Niestety, od oglądania gry kadry Marcina Dorny mają prawo rozboleć oczy. A nawet głowa. Dobrze, że chociaż w szatani trochę się tam gotuje, czyli jest jakieś życie. Bo na boisku trudno to było zauważyć. Dwa dni a już mamy tyle "sukcesów". Sportowy, organizacyjny i dobrą atmosferę. Teraz Bielik ma przepraszać za "nieprawdziwe sformułowanie", na stronie PZPN ma się pojawić jego oświadczenie. Bo trener Dorna się obraził, a kapitan Kędziora się wkurzył.
Szczerze mówiąc, wolałbym, żeby Dorna się obraził na piłkarzy za to, jak grają, a nie za to, co mówią. A Kędziora niech się wkurza na siebie i kolegów, bo na razie to wkurzyli kibiców.
Muszę przyznać, że nie mam serca do tej młodzieżówki. Od dawna zanosiło się na to, że drużyna Dorny furory na Euro U-21 nie zrobi. W ogóle nie jestem rozczarowany przegranym 1:2 meczem ze Słowacją, bo niczego dobrego się po naszej reprezentacji nie spodziewałem. No przecież to jest zespół rezerwowych, kontuzjowanych, ozdrowieńców i piłkarzy, którzy są pod formą, ale za to sodówka rozsadza im głowy.
Już marcowe porażki naszej młodzieżówki z Włochami i Czechami nie pozostawiały złudzeń. Nie były przypadkowe. Widać było, że Biało-czerwoni są drużyną z innej półki. I - żeby być uczciwym - nie ma co żyć wspomnieniami z jesiennego meczu z Niemcami, bo tamto przyjemne zwycięstwo 1:0 zostało odniesione w szczęśliwych dla nas okolicznościach. Jakub Wrąbel dokonywał w bramce cudów na miarę Jana Tomaszewskiego na Wembley. Dziś ten sam Wrąbel wygląda na boisku tak, że człowiek się zastanawia, czy to na pewno jest ten sam facet. Jest pewnym usprawiedliwieniem, że miał przerwę w grze spowodowaną kontuzją, której doznał w kwietniu, ale w piątkowym meczu miał kilka takich pustych przelotów, jakby w piłkę nie grał z pół roku.
ZOBACZ WIDEO ME U-21. Tomasz Kędziora: nie załamujemy się
Zresztą ta cała kadra wygląda jak katalog ludzi po przejściach. Od bramkarzy po napastników. A nie da się dobrze grać w piłkę, jeśli się w nią... nie gra. Zobaczmy, co my tu mamy. Najpierw bramka. Wrąbel jest po kontuzji, Bartłomiej Drągowski poszedł z Jagiellonii do Fiorentiny i słuch po nim zaginął. Damian Podleśny w Wigrach Suwałki zagrał wiosną dwa mecze i nie może się nimi chwalić. Prezentował się w nich tak, że Dorna zdecydował się na powołanie zamiast niego Maksymilina Stryjka... trzeciego bramkarza Sunderlandu. Niezła desperacja.
W polu też jest niewesoło. Jarosław Jach jest po operacji i to, że zagrał ze Słowacją, jest chyba jakimś cudem medycznym. Piłkarz Benfiki Lizbona Paweł Dawidowicz poszedł do VfL Bochum ratować karierę, ale i tam sobie nie pograł. Nie gra też Mariusz Stępiński w Nantes. W piątek po meczu, w studio Polsatu, Andrzej Iwan nie pozostawił na nim suchej nitki: "Czy on kiedyś kogokolwiek okiwał?".
Bartosz Kapustka zagubił się w dorosłym futbolu. Rok temu, na Euro 2016 we Francji, wieszczono mu wielką karierę, ale na razie została ona brutalnie wstrzymana w Leicester. Poszedł nie do tej ligi, nie do tego klubu, nie w tym czasie.
Do Patryka Lipskiego trudno mieć pretensje, bo przecież strzelił gola, ale nikt mi nie powie, że to jest normalne, że na turniej jedzie zawodnik bez klubu, który rozwiązał kontrakt z Ruchem, a do imprezy przygotowywał się... grzecznościowo trenując z Pogonią Szczecin. I cały maj miał głowę zajętą przepychankami kontraktowymi.
Ktoś powie: no dobra, ale przecież w tej drużynie są jeszcze wyróżniający się ligowcy: Tomasz Kędziora, Jan Bednarek, Dawid Kownacki. I tu kolejny problem, bo tych chłopaków trochę zagłaskano. Raptem miesiąc temu z oboma obrońcami Lecha - których podobno chce cała Europa i pół świata – tańcował, jak chciał, legionista Dominik Nagy. Ich... rówieśnik. Już wtedy było widać, że obaj nie są w najwyższej dyspozycji. Trudno mi też uwierzyć - choć chciałbym się mylić - że napastnikiem wielkiego formatu będzie Kownacki. Chłopak, któremu stoperzy Legii, Pazdan z Dąbrowskim, udzielali lekcji dorosłego futbolu w obu wiosennych meczach z Lechem.
I co tu z taką ekipą może zrobić trener? Chyba tylko się popłakać. A kibice? Nie powinni ulegać propagandzie sukcesu, która w PZPN jest doprowadzona do tego stopnia doskonałości, że oni tam już zaczynają sami w nią wierzyć. Już przyznanie Polsce Młodzieżowych Mistrzostw Europy było "sprzedawane", jakbyśmy dostali do organizacji Bóg wie jaki turniej. A prawda jest brutalna. To nie jest żadne wielkie Euro i porównywanie tej imprezy do mistrzostw Europy z 2012 roku, gdy też byliśmy gospodarzem, jest zwykłym nadużyciem. Obecnie gościmy młodzieżowy turniejik, który nikogo z nas by nie interesował, gdyby nie odbywał się w Polsce. Tak jak nikogo w naszym kraju nie interesowały te same mistrzostwa w 2015 czy 2013 roku. O randze tej imprezy świadczy nawet to, że jeśli kluby nie chcą, to mogą nie zwalniać na nią swoich piłkarzy.
Fajnie, że jest taka impreza, ale trzymajmy się ziemi, trzeba wydarzeniu nadać taką skalę, na jaką zasługuje. Podobnie jak wadze i znaczeniu, jakie ma występ w mistrzostwach naszej młodzieżówki. To, że turniej odbywa się w Polsce, nie zmienia faktu, że nadal są to tylko mistrzostwa młodzieżowe. Nawet wygranie ich – choć jak widać jesteśmy od tego cholernie daleko – nie spowoduje, że świat z zachwytu wstrzyma oddech. PZPN dmucha w trąbę propagandy, ale nie warto temu ulegać. I nie warto przejmować się złymi wynikami młodzieżówki. Bo to akurat dało się przewidzieć.
Zbigniew Boniek zna się na piłce i musiał wiedzieć od początku, że nasza reprezentacja wygląda ubożuchno. Stąd te nerwowe zabiegi, by drużynę wzmocnili Arkadiusz Milik i Piotr Zieliński. Boniek potrzebował sukcesu - organizacyjnego i sportowego - na młodzieżowym Euro, więc twardo trzymał się pomysłu z Milikiem i Zielińskim. Nie zważał na to, że sami piłkarze nie palili się do udziału w turnieju. Dosadnie poinformował o tym Robert Lewandowski na oficjalnej konferencji prasowej mówiąc, że dla piłkarzy pierwszej reprezentacji powrót do młodzieżówki jest krokiem wstecz. I że kadrowicze powinni mieć czas na odpoczynek w te wakacje, bo rok temu byli na Euro, a za rok będą na mistrzostwach świata. A najważniejsze jest dobro pierwszej reprezentacji. Boniek udał, że tego nie słyszy. Nadal robił swoje. Karola Linettego udało się przekonać, żeby po ciężkim sezonie pojechał najpierw na zgrupowanie pierwszej reprezentacji, a później na zgrupowanie i turniej młodzieżówki. Czy to naprawdę warto?
Jak ujawnił ostatnio w Cafe Futbol Marek Koźmiński, Zbigniew Boniek dwa razy uderzał do prezesa Napoli w sprawie Milika i Zielińskiego. Bez skutku. Odbił się. Widać, w poważnym futbolu nie mylą im się priorytety.
Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl