Szymon Marciniak: Gdy zostałem sędzią, zrozumiałem, jakim byłem dupkiem

PAP/EPA / ETIENNE LAURENT
PAP/EPA / ETIENNE LAURENT

Z wulgarnych przyśpiewek Żylety robimy sobie na boisku żarty. Kibice myślą, że jak krzykną, to się ich przestraszę. Trudno żebym się przestraszył 30 tysięcy fanów, skoro sędziuję czasem przy 90 tysiącach - mówi sędzia piłkarski Szymon Marciniak.

W tym artykule dowiesz się o:

Paweł Kapusta, WP SportoweFakty: Skąd się wziął Szymon Marciniak?

Szymon Marciniak: Czyli?

Dominator, człowiek silny psychicznie, nie do złamania.

Ukształtował mnie sport, konkretnie kolarstwo. To dyscyplina bardzo wymagająca, cały czas musisz ze sobą walczyć. Miałem 12 lat, gdy podczas treningu przejeżdżałem 100 kilometrów, niezależnie od padającego deszczu, palącego słońca czy kłującego mrozu. Rówieśnicy się bawili, w zimie szli na sanki, a mi mama zakładała gazety i specjalne ceraty na nogi, później siadałem na rower. I jechałem, kręciłem. Nie było gadki, czy mi się to podoba, czy nie.

A podobało?

Oczywiście, że wtedy mi się to nie podobało. Byłem młodym chłopakiem...

To dlaczego pan to robił?


Bo byłem przeambitny, zawsze chciałem wygrywać. Poza tym ojciec mówił: masz trening na 17, idziesz i nie ma dyskusji. Jedziesz, później schodzisz z siodełka i jesteś cały oszroniony, bo było na dworze minus trzy stopnie. Nie możesz wyjąć nogi z buta, bo stopa ci do niego przymarzła. Inni w taką pogodę nie wyszliby nawet na spacer z psem, a ty właśnie przejechałeś na rowerze ponad 100 kilometrów. Walczysz sam ze sobą, nie możesz odpuścić na 37 kilometrze, bo wciąż jesteś przecież 37 kilometrów od domu. Trafiałem na świetnych trenerów. U nich nie było płaczu. "Jak płaczesz, to ja nie mam dla ciebie nawet chusteczki. Zejdź z roweru i wytrzyj sobie łzy liściem. Jak zostajesz, to my na ciebie nie czekamy" - tak to wyglądało, tak się kształtował mój charakter.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Ronaldo pokazał rodzinę. Na zdjęciu 16 osób


Był pan dobrym kolarzem?


Tak - jak to się mówi - grupa jeździła na mnie. Było nas dużo, 18 osób, każdy miał swoje zadanie. Jedni inicjowali ucieczki, "skakali", inni ucieczki kasowali, jeszcze inni byli od czasówki. A ja byłem uniwersalny. Byłem bardzo mocny w górach, mocny na finiszu, mocny fizycznie. "Gniotłem na koło", nikt nie był w stanie utrzymać mojego tempa.

Dlaczego mimo talentu nie poszedł pan w tę stronę?


Bo kochałem piłkę. Nawet po powrocie do domu z bardzo ciężkich treningów kolarskich znajdowałem czas na kopanie piłki. Nawet gdy dostawałem już za jeżdżenie na rowerze pieniądze i sprzęt, o którym normalnie nie mógłbym nawet marzyć, to jednak piłka zawsze była moją miłością. Dlatego kolarstwo porzuciłem, gdy miałem 15 lat.

I co ojciec na to?


Nie był szczęśliwy. To były inne czasy. Tata, stara szkoła, trzymał nas krótko, miał twardą rękę i mieliśmy zgrzyty. Ale w końcu zrozumiał, że to piłka sprawia mi przyjemność. Poza tym trafiłem do bardzo mocnej drużyny w Wiśle Płock. Szybko pojechaliśmy na mistrzostwa Polski, pokonaliśmy Widzew, ŁKS, SMS Łódź. W piłkę grałem, ale patrząc z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że piłkarzem nie byłem. Byłem kopaczem.

Żebym został dobrze zrozumiany: nie jest tak, że tłumaczę się z błędów faktem, że muszę sędziować w polskiej lidze. Dobry sędzia poradzi sobie wszędzie. Dałem dupy i tyle, zdaję sobie z tego sprawę. Chodzi tylko o to, że w Polsce sędziuje się trudniej, zupełnie inaczej niż w Europie. Dlatego do końca poprzedni sezon nie był dla mnie tak radosny. W kilku sytuacjach musiałem zachować się lepiej, nie wypada mi popełniać pewnych błędów.


Jednym z pana trener
ów był Maciej Bartoszek.

Grałem w Ciechocinku, gdzie trenerem był jego tata. To on dzierżył tam berło, a syn uczył się fachu. Poznałem tam wówczas wiele świetnych ludzi, między innymi właśnie Maćka. Nigdy się tego nie wstydziłem, że grałem w Ciechocinku. Koledzy z tamtych czasów zastanawiają się, jak to w ogóle możliwe, że zostałem sędzią. Na boisku byłem przecież kawał skurczybyka, nieznośny dla sędziów. Gdy już poznałem przepisy i zostałem arbitrem, zrozumiałem, jakim byłem dupkiem.

Co ciekawe, sędziować zaczął pan dość późno. Dziś na kurs zapisują się chłopcy, kt
órzy nie ukończyli 18. roku życia.

Na kurs sędziowski poszedłem w wieku 21 lat, ale pierwsze sezony były w zasadzie stracone, bo wciąż grałem w piłkę. Czasem pojechałem na trampkarzy, mecz żaków, pogwizdałem i tyle. Na poważnie zająłem się tym, gdy miałem około 25 lat. Zacząłem się realizować. Wiele ludzi z płockiego okręgu radziło mi, żebym rzucił piłkę i na poważnie chwycił gwizdek, bo dobrze mi to wychodziło. Wszystko poszło ekspresowo. Gdy byłem w okręgówce, powiedziałem starszym kolegom: zobaczycie, kiedyś będę sędziował w finale Ligi Mistrzów i finale mistrzostw świata.

I co odpowiedzieli?


Młody, spakuj się, bo jutro jedziemy do Staroźreb na "okręgóweczkę"! Gdy zostałem już sędzią międzynarodowym, powiedziałem im: blisko, bliżej, coraz bliżej…

Co pan czuje, gdy sędziuje pan na Legii, a cały stadion krzyczy: "Marciniak! Co? Ty kur**!"?


Śmiać mi się chce. Jeśli ktoś myśli, że krzykiem można wyprowadzić mnie z równowagi, jest w grubym błędzie. Gdy sędziuję i słyszę ten tekst - mogą to potwierdzić sami zawodnicy - robimy sobie z tego jaja. Choć na początku zawodnicy Legii byli trochę przestraszeni. Nie chcę mówić o konkretnych nazwiskach - oni wiedzą, o kogo chodzi - ale podbiegali do mnie i mówili, że nie mają z tym nic wspólnego, żebym się nie przejmował. Odpowiadałem, żeby dali spokój, bo to nie ma dla mnie żadnego znaczenia.

Wie pan w og
óle, która boiskowa sytuacja sprawiła, że Żyleta tak pana "pokochała"?

Kilka lat temu prowadziłem półfinał Pucharu Polski Legia - Śląsk. Po strzale Marka Saganowskiego piłka odbiła się od zawodnika Śląska, słupka i wyszła na rzut rożny. Nie pozwoliłem na wykonanie rzutu rożnego, skończyłem pierwszą połowę dogrywki, bo po prostu skończył się czas. Marek do mnie ruszył, ale szybko mu wytłumaczyłem, o co chodzi. Żyleta jednak wówczas pierwszy raz zaintonowała wspomnianą przyśpiewkę. A później wpadło już to w ucho. Kilka moich decyzji nie było po myśli Legii i jej kibiców, więc tak już zostało. Kibice myślą, że jak krzykną, to się ich przestraszę. Trudno żebym się przestraszył 30 tysięcy fanów, skoro sędziuję czasem przy 90.

Pana to nie rusza, ale mecze w telewizji oglą
dają pana żona, córka. Ich to nie dotyka?

Córka jest za mała, żeby świadomie do tego podchodzić. Pewnie bardziej dotyka to moich rodziców i żonę, ale zawsze tłumaczę im, żeby mecze oglądali przy wyciszonym głosie. Z dwóch powodów - ewentualnych wyzwisk, ale także z powodu zbyt pochopnej i niepoprawnej oceny pseudofachowców w telewizji. Pseudofachowców, którzy często uważają, że znają się na przepisach i sędziowaniu, bo kilka razy kopnęli piłkę. To tak nie działa. To jak w normalnym życiu. Są ludzie i ludzie. Nie masz wpływu na to, czy ktoś rzuci w ciebie puszką, czy pomoże przejść staruszce przez pasy. Wiele razy spotykałem w Warszawie kibiców, którzy prosili mnie o zdjęcie. Pytałem wtedy:
- A wy to gdzie siedzicie na meczach?
- No, na Żylecie!
- O, a śpiewacie na mnie?
- My? Nie, nigdy!

Żona nigdy nie pytała: po co ci to, skoro cią
gle cię obrażają?

Jesteśmy ze sobą od czasów, gdy jeszcze grałem w piłkę, więc plecak dźwigamy razem. Jest ze mną na dobre i złe, zawsze stoi za moimi plecami. Rodzina wie, że to moja praca. Co ja zmienię? Pójdę pod Żyletę i poproszę, żeby przestali krzyczeć?

Nigdy się nie zdarzył
o, że idąc ulicą został pan zwyzywany od najgorszych?

Nigdy.

Wielu pan stracił znajomych w trakcie poprzedniego sezonu?


To podchwytliwe pytanie?

Na kolejnych stronach przeczytasz między innymi, który sędzia według Szymona Marciniaka był na wiosnę najlepszym arbitrem w polskiej ekstraklasie oraz co przed meczem Juventus Turyn - FC Barcelona w ćwierćfinale Ligi Mistrzów powiedział Marciniakowi Gerard Pique.
[nextpage]
Nie. Lech, Legia, Lechia, Peszko. Dużo krzyku było.

Jesteśmy z dwóch różnych stron barykady. Ja rozstrzygam, Sławek gra. Nie wyobrażam sobie, żeby takie zdarzenie mogło nas poróżnić. Wyjaśniliśmy już to sobie. Zapewne gdy spotkamy się w przyszłości, będziemy się z tego śmiać. Zresztą, w tej sytuacji nie mogłem podjąć innej decyzji. Nie mówię jednak, że to nie bolało. Człowiek nie lubi dawać czerwonych kartek. Musiałbym być fetyszystą, żeby lubować się wyrzucaniem zawodników. A jeśli jeszcze kogoś znasz - tyle lat i tak dobrze - to wiadomo, że robi się ciepło w środku. Sprawiedliwym musisz być jednak dla wszystkich.

To był dla pana trudny sezon.


W Europie od trzech lat idzie nam świetnie. Jesteśmy coraz wyżej, dostajemy coraz ważniejsze mecze, kierownictwo nam ufa. Nawet gdy pojawiały się sytuacje trudne, rozstrzygaliśmy je poprawnie. A później wracasz na swoje podwórko i jak nie przytrafia ci się błąd od razu w pierwszym meczu po Euro (Legia - Jagiellonia, niepodyktowany rzut karny - przyp.red.), to ta przeklęta bramka Hamalainena... Howard Webb i Pierluigi Collina powtarzają: jak już wejdziesz na najwyższy poziom, nie będzie ci łatwiej, tylko trudniej. Wtedy nawet po źle wskazanym aucie wszyscy powiedzą: o, przyjechał gość z Ligi Mistrzów, a nawet autu nie umie dobrze pokazać!

Pojawiają się zarzuty, że w meczach ekstraklasy traci pan koncentrację, że się panu nie chce. Nie chce się panu?


Nawet pan nie wie, jak denerwują mnie takie zarzuty. Jestem ambitnym gościem, czasem aż za bardzo. Ludzie, którzy są dla mnie autorytetami i od których cały czas się uczę, zarówno w Polsce, jak i w Europie, mówią mi: to, co się o tobie mówi i pisze, wrzuć do kosza. To są rzeczy niepotrzebne, mogą cię tylko rozkojarzyć.

Gdy czasem słyszę, że Marciniak to już jest "superstar", że wozi się po telewizjach, pytam: czy ja się tam sam zapraszam? Czy to ja do pana dzwonię i proszę o wywiad? A gdy zostaję wyznaczony na mecz Bayern - Atletico to co, mam nie jechać?! Zawsze podchodzę do swoich meczów samokrytycznie, tylko moje najbliższe otoczenie wie, jak wściekły jestem po każdym spotkaniu, w którym popełniłem błąd. Oni wiedzą, że lepiej do mnie wtedy nie podchodzić. Szczególnie w Polsce.

Czyli błędy w ekstraklasie nie są wynikiem braku koncentracji?


Do meczu przygotowuję się zawsze w taki sam sposób. Pod względem taktycznym, analizuję zaszłości, kto robi wyblok, kto jak gra w defensywie. Nie ma jednak co ukrywać: w polskiej lidze jest o wiele więcej niespodziewanych sytuacji wynikających z mniejszej jakości, niż w meczu Real - Bayern. Tam możesz popełnić błąd, bo wszystko dzieje się na ogromnej szybkości, decydują detale. Jeśli dobrze czytasz grę, jesteś w miarę blisko, masz dobry kontakt z zawodnikami i masz kontrolę nad meczem, to wszystko szybko płynie.

A w Polsce nagle zdarza się sytuacja, w której nie wiesz, czy on specjalnie wystawił tę rękę. Albo nie wiesz, czy z niespodziewanego faulu dać żółtą czy czerwoną. Zależy mi jednak na tym, żebym został dobrze zrozumiany: nie jest tak, że tłumaczę się z błędów faktem, że muszę sędziować w polskiej lidze. Dobry sędzia poradzi sobie wszędzie. Dałem dupy i tyle, zdaję sobie z tego sprawę. Chodzi tylko o to, że w Polsce sędziuje się trudniej, zupełnie inaczej niż w Europie. Dlatego do końca poprzedni sezon nie był dla mnie tak radosny. W kilku sytuacjach musiałem zachować się lepiej, nie wypada mi popełniać pewnych błędów.

Nie ma pan wrażenia, że niekt
órzy tylko czekają na pana potknięcia?

Żyjemy w kraju, w którym wszyscy znają się na piłce, a już na pewno wszyscy znają się na sędziowaniu. Stąd później kasjerka w sklepie mówi, że walnąłeś babola, bo tam powinien być przecież karny, a taksówkarz mówi, że sędziowałeś po gospodarsku. Na takie rzeczy musimy mieć chłodną głowę. Mam kontakt z sędziami z UEFA, piszą mi czasem: ty, ale tam z tobą znowu pocisnęli! To im odpowiadam: przecież u siebie w kraju nie macie inaczej.

Howard zawsze mi powtarzał, że po meczach Ligi Mistrzów był noszony na rękach, a później wracał do Anglii, pierwszy mecz w lidze i od razu dzwon. Trzeba nauczyć się z tym żyć. Nie mogę się już doczekać nowego sezonu, chcę coś udowodnić. Poza tym mam ogromny głód sędziowania. W elicie jestem najmłodszym sędzią. Mam dopiero 36 lat, za kilka lat będę jeszcze lepszy, zbiorę doświadczenia, będę o tych kilka lat mądrzejszy.

W poprzednim sezonie byli od pana lepsi sędziowie w ekstraklasie? Był pan na szczycie rankingu?


Nie byłem. I nie jest to fałszywa skromność. Pierwsza runda, poza błędem na Legii i błędzie asystenta w meczu Legia - Lech, była dla mnie bardzo dobra. Świetną drugą rundę miał Daniel Stefański. Może pierwszą miał słabszą, ale nie ma sędziego, który ma 35 fajnych meczów. W drugiej rundzie Daniel w moim małym rankingu był numerem jeden. Pod naszą nieobecność dostawał najtrudniejsze mecze. Bardzo dobrą rundę miał Jarek Przybył, super sędziował też Mariusz Złotek. Cieszę się, bo pokazali się z bardzo dobrej strony sędziowie, którzy mają mniejsze doświadczenie i nie są sędziami międzynarodowymi.

Nawet nie jest pan sobie w stanie wyobrazić, jakie poruszenie było, gdy po meczu PSG - Barcelona poszło w eter, że Marciniak sędziuje mecz Juventus - Barcelona. Nawet w tunelu przed meczem Gerard Pique mnie zapytał: - Ref, spodziewałeś się tego wyznaczenia? - Ani trochę! - odpowiedziałem. - My też! - przyznał zawodnik Barcelony. Piłkarze na tym poziomie dokładnie sprawdzają, kto będzie im sędziował.


Można w og
óle mówić, że ktoś depcze panu po piętach?

Dla zdrowej rywalizacji zawsze jest dobrze, jeśli są goniący cię ludzie. Zresztą wystarczy popatrzeć na sytuację polskich sędziów w Europie. Mamy trzech arbitrów w pierwszej grupie, ja jestem w elicie - takiej sytuacji nigdy w historii nie było. Nie mam zamiaru wielbić teraz polskich sędziów, bo zaraz ktoś spyta: jeśli jest tak słodko, to dlaczego jest tak źle? Ale my się tak nauczyliśmy. Wystarczy popatrzeć na to, co dzieje się w innych krajach, jakie błędy zdarzają się w innych ligach. Spotkałem się nawet z opinią, być może przesadzoną, że w Polsce mamy najwyższy poziom arbitrażu na świecie. Poza tym, co jest bardzo ważne, mamy najlepiej pokazywaną ligę w całej Europie. Gdy czasem pokazuję swoje sytuacje z meczów na seminariach, sędziowie z innych krajów pytają, skąd mam takie powtórki, takie ujęcia. Nic nie umknie uwadze obserwatora, wszystkie ewentualne pomyłki sędziego kilka sekund później widać jak na dłoni.

Mimo błęd
ów w drugiej części sezonu ma pan ogromny szacunek u zawodników, jest pan lubiany.

Stosuję dość liberalny styl sędziowania, nigdy nie byłem na boisku policjantem. Staram się rozmawiać z zawodnikami, ale też nie jestem aż takim wielkim przyjacielem. A taka łatka została mi przyklejona...

Pewien wywiad panu na pewno w tym nie pom
ógł...

Wracamy do tekstu o Łukaszu Trałce? Zadano mi pytanie, z którym piłkarzem poszedłbym na piwo. Powiedziałem, że mógłbym iść z Trałką, Arkiem Głowackim, Radkiem Sobolewskim. Ale autor wpisał tylko jedno nazwisko. Nie mówię, że ktoś miał złe zamiary, po prostu taka była widocznie formuła ankiety.

Poszedł pan kiedykolwiek na to piwo z Trałką?


Nigdy... Paradoks całej sytuacji polega na tym, że z Łukaszem się praktycznie nie znamy. Z Radkiem Sobolewskim grałem w Wiśle Płock, grałem przeciwko Brożkom, z Łobodzińskim byłem w jednym pokoju na wyjazdach. Bartek Grzelak jest chrzestnym u mojego dziecka, ja jestem u jego. I myśli pan, że kiedykolwiek zawahałem się i nie gwizdnąłem jego przewinienia?

Trałka przyszedł kiedykolwiek po jakimś meczu i powiedział: - Szymon, upiekł
o mi się, tam był dla mnie ewidentny "red"...

Wracamy pewnie do meczu Legii z Lechem i potencjalnej drugiej żółtej kartki, która nad nim wisiała. Druga żółta kartka w takim meczu to musi być konkret. Oglądaliśmy ostatnio Puchar Konfederacji, widzieliśmy, jak się sędziuje najważniejsze mecze. Nie będę tego nawet tłumaczył, zrozumie to tylko ktoś, kto sędziuje i kto miał rzeczywiście okazję prowadzić ważne mecze. Ktoś powie: czarno-biała sytuacja, trzeba gościa wyrzucić z boiska! A to tak nie działa. Nawiązując do poprzedniego pytania, nie mam żadnego piłkarza w lidze, o którym myślę: o matko, znowu on!

A bracia Paixao?


Skąd!

Marco m
ówił, że jest pan najsłabszym sędzią. Flavio, że jest pan tchórzem i pajacem. To nie wygląda na miłość.

Marco powiedział tak po jednym z meczów, gdy jeszcze występował w Śląsku. To był czas, gdy dużo strzelał i mówiło się, że jest drugim po Cristiano Ronaldo portugalskim strzelcem. Obrońcy nie przebierali w środkach, by go zatrzymać. Nie gwizdnąłem jakieś przepychanki, po czym Marco miał ogromne pretensje. Szybko to uciąłem - czasem jednym gestem, tzw. body language, musisz sprzedać cztery decyzje. Marco został wówczas chyba urażony, że nie poświęciłem mu wystarczająco dużo uwagi... Szybko to jednak sobie wyjaśniliśmy.

A Flavio wspomniane słowa wypowiedział po meczu Bayernu z Benficą, nawet nie wiem po co, chyba trochę się zagrzał, oglądając transmisję w telewizji. Po tym występie nie miałem sobie nic do zarzucenia, przecież dostałem później do poprowadzenia półfinał Ligi Europy. Wróciłem do Polski i rozdzwoniły się telefony. Dziennikarze chcieli, żebym komentował słowa Falvio, a ja nie wiedziałem, o co chodzi. Flavio? A dlaczego Flavio? Szybko to uciąłem, nie dałem się wciągnąć w przepychanki w mediach. Co ciekawe, wtedy już było wiadomo, że będę kilka dni później prowadził mecz Lechii Gdańsk. Tysiąc telefonów z Lechii, przepraszanie, wyjaśnianie... Ludzie, dajcie spokój! Podczas meczu Canal Plus przygotował nawet jedną, specjalną kamerę, która miała śledzić, czy podam Flavio rękę przed meczem.

Na kolejnej stronie przeczytasz między innymi, w jaki sposób Szymon Marciniak musiał uspokajać Luisa Suareza w meczu PSG - FC Barcelona, jakie są szanse na wyjazd polskiego sędziego na mistrzostwa świata do Rosji i dlaczego jego udział w mundialu nie jest wcale pewny.
[nextpage]Zarządzanie meczem w Lidze Mistrzów różni się jakoś od zarządzania meczem Ekstraklasy?

Jeżeli mówimy o moim podejściu, to zupełnie się nie różni. Nie da się udawać kogoś, kim się nie jest.

To na czym polega różnica w sędziowaniu?


Różnica polega na kontroli meczu. Czasem nie jest nawet ważne to, czy decyzję podjąłeś w jedną bądź drugą stronę. Ważne, że nawet mimo popełnienia błędu wciąż jesteś w stanie zapanować nad meczem, nad zawodnikami. To jest bardzo trudne, bo, gdy popełniasz błąd, zawodnik przeczuwa, że zdarzyło się coś złego. Ty też masz poczucie, że mogłeś się pomylić, możesz wtedy stracić pewność siebie. Na to nie można sobie pozwolić.

Pamiętam mecz Atletico - Bayern. Po jednej z decyzji Hiszpanie całą grupą ruszyli na pana, a pan z pełną mocą ruszył na nich, po czym gwałtownie się zatrzymał. Efekt - cała grupa momentalnie stanęła jak wryta. Sytuację opanował pan w sekundę. Tego da się nauczyć?


Oczywiście, że tego się nie da nauczyć. Nie można sobie przecież założyć, że gdy w 17. minucie zawodnicy ruszą do mnie z pretensjami, to ja się napnę i ruszę na nich. To tak nie działa. To instynkt, intuicja, coś, co robisz automatycznie. Czasem analizuję takie sytuacje i dochodzę na przykład do wniosku, że poszedłem za mocno, za dynamicznie, że wystarczyła chwila, a zawodnik albo uderzyłby mnie głową, albo ja zawodnika i byłaby afera. Ale to tylko warsztat do wyszlifowania, na boisku robi się to intuicyjnie. Poprosiłem moich asystentów, że gdy tylko zobaczą, że robię pewne rzeczy, to żeby od razu mi o tym powiedzieli na słuchawce: - Nie rób tego!

Piłkarze Barcelony podczas meczu z Paris Saint-Germain rzeczywiście pana zwyzywali?


To kolejna rozdmuchana historia. Robiąc samoocenę, dokładnie przeanalizowałem tę sytuację. Media wychwyciły, że Suarez coś do mnie krzyknął. A prawda jest taka, że nie krzyknął do mnie, tylko do mojego sędziego asystenta Tomka Listkiewicza, zresztą po faulu, który został podniesiony. Tomek mi od razu powiedział na słuchawkę, że Suarez coś do niego krzyczy i macha rękami. Podszedłem, powiedziałem, że nie życzę sobie, aby krzyczał do moich asystentów. Odpowiedział, że chciał tylko zwrócić uwagę. Zasugerowałem mu więc, że nie potrzebuje do rozmowy machania rękami. I tyle. Śmialiśmy się z tego przed meczem Juventus - Barcelona z działaczami Barcelony.

Dla pana sezon 2017-18 będzie najważniejszym w karierze?


Dla sędziego każdy kolejny mecz jest najważniejszy. Ale jeśli już tak stawiamy sprawę... Przed Euro musiałem pokazać się z jak najlepszej strony, żeby dostać nominację na turniej, każdy mecz był dla mnie szalenie istotny. Teraz sytuacja jest podobna - jesteśmy na ostatniej prostej przed mundialem, ale żeby na mistrzostwa świata pojechać, trzeba to sobie wywalczyć na boisku. Jestem już po imprezie (MŚ U-20 - przyp.red.), która była preludium. Jestem blisko samolotu na mundial, każdy kolejny mecz może mnie do wyjazdu przybliżyć, ale może mnie też od niego bardzo oddalić.

W Polsce w zasadzie wszyscy przesądzili, że na mundial pan poleci. Gdy przeanalizuje się jednak, il
u sędziów z Europy będzie mogło dostać nominację i jak ważna jest polityka - że musi pojechać Hiszpan, Anglik, Niemiec, mimo że patrząc na obsady w UEFA jest pan od nich wyżej w hierarchii - to czy pana wyjazd na MŚ do Rosji jest rzeczywiście tak oczywisty?

Niefortunnie jest mi o tym mówić, bo cała dwudziestka sędziów będąca w grupie walczącej o wyjazd na MŚ to moi bardzo dobrzy koledzy. Ale spójrzmy na tę sytuację inaczej: półfinały europejskiego pucharu są tylko dwa, dodając rewanże - cztery. Teoretycznie powinni to sędziować tylko Hiszpanie, Włosi, Anglicy i Niemcy. A przecież kolejny raz pokazano, że UEFA ufa zespołowi Marciniaka. Szefowie patrzą na nas tak samo, jak na innych i nie ma znaczenia, z jakiego kraju pochodzisz. Jeśli idzie ci dobrze - sędziujesz. Nawet nie jest pan sobie w stanie wyobrazić, jakie poruszenie było, gdy po meczu PSG - Barcelona poszło w eter, że Marciniak sędziuje mecz Juventus - Barcelona. Nawet w tunelu przed meczem Gerard Pique mnie zapytał:
- Ref, spodziewałeś się tego wyznaczenia?
- Ani trochę!
- My też!
Piłkarze na tym poziomie dokładnie sprawdzają, kto będzie im sędziował.

Kiedyś był pan przeciwko systemowi VAR, dziś jest pan za jego wprowadzeniem. Skąd u pana tak nagła zmiana?


Zmieniłem zdanie po meczu Legia - Lech i golu Hamalainena ze spalonego. Możesz mieć najlepszych asystentów na świecie, a ja właśnie takich mam, w tym meczu asystował mi przecież Paweł Sokolnicki, człowiek który na Euro we Francji robił furorę swoimi decyzjami. A tutaj przytrafił mu się błąd. Ludzka rzecz. Wtedy to był pierwszy raz, gdy powiedziałem: Panowie, niech wejdzie ten VAR. Niech on będzie nawet tylko dla spalonych, nie chcę go po nic innego. Bo gdy asystent przeoczy spalonego, wtedy nie ma już cię kto uratować. A tak pozostaje jeszcze VAR.

Gdy jednak w Korei zmienił pan swoją decyzję po zobaczeniu powt
órek wideo, był pan wściekły. Paradoksalnie, bo przecież wszyscy wokół byli przeszczęśliwi, że tak świetnie skorzystał pan z systemu.

Trzeba tu odróżnić dwie kwestie. Pierwsza to procedura korzystania z systemu. Cała weryfikacja zajęła nam 23 sekundy i nie było żadnych problemów z jej akceptacją przez piłkarzy. A musimy pamiętać, że to było zdecydowanie jedno z najtrudniejszych do prowadzenia spotkań turnieju. Wenezuela - Urugwaj to nie był mecz, to była walka. Przecież po meczu w hotelu, w którym spali piłkarze, doszło do ogromnej bijatyki. Po ostatnim gwizdku szefostwo było zadowolone z tego, w jaki sposób użyliśmy systemu VAR.

Jest jeszcze jednak drugi aspekt, nazwijmy go ambicjonalny. Nie mam problemu z weryfikacją moich decyzji, przecież o to chodzi, żeby były one prawidłowe. Oczywistym jest jednak, że chciałbym, aby jak najmniej moich werdyktów musiało być zmienianych w wyniku oglądania powtórek. Stąd w opisywanej sytuacji była we mnie taka sportowa, zdrowa złość. Taki już jestem. Zwłaszcza że niewiele zabrakło, abym podyktował karnego. Niestety - jak się okazało - jedyne ujęcie, które dawało pewność, że doszło do faulu, to była powtórka zza bramki, gdzie oczywiście w czasie akcji nie mogłem stać. Życie i doskonała lekcja poglądowa, po co jest VAR i kiedy go używać.

Po wprowadzeniu VAR dochodzi panu dodatkowy sędzia do współpracy, kolejna osoba, której musi pan ufać. Ufa pan w stu procentach swoim asystentom?

Jeśli chodzi o spalone, nie mam przecież nawet nic do gadania. Oni stoją w linii i widzą to najlepiej. Natomiast jeśli chodzi o inne sytuacje, czasem zdarza się, że mimo ich sugestii podejmuję inne decyzje. Człowiek biega na środku już tyle lat, ma czucie, widzi i wie, jak w danej sytuacji może się zachować piłkarz, co może zrobić. Do tego w przypadku sędziego głównego dochodzi lepsze czucie "dwunastki" (artykułu 12 przepisów gry - przyp.red.), czyli gry niedozwolonej, fauli, rzutów wolnych. Asystenci częściej rozstrzygają z artykułu 11, czyli spalonego. Jest pewna zasada: gwiżdżesz coś, co widzisz. Nie jest tak, że Tomek krzyczy mi z linii, że karny, a ja sobie mówię: - E, co ty gadasz, gramy dalej. Jeśli dochodzi do sytuacji, w której mam wątpliwości, zastanawiam się i jest to sytuacja 70:30, a asystent podpowiada, że karny, to gwiżdżę. Czasem ja ratuję tyłek moim asystentom, czasem oni ratują mi. Jesteśmy zespołem.

Paweł Kapusta

Źródło artykułu: