Gaizka Mendieta: Rozumiem Krychowiaka. Na jego miejscu też bym poszedł do PSG

Newspix / Jean Paul Thomas / Na zdjęciu: Grzegorz Krychowiak przy piłce
Newspix / Jean Paul Thomas / Na zdjęciu: Grzegorz Krychowiak przy piłce

Był jednym z najbardziej porywających pomocników swoich czasów. Gaizka Mendieta, dawny lider Valencii, ocenia postawę Krychowiaka, opowiada o gwiazdach hiszpańskiej ligi oraz swojej wielkiej pasji - muzyce.

Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Co pan myśli o Grzegorzu Krychowiaku, który odszedł z hiszpańskiej Sevilli do PSG, gdzie się kompletnie nie sprawdził, nie wywalczył miejsca w składzie. Może niepotrzebnie odszedł? 

[b][tag=36809]

Gaizka Mendieta[/tag]: [/b]Świetnie grał w Sevilli, był kluczowym zawodnikiem. Naturalne, że wybrał PSG. Rozumiem go. To drużyna, która może powalczyć o wygraną w Lidze Mistrzów. Sugerujecie, że to zły wybór? Jeśli trener jednej z najlepszych drużyn na świecie mówi: "chodź", to idę. Nie grał zbyt wiele, nie mógł znaleźć miejsca dla siebie przy zawodnikach typu Matuidi.

Teraz może pójdzie do Włoch. Pan się przekonał, że to ciężki rynek.

Dla Hiszpanów to trudny rynek, ale dla piłkarza wybór to nie tylko kraj, kultura, ale też klub, jak gra, czy pasuje do niego itd.

Pan nadal gra w piłkę, przyjechał do Polski na mecz pokazowy.

Tak, razem z ambasadorami "La Liga" przyjechaliśmy do Polski na event telewizji "Eleven Sports". "La Liga Legends" to projekt, który wystartował w tym sezonie. Ambasadorami jesteśmy od ponad 2,5 roku i na razie ta działalność jest sukcesem.

ZOBACZ WIDEO La Liga Legends lepsi od Polaków. Zobacz skrót meczu legend [ZDJĘCIA ELEVEN]

Chcecie, by "La Liga" goniła pod względem marketingowym "Premier League", ale warto zwrócić uwagę, że Ronaldo ma 32 lata, Messi 30, nie znajdziecie już więcej takich piłkarzy, wokół których można zbudować imperia marketingowe jak Barca i Real.

Przed tą dwójką kilka hiszpańskich drużyn było na topie. Gdy ja grałem konkurencją były raczej kluby włoskie. Jest kilka drużyn w Europie, które od dawna regularnie są na topie i wśród nich zawsze są drużyny hiszpańskie. Mówicie o Premier League. Kiedyś byli w czołówce Włosi, którzy zainwestowali kupę pieniędzy z praw telewizyjnych, tego samego próbują Anglicy, ale jakoś to nie działa. Tymczasem od 3,5 roku trwa ekspansja La Liga na świat. Jesteśmy mocno w Azji, Chinach, na Bliskim Wschodzie. Stamtąd dużo więcej pieniędzy idzie do klubów i one są coraz mocniejsze, a z nimi cała liga. Liga hiszpańska ma dochody wielokrotnie mniejsze niż Premier League, a jednak jest mocniejsza. I cały czas się rozwija.

W La Liga cały czas jest jednak duży dystans między dwiema drużynami a resztą.

Ale czy nie jest też tak w innych ligach? Ktoś powie, że w Anglii każdy może przegrać z każdym. Ale u nas Barcelona przegrywa z Alaves czy Malagą. Tak samo jest w Niemczech czy Francji. To nie jest problem.

Myśli pan, że hiszpańska drużyna z lat 2008-12 był najlepszy zespół w historii futbolu? Tak się zastanawiam, z jednej strony wygrał trzy kolejne turnieje, co jest niespotykane, z drugiej wygrywał często po 1:0.

A jednak wygrywał i to przecież liczy się w piłce. Cieszy mnie to, że na ten sukces tak naprawdę zapracowały pokolenia piłkarzy, dlatego też czuję się częścią tej fantastycznej drużyny. Większość tych zawodników to moi koledzy klubowi, zresztą to był sukces całego hiszpańskiego futbolu, klubów, myślenia o piłce. Oczywiście, nigdy nie zdarzyło się, żeby jakaś drużyna tyle wygrała i to jest wielkie. Teraz mieliśmy przerwę w osiąganiu tych dobrych wyników, ale musimy wrócić na top. Zawsze mieliśmy umiejętności, ze względu na to jak pracujemy z dziećmi. Ale w końcu trafiła się grupa zawodników - specjalne pokolenie. Plus styl Barcelony i Real, który się do tego dostosował. Zawodnicy znali się świetnie, grali razem w młodzieżówkach. Jest wiele powodów, z których wyniknął ten sukces. Hiszpania musi pracować nad tym, żeby nie zgubić tego co zdobyła. Są świetni młodzi zawodnicy, ale trzeba znaleźć grupę, która coś osiągnie.

A zarzut o nudną grę?

Ludzie nudzą się jak ktoś wygrywa zbyt długo. Gdy Miguel Indurain wygrywał cały czas Tour de France, mówili, że już jest nudny. Nic na to nie poradzę.

Chodzi raczej o styl, Hiszpania spychała rywali do defensywy, nie chcieli się oni odkryć i mieliśmy partię szachów, do jednej bramki. Nikt nie był w stanie strzelić wam bramki, połowa meczów w play-offach zakończyła się wynikiem 1:0, do tego dwa po karnych.

Lepiej nudno wygrywać niż cudownie przegrywać. Proszę pamiętać, że życie to ciągła nauka, wyciąganie wniosków. Z czasem zespoły nauczyły się jak grać przeciwko Hiszpanii. Zaczęły głęboko się bronić, minimalizować przestrzenie.

I w końcu to zadziałało w 2014 roku. Może Del Bosque zbyt długo trzymał Xaviego w kadrze, bo nie chciał się go pozbyć?

Nie sądzę. Nikt nie chce przegrać, zwłaszcza na tym poziomie. Nie ma litości w piłce nożnej. Xavi grał, bo był najlepszy w tym momencie, nic więcej, żadnych przysług. Na koniec dnia sam zawodnik chce wygranej swojej drużyny.

Wasza grupa miała to coś, ale zabrakło szczęścia, głównie do sędziego.

Każde pokolenie Hiszpanów miało to coś. Czasem to szczęście w meczu, czasem do sędziego, u nas był to Gamal El Ghandour. Egipski sędzia, dla którego był to ostatni poważny międzynarodowy mecz w karierze. Nawet był oskarżony o ustawianie meczów.

Pan ma trochę poczucie niedosytu? Oszukany przez sędziego, przegrał pan dwa finały Ligi Mistrzów...

Nic nie zmieniłbym w sumie w mojej karierze, jestem z niej dumny. Choć trochę więcej trofeów by nie zaszkodziło.

Co się stało z waszą Valencią?

Myślę, że w życiu każdej drużyny są złote momenty, fantastyczne pokolenia. Tylko tych najbogatszych stać na to, by cały czas trzymać wysoki poziom. Takich jak Barcelona, Bayern, Real. Reszta musi czekać i trafić na grupę ludzi. Tam w Valencii była od lat grupa ludzi: "Piojo" (Claudio Lopez - red.), Farinos, Killy (Christian Gonzalez - rd.). Ta drużyna dojrzewała. Takie rzeczy nie dzieją się przez noc. Proszę zobaczyć na polską reprezentację. Lata pracy stoją za jej sukcesem. Doszło kilku zawodników, którzy wybili się w ligach zagranicznych i oto jest sukces.

Oprócz piłki kocha pan także muzykę. I to nie tylko jej słuchać, ale i tworzyć.

Muzyka w moim życiu była zawsze. Zawsze byłem kolekcjonerem płyt, a od kiedy skończyłem karierę piłkarską, poświęcam muzyce znacznie więcej czasu. Nie powiem, że jestem zawodowcem, ale jest to coś co lubię. Mam nawet swoich fanów. Nie, nie lubię, uwielbiam.

Co to jest za muzyka?

Rock, soul, indie rock. A więc niekoniecznie elektronika czy techno, bo dla większości DJ się z tym kojarzy.

Tego pan na co dzień słucha?

Jako chłopak zaczynałem od metalu. Metallica, Motorhead, Judas Priest, Iron Maiden. To była moja muzyka. Z czasem zacząłem odkrywać rocka. Velvet Underground i Lou Reeda, Pink Floyd, Doors, Stonesów, Betlesów i tak dalej. Potem doszły nowe kapele jak Sonic Youth, Pixies. I to gram, z tym jeżdżę na festiwale muzyczne.

Co ludzie mówią widząc pana za stołem?

Pierwszy raz grałem oficjalnie na festiwalu muzycznym w Benicassim. Występowałem wtedy na scenie głównej zaraz przed gwiazdą wieczoru. Pełno ludzi przyszło na koncert w koszulkach Valencii, Barcelony, Hiszpanii z moim nazwiskiem i to było fantastyczne. Połączenie muzyki z piłką. Niedawno byłem na koncercie w Cardiff w fanzonie z okazji finału Ligi Mistrzów. Znowu to samo. Ludzie, którzy nie mieli pojęcia, że się zajmuję muzyką, reagowali świetnie. Myślę, że też ze względu na muzykę, którą gram. Spodziewali się, że skoro byłem piłkarzem, to powinienem grać dance i disco. Niestety większość piłkarzy woli taką muzykę.

Też cierpimy z tego powodu.

Ale dzięki temu większa jest niespodzianka.

Może być pan tak dobrym DJ-em jak był piłkarzem?

Nie, to niemożliwe. Jednak jako Dj nie tworzę. Po prostu odtwarzam muzykę. Jestem takim oldskulowym DJ-em, wybieram kawałki i gram od początku do końca. W domu sobie miksuję, ale nie publicznie.

Źródło artykułu: