Michał Listkiewicz: Byłem samotnym żeglarzem

- Znieczulica ludzka nie ma w tych czasach granic. W wielkim bloku mordowano w bestialski sposób moją mamę - musiały być krzyki, hałas, bo mieszkanie wyglądało strasznie. A sąsiedzi? Zero reakcji - mówi WP SportoweFakty Michał Listkiewicz.

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta

Paweł Kapusta, WP SportoweFakty: Nie nudzi pana ciągłe życie na walizkach?

Michał Listkiewicz, były prezes PZPN, szef czeskich sędziów: - Nie, napędza mnie to. Gdybym miał siedzieć w jednym miejscu, to bym skapcaniał. Kiedyś żartowałem z żoną, że jesteśmy ze sobą 25 lat, ale gdyby to wszystko ścisnąć, wyszłoby 15, bo 10 upłynęło na podróżach. Teraz w życiu prywatnym trochę mi się pozmieniało. Partnerkę mam z Gdyni, a stamtąd do Pragi jest jeszcze dalej. W ostatnich dniach już zaczęło mną nosić, bo w Polsce ruszyła liga, a w Czechach stanie się to dopiero za dwa tygodnie. Dlatego jadę na mecz krajowego pucharu. Zobaczę młodego sędziego, obiecującego.

Najbardziej ekstremalna delegacja z FIFA?

Jako młodego działacza rzucono mnie kiedyś w ramach mistrzostw świata do lat 19 do jednego z miast w muzułmańskiej części Nigerii. Wylądowaliśmy na pasie startowym na środku stepu. Wyrzucono walizki, samolot odleciał. Hotel - niedawno oddany do użytku, ale nie było w nim kompletnie nic: sztućców, pościeli - zupełnie nic! Okazało się, że FIFA kupiła wyposażenie, ale zanim przyjechaliśmy, wszystko rozkradziono. Menu na pierwsze dni pobytu: "rice and chicken". Po kilku dniach zapowiedziano zmianę menu, miał być "chicken and rice". Z siedem kilo schudłem! A najgorzej było z bezpieczeństwem. Na każdy mecz jeździliśmy busem, a przed i za nami samochód opancerzony z karabinkiem.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Tańczący Leo Messi i Katarzyna Kiedrzynek na plaży

Z zeznań wywnioskowałem, że dziewczyna była z patologicznej rodziny, bił ją ojciec, przez co uciekła z domu. Wpadła w narkotykowe towarzystwo. Pomagając w mordowaniu mojej mamy, zamordowała samą siebie.


Z PZPN też zdarzały się konkretne wyjazdy. Choćby na Białoruś.

To były takie czasy, że lud się lubił zabawić... Awans na mundial w 2002 r. mieliśmy już w kieszeni, zorganizowaliśmy specjalny pociąg na mecz. Jechali nim wszyscy: działacze, politycy, byli sportowcy... Na granicy w Brześciu były sędzia Wit Żelazko w dresie wyskoczył z pociągu i zniknął za krzakami, bo "paliwo" im się skończyło. Minęła godzina, pociąg już ma ruszać, aż w końcu wraca. Niesie trzy reklamówki, ale idzie już nie w dresie, tylko w starej koszulce i podartych spodenkach. Okazało się, że wymienił dresy na gorzałę. No, ale dojechaliśmy. A po pierwszym meczu eliminacji, po zwycięstwie w Kijowie z Ukrainą? Niech pan słucha: siedzimy już w samolocie gotowi do powrotu, a Ukraińcy dwie godziny trzymają nas na płycie lotniska pod pretekstem braku zgody na lot. Po latach Ihor Surkis powiedział mi, że zrobili to celowo. Ze złości, że ich pokonaliśmy.

Przez wyjazdy wiele spraw przeciekło panu przez palce.

Choćby książki. Mam wiele pozycji, których nie mam kiedy przeczytać. Teraz pytam sam siebie, czy mi w ogóle wystarczy na to życia?

Bardziej miałem na myśli kwestie rodzinne, synów...

Synowie mnie rozumieją, też są sędziami. Tomek jest na samym szczycie drabinki, jest asystentem międzynarodowym w zespole Szymona Marciniaka. Kajetan jest na dole, dopiero zaczyna, ale złapał bakcyla.

Synowie nigdy nie mieli pretensji, że w domu odbywać się miała ważna uroczystość, a tata znów w rozjazdach?

Bardziej żona. Teraz największe wyrzuty sumienia mam, jeśli chodzi o wnuczkę. To już duża dziewczyna, jestem jej jedynym dziadkiem, bo drugi dziadek zmarł. Ale dziadkiem jestem słabym. Ostatnio zgubiła iPhone’a, a Tomek powiedział, że na kolejnego poczeka rok. Odpowiedziała: - Na szczęście jest jeszcze dziadek! No i trzeba było ten problem szybko rozwiązać. A co do wcześniejszych czasów, gdy tylko mogłem, zabierałem rodzinę ze sobą.

Tomka zabrał pan do Kijowa na wspomniany mecz Ukraina - Polska. Syn zaspał w hotelowym pokoju, przez co cały zarząd PZPN musiał czekać w autokarze.

Rzeczywiście, Tomek tak świętował zwycięstwo 3:1 nad Ukrainą, że zaspał na wyjazd z hotelu. Ale żeby nie było: w drodze powrotnej, gdy już wystartowaliśmy, syn przeprosił wszystkich przez system komunikacji w samolocie.

Ja nie jestem mściwy. Moja żona mówiła, że gdybym miał trzy policzki, to trzeci też bym nadstawił. Przykładowo "Fryzjer", czyli człowiek, który narobił wiele zła w polskiej piłce, pojawił się na pogrzebie Janusza Atlasa. Stał w krzakach, schowany, na uboczu. Podszedłem do niego i się z nim przywitałem.


Gdy zamordowano pana mamę, też nie było pana w Polsce.

Do dziś dręczą mnie wyrzuty sumienia. Rozmyślam, czy gdybym był wtedy w Warszawie, zaniepokoiłbym się wcześniej, że mama nie odbiera telefonu, że nie ma z nią kontaktu. Być może wszystko potoczyłoby się inaczej. Sam nie wiem…

W lutym 2002 roku, gdy dwójka napastników zamordowała pana mamę, był pan na Cyprze.

Próbowałem się dodzwonić do mamy, ale nie byłem w stanie. Zadzwoniłem w końcu do jej sąsiadów, a oni powiedzieli, że telewizor u mamy w mieszkaniu gra od trzech dni, ale nikt nie odpowiada. Zadzwoniłem więc do Tadeusza Oblińskiego z PZPN. Poprosiłem, żeby sprawdził, co się dzieje. I pojechał.

Razem z pana synem Tomkiem.

Nie chcę za bardzo do tego wracać, przypominać w szczegółach, bo to były ciężkie przeżycia. Później napisała do mnie z więzienia kobieta, która pomogła w morderstwie. Pisała, że potrzebuje leków. Postąpiłem tak, jak postąpiłaby moja mama. Ona pomagała wszystkim, zresztą zamordowali ją ci, którym pomagała. Drugą osobą, która miała wpływ na mój sposób myślenia, była piosenkarka Eleni, której zamordowano córkę. Eleni powiedziała później, że nienawiść jest najgorszym uczuciem w życiu, bo zatruwa przede wszystkim ciebie samego. Nie da się funkcjonować z nienawiścią do świata i ludzi. Życie jest wtedy okropne dla osoby nienawidzącej, a nie nienawidzonej.

Wybaczył pan mordercom?

Kobiecie nie tyle wybaczyłem, bo takich rzeczy się nie wybacza, ale myślę o niej inaczej niż o drugim sprawcy. Chłopakowi na pewno nigdy nie wybaczę, bo to on był prowodyrem. Uczestniczyłem w rozprawach sądowych, obserwowałem ich zachowania. Z zeznań wywnioskowałem, że dziewczyna była z patologicznej rodziny, bił ją ojciec, przez co uciekła z domu. Wpadła w narkotykowe towarzystwo. Pomagając w mordowaniu mojej mamy, zamordowała samą siebie.

Listów z więzienia już pan nie dostaje?

Nie, sam to zresztą zakończyłem. Znajomy psycholog mi to doradził, aby nie pojawił się u mnie syndrom uzależnienia ofiary od oprawcy. To się ponoć często zdarza, choćby u maltretowanych przez mężów kobiet. W całej tej strasznej historii zadeklarowałem jeszcze pomoc dziecku skazanej dziewczyny. Odezwali się do mnie jednak ludzie, którzy się nim zaopiekowali. Poprosili, żebym do nich nie pisał. Dziewczynka, a dziś to już pewnie dorosła kobieta, nic nie wie. A przynajmniej wtedy nie wiedziała. Dla jej dobra postanowiono jej o tym nie mówić.

Od tamtych chwil mam jednak jedno, mocne spostrzeżenie: znieczulica ludzka nie ma w tych czasach granic. Kiedyś nie zamykało się mieszkań, wszyscy sąsiedzi się znali, odwiedzali się, dopytywali. A tu w wielkim bloku mordowano w bestialski sposób moją mamę - musiały być krzyki, hałas, bo mieszkanie wyglądało strasznie. A sąsiedzi? Zero reakcji... Do dzisiaj jestem pełen podziwu dla Tadeusza, który zresztą wciąż pracuje w związku. Wtedy przekonałem się, że są wokół mnie ludzie świetni, przyjaciele. Na przykład Włodek Lubański natychmiast oddał mi swój bilet lotniczy, żebym jak najszybciej mógł wrócić do domu. To były bardzo trudne chwile, najtrudniejsze w moim życiu. Odebrano mi coś, co w życiu jest najcenniejsze.

Na kolejnych stronach czytaj między innymi, co Michał Listkiewicz mówi o czasach, w których był prezesem PZPN, a w Polsce wybuchła afera korupcyjna. Były prezes PZPN mówi także o Kazimierzu Górskim i przytacza anegdoty z legendarnym trenerem w roli głównej.

Czy Michał Listkiewicz był dobrym prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×