyny U-19 klubu Udinese Calcio, a Zagłębie Lubin w zamian otrzymało 100 tysięcy euro, wyglądało to na złoty interes polskiego klubu. Dziś wiadomo, że nie był to żaden interes. Młody Piotrek nie tylko nie utopił się we włoskiej piłce, ale stopniowo - przez Udine i Empoli FC - wspinał na poziom gwiazdorski. Gdy SSC Napoli zapłaciło latem za 22-letniego pomocnika około 15 milionów euro, a mówiono też o 20, mało kogo to zdziwiło.

- Czuję się doceniony, ale wiem też, że ceny za zawodników znacząco poszły w górę. Kiedyś za 20 milionów kupowało się supergwiazdy. A ja supergwiazdą dopiero będę - złożył deklarację w rozmowie z "Polska The Times".

Być madridistą

Maleje również grono zaskoczonych, gdy prezydent SSC Aurelio De Laurentiis  zapowiada, że za mniej niż 65 milionów euro nigdzie Polaka nie puści, a ponoć klauzula w kontrakcie zawodnika wynosi już 70 milionów i jest aktywna tylko dla klubów spoza Italii. To ogromne pieniądze, ale nie dla Realu Madryt, a część włoskich mediów jest wręcz przekonana, że właśnie Królewscy najpilniej śledzą rozwój talentu polskiego pomocnika. Pomocnika, który będąc jeszcze juniorem, zakochał się w Realu i lekko zadurzony pozostaje do dziś.

- Ale to jedyny polski piłkarz, który w przyszłości może zagrać w Barcelonie. Nie Robert Lewandowski, ale właśnie on potrafiłby dopasować się do ich wymagającego stylu grania. On wygląda, jakby był wychowankiem La Masii. Uwielbiam patrzeć na jego grę, delektuję się nią - bez ceregieli ogłosił na łamach "PS" Sebastian Mila.

ZOBACZ WIDEO Znakomity powrót Barcelony na nic. Zobacz skrót meczu z Eibar [ZDJĘCIA ELEVEN]

Kiedy latem Piotr Zieliński udał się do Rzymu na zwyczajowe przed dokonaniem transferu badania medyczne, kiedy nie zdążył nawet jeszcze na dłużej zatrzymać się w Neapolu, już otoczyli go dziennikarze i fotoreporterzy wieszczący wielki transfer. Był zdumiony, bo w małym Empoli prowadził inne, normalne życie. Teraz zaś dowiedział się, że tamte czasy minęły, a przy okazji przekonał się, że nie powinien żałować niedoszłego transferu do Liverpoolu.

Juergen Klopp starał się już o niego w styczniu 2016 roku, wtedy Udinese żądało zbyt dużo. Przed finałami Euro temat powrócił, prawdopodobnie udałoby się również znaleźć konsensus w kwestii odstępnego, ale Anglia stanowiła i pokusę, i wielką niewiadomą. Z jednej strony magia "You’ll Never Walk Alone" działała, z drugiej Piotr znakomicie czuł się w Empoli. Wahał się, bo słyszał o zainteresowaniu innych klubów, ale Liverpool FC ani myślał rezygnować, tylko przysłał samolot. Polak poleciał i... spodobało mu się. Po powrocie do Włoch był już jedną wielką rozterką. Tym większą, że prócz Romy do gry wkroczył Milan, za którym lada chwila miały stanąć chińskie pieniądze.

Włochy miały atut. Poznał je dobrze, niemal jak rodzinne Ząbkowice Śląskie. Tu cieszył się poważaniem ekspertów i trenerów, a mógł się tylko zastanawiać, czy przyjąć zaproszenie od Luciano Spallettiego z Romy, czy zaufać człowiekowi, który zaufał jemu. Wybrał wariant drugi, oznaczający powtórną współpracę z Maurizio Sarrim, wielkim admiratorem jego talenut. człowiekiem, który prowadził go już w Empoli.

W Napoli spotkał nie tylko starego trenera, ale również w szatni nie czuł się obco, widząc Arkadiusza Milika, Igora Łasickiego i kilku byłych kumpli z Udinese i Empoli. Nie musiał szukać swojego miejsca w szatni, bo ono czekało na niego.

Podobnie na boisku. Nawet jeśli nie zaczął z wysokiego C jak Milik, to rozkręcał się powoli, lecz wyraźnie. Od grudniowego znakomitego występu przeciwko Interowi Mediolan już nie był Piotrusiem, ale Don Pietro. Nie tylko szuka sprytnych, nieśmiałych podań, ale też decyduje się na samotne przeboje, rozrywa defensywę rywala, dzięki znakomitemu wyszkoleniu technicznemu. To właśnie zimą pojawiły się pierwsze wielkie tytuły we włoskiej prasie, a nazwisko piłkarza żeniono z przydomkiem artysta.

Czasy, kiedy z wypiekami na twarzy stał przy bocznej linii, czekając na debiut w Udinese i zmianę legendarnego Antonio Di Natale, wydają się bardzo odległe. Dziś "La Gazzetta dello Sport" pisze: "To jeden z najbardziej ekscytujących pomocników w Europie". A ten jeden z najbardziej ekscytujących pomocników w tym sezonie Serie A strzelił pięć goli i zaliczył siedem asyst.

Być obunożnym

Wywodzi się z usportowionej rodziny. Najstarszy brat Tomasz (32 l.) przez kilka sezonów był zawodnikiem Miedzi Legnica, średni Paweł (27 l.) trzeci sezon gra w Śląsku Wrocław i zbliża się do setki występów w ekstraklasie; mniej więcej tyle samo gier ma cztery lata młodszy Piotr w Serie A. Wszyscy zaczynali kariery w Orle Ząbkowice Śląskie - klubie, w którym wcześniej grał też ojciec Bogusław. Senior po latach został trenerem młodzieży w Orle, a najbardziej utalentowany syn trafił pod jego skrzydła.

Technikę ćwiczyli cały czas, nawet po godzinach, nawet w ogródku i korytarzu. Bo Piotrek miał grać obiema nogami. Mały chodził więc i żonglował, a jak bił rekordy, dostawał drobne. Do czasu, bo później rodzicom nie starczyłoby na wypłatę "kontraktu". W ten sposób doszedł może nie do technicznej perfekcji, ale do takiego punktu, że skauci z Udine mieli ponoć kłopot, by określić, czy jest prawo-, czy lewonożny.

Poważne granie zaczęło się od turnieju Z podwórka na stadion o Puchar Tymbarku. Dostał się do kadry Dolnego Śląska i dalej już się potoczyło. Musiał znaleźć sobie większy klub niż Orzeł. Chciały go Legia i Lech, ale rodzice nie zamierzali puszczać go zbyt daleko od domu. Poszedł do Lubina. Był też na testach w Leverkusen, gdzie zaopiekował się nim Andrzej Buncol. Bayer się zdecydował, ale znów weto postawili rodzice. W końcu swego dopięli Włosi z Udine.

Pod Wezuwiuszem nie jest tak popularny jak Milik, który kilkoma bramkami rozkochał w sobie południe Włoch, ale to pewnie wkrótce się zmieni. Chyba że wcześniej zmieni klub. Na życie we Włoszech nie narzeka. Zaaklimatyzował się, poznał język i kulturę. Często jest przy nim dziewczyna Laura, modelka i studentka na kierunku analityka medyczna. Musiał tylko przywyknąć do zgiełku i specyfiki - dobrej i złej - dużego Neapolu. Po małym Empoli poruszał się rowerem. Teraz to niemożliwe.

Na portalu laczynaspilka.pl czytamy: "Piotrek uwielbia grać w piłkę, kopać ją, kiedy tylko jest taka szansa, niekoniecznie na boisku. Kiedy piłki już kopać nie można, przerzuca się na jej oglądanie. Mało jest piłkarzy, którzy wiedzę na temat innych drużyn i zawodników mają tak imponującą. Z głowy wymieni skład Stoke City i przypomni, jaka jest największa gwiazda Dinama Zagrzeb. W uporządkowywaniu informacji piłkarskich pomaga mu słabość do konsoli. Uwielbia grać w FIFĘ i nie próbuje nikomu wmówić, że woli czytanie książek".

Być Hamsikiem

Piłkarsko już zbliżył się do poziomu takich grajków jak Marek Hamsik czy Miralem Pjanić. Jest jednak od nich młodszy, cały czas będzie szedł do góry, a jest wyceniany i doceniany znacznie wyżej niż osiem miesięcy wcześniej, gdy podpisywał kontrakt z Napoli. Lada chwila zacznie wdrapywać się również na finansową półkę zarezerwowaną wyłącznie dla gigantów. Na razie inkasuje 1,5 miliona euro rocznie; ponad dwa razy mniej niż Hamsik i trzy razy mniej od Pjanicia.

Niedawno włoski dziennik "Il Mattino" poświęcił Zielińskiemu sporo miejsca. Napisał: "Polak jest piłkarzem mającym wielką jakość, a do tego bardzo uniwersalnym. Może z powodzeniem zajmować jedno z trzech miejsc w drugiej linii Napoli. Ma technikę, drybling i przegląd pola. Największą różnicę robi, gdy pojawia się w wolnych przestrzeniach na murawie".

- Może być graczem klasy światowej, może być jak Hamsik, musi być jeszcze bardziej pewny siebie i poprawić grę w defensywie - podkreśla Sarri, który cofnął Zielińskiego na boisku. Zmiana pozycji była również o tyle istotna, że i Adam Nawałka nie potrzebował go w roli dziesiątki. W jego trenerskiej filozofii tę rolę z powodzeniem może pełnić Milik, za to kreatywna i odpowiedzialna ósemka jest na wagę złota. Odkąd Piotr zaczął grać na tej pozycji, automatycznie zyskał u selekcjonera. Przyzwyczaił się szybko, choć jak był mały, nie wychodził nawet na boisko, gdy nie dostał koszulki z dychą.

Reprezentacja to jednak temat delikatny, z pewnością nie tak radosny jak Napoli. Nikt nie powinien mieć wątpliwości, że wkrótce Piotr zostanie głównym kierownikiem ekipy Nawałki lub jego potencjalnego sukcesora. Ale na razie częściej niż znakomite występy, liczone wciąż chyba jeszcze bardziej w minutach niźli godzinach, przeplata bezbarwnymi. Tych naprawdę dobrych, okraszonych zagraniami na miarę talentu i włoskich egzaltacji, było ledwie kilka - z Danią, Czarnogórą…

Gorzkie chwile łatwiej przywołać. Jak choćby wtedy, gdy Nawałka zdjął go w przerwie meczu z Ukrainą, na Euro 2016 w Marsylii. Zieliński był wówczas słaby, niewidoczny, niezaangażowany, jakby pierwszy raz znalazł się w poważnym futbolu. Inna sprawa, że to w ogóle był nie najlepszy występ całej drużyny. Piotr o tym turnieju nie lubi wspominać, pewnie nawet wolałby go wyprzeć z pamięci i wyczyścić głowę. Z dołków wychodzi z pomocą psychologa. Dzięki sesjom z Kamilem Wódką zapewne też buduje większą pewność siebie.

Być człowiekiem

Beata i Bogusław Zielińscy jeździli na każdy mecz małego Piotrka. Nieistotne, czy grał kilka kilometrów od domu, czy kilkaset, zawsze musiał czuć ich wsparcie. Zawsze też chcieli mieć dużą rodzinę. Wychowali trzech synów, ale to było za mało. Stworzyli więc rodzinny dom dziecka, przybytek funkcjonuje od kilkunastu lat. Piotrek pomógł finansowo im i ich podopiecznym. Sam, jeszcze będąc dzieckiem, bywał zazdrosny; swoje rzeczy i zabawki specjalnie znakował. I był też niepewny, czy miłości rodzicielskiej starczy i dla niego. Opowiadał o tym przed rokiem w cyklu wywiadów Ofensywni "Przeglądu Sportowego":

- Dopytywałem rodziców, czy mnie i moich dwóch braci będą traktować tak samo jak wcześniej, czy może coś się zmieni. Wiadomo, dziecięce myślenie. Mijały lata, a my zżyliśmy się z nowymi lokatorami. Wielu ich się przewinęło, bo do niedawna według przepisów mogli być najwyżej rok. Chyba że ktoś zdecydowałby się na adopcję. Po roku trafiali do domu dziecka w Bardzie. Teraz mogą być już do pełnoletniości i ta grupka maluszków, która jest u rodziców, pewnie pociągnie do końca (...)

- Był chłopak, który nie mógł chodzić, miał podkurczone nogi. Przyjeżdżał na wózku na moje mecze, dopingował. Wychodziłem też z nim pograć, raczkował i starał się bronić. Piękne czasy. Był mądry, lubił poznawać nowe rzeczy. Kiedy robiliśmy coś z braćmi na komputerze, to wskakiwał na biurko i się przyglądał. Większość rodziców tych dzieci pije, nie za bardzo się nimi interesuje. Przed wyjazdem na mistrzostwa Europy byłem w domu, akurat jeden z dzieciaków miał komunię. Nie przyjechał żaden z jego bliskich. Do kościoła wybrali się moi rodzice, też poszedłem z dziewczyną. No bo przecież chłopak nie powinien być sam na komunii, nie?

Na początku było im ciasno, więc za zarobione już we Włoszech pieniądze kupił duży, zaniedbany dom w Targowicy, nieopodal Ząbkowic Śląskich, do którego wszyscy się przeprowadzili. - Kupę pieniędzy trzeba było włożyć w remont. Zakup domu też szarpnął moim budżetem, nie powiem. Ale we Włoszech starałem się nie wydawać niepotrzebnie pieniędzy, wolałem dać na dom.

Ci, którzy go znają, nie mają wątpliwości, szukając cechy, która wyróżnia go z futbolowego światka - to wrażliwość. Bo być człowiekiem to dla Piotra równie ważne, jak być znakomitym piłkarzem. Pierwsze osiągnął, drugiego jest bardzo blisko.

Źródło artykułu: