Bartosz Zimkowski: Kolejna porażka, tym razem z Ruchem Chorzów. Jakby pan to skomentował?
Damian Piotrowski: - Cóż mogę powiedzieć... Przegraliśmy 1:2 i odpadliśmy z Pucharu Polski. Nie jesteśmy z tego zadowoleni. Kolejna porażka... Teraz czeka nas mecz z Jastrzębiem i musimy go za wszelką cenę wygrać, jeżeli jeszcze marzymy o tym, by wejść do Ekstraklasy. A wiadomo, że tego bardzo chcemy, a także chcą tego nasi kibice.
Z każdym kolejnym nie wygranym meczem rośnie na was presja.
- Wiadomo, że jak się nie wygrywa to jest źle, a jak się wygra to jest dobrze. Tak to w sporcie bywa, ale my jesteśmy takim klubem, który powinien wygrywać. Niestety coś się zacięło. Musimy to jak najszybciej przerwać i zacząć wygrywać, żeby uszczęśliwić naszych kibiców.
Kibice w meczu z Ruchem nie dopingowali was. Wywiesili transparent: "Zero ambicji - zero dopingu. Jończyk dziękujemy." Jak to było we wcześniejszym spotkaniu z Podbeskidziem?
- Ciężko powiedzieć... (chwila ciszy)
Kibice na pewno nie pomagali wam dzisiaj.
- Nie pomagali, ale co mam powiedzieć? To jest ich zdanie. Kibica zdanie jest ważne i trzeba to szanować. Tak postanowili i to wszystko.
Rozumie pan ich decyzję? Gdyby był pan kibicem Zagłębia, to postąpiłby tak samo?
- Nie wiem. Ciężko powiedzieć. Wiadomo, że gdybym nie był zawodnikiem, to byłbym zły, że moja drużyna nie wygrywa. Z jednej strony nie dziwię im się, ale mam nadzieję, iż z Jastrzębiem będą nas dopingowali. Razem z nimi przerwiemy tę złą serię.
Wracając do meczu z Ruchem, to zdobył pan kapitalną bramkę. W takim sposób chciał pan uderzyć piłkę?
- Tak, chciałem tak właśnie zrobić. Gdy przyjąłem piłkę to nawet nie miałem innej myśli, żeby inaczej zakończyć tę akcję. Gdyby to była druga myśl, to pewnie nie zakończyłoby się to golem. Szkoda, że nie wykorzystałem jeszcze jednej sytuacji. Tam zastanawiałem się jak strzelić i stało się, jak się stało. Cieszy gol aczkolwiek nie cieszy porażka.
Najładniejsza bramka w karierze?
- A tego to nawet nie wiem (śmiech).
To był dobry mecz w pana wykonaniu?
- Dawno nie grałem. W sumie to mój pierwszy mecz u trenera Jończyka. Dostałem szansę i mam nadzieję, że wykorzystałem ją w jakiś sposób. Dałem z siebie wszystko i pod koniec meczu brakło sił. Myślę, że nie było źle, chociaż ocenia się całą drużynę, a nie każdego zawodnika osobno.
Myśli pan, że tym meczem dał pan trenerowi Jończykowi do myślenia, iż w każdej chwili może po pana sięgnąć?
- Ja jestem cały czas gotowy. Od początku sezonu tylko czekam na sygnał od trenera. Zawsze czuję się dobrze i jestem w każdej chwili gotowy pomóc drużynie bez względu na to co kto inny widzi, myśli - ja daję z siebie sto procent.
W sobotę z Jastrzębiem będzie tak, że wysiądzie we własnym polu karnym autokar jedenastu zawodników i trudno będzie strzelić bramkę?
- Można się tego spodziewać, ale nieważne gdzie oni będą stali - na szesnastym czy na piątym metrze - my musimy strzelić bramkę, wygrać i brnąć dalej ku awansowi.
Awans... Póki co zajmujecie czwarte miejsce. Nie wygląda to różowo.
- No tak. Nikt się tego nie spodziewał. Można powiedzieć, że dostaliśmy taki cios i trzeba jak najszybciej się z niego otrząsnąć. Punkty uciekają, inne drużyny tak samo. Nikt w klubie nie jest zadowolony. Jest teraz burza mózgów i myślę, że musimy jak najszybciej wrócić na szczyt tabeli.
Atmosfera w szatni nie jest najlepsza?
- Wiadomo, że jak się przegrywa mecze to nigdy nie jest dobrze, jak się wygrywa to jest zupełnie inaczej. Muszę jednak przyznać, że atmosfera w szatni nie jest najlepsza.