Paulinho. Grał w piłkę w ŁKS, teraz przeszedł do Barcelony za 40 milionów euro

Reuters / Jason Reed / Paulinho, który dziś jest gwiazdą, kiedyś grał w Polsce
Reuters / Jason Reed / Paulinho, który dziś jest gwiazdą, kiedyś grał w Polsce

W Łodzi zagrał jeden sezon i wyjechał nieco zniesmaczony. Od tamtego momentu minęło 10 lat. Dziś Paulinho powraca do Łodzi jako wspomnienie - koszmar. Czy słusznie? Niekoniecznie.

To wraca, ilekroć świat sportu wspomni o Paulinho. Tak było gdy szedł do Tottenhamu, gdy wcześniej debiutował w reprezentacji Brazylii, późnej gdy strzelił trzy gole Urugwajowi. Tak musiało być i teraz, gdy zawodnik, który ma w swoim CV sezon spędzony w Łodzi, przeszedł za 40 milionów euro do FC Barcelony.

Kierownik ŁKS, Jacek Żałoba, na stanowisku od 18 lat, od razu odsyła nas z kwitkiem: - Nie rozmawiam z wami, media kłamią w sprawie Paulinho.

Tłumaczenia nie pomagają. Kierownik rzuca słuchawką, jakby sam fakt rozmowy był dla niego formą oskarżenia. Trochę to pokazuje, że jest w Łodzi poczucie krzywdy, że dziennikarze lekką ręką zrobili z działaczy i trenerów ŁKS nieudaczników.

- Wie pan, cały czas czytam, że w ŁKS się na nim nie poznali. Ale co to znaczy, że się nie poznali? - pyta Marek Chojnacki, wtedy dyrektor sportowy, a z czasem trener drużyny. - Sam go ściągnąłem do Łodzi, gdy miał 18 lat i nie wiadomo było, co z niego będzie. Potem, jako trener, dawałem mu regularnie grać. I co z tego, że chciałem, żeby został, skoro nie mieliśmy na to żadnego wpływu. Inwestor z Litwy się wycofał i zabrał swoich zawodników. Nie mieliśmy na to żadnego wpływu. Ale mówienie, że "się nie poznali", jest mocno naciągane.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: tak kibice PSG trollują fanów Barcy. Przez Neymara

Sam zawodnik nie wspomina "wschodnioeuropejskiego" epizodu najlepiej. To kompilacja jego wypowiedzi, które złożył w całość Tomasz Ćwiąkała, komentator telewizji Eleven.

"W Polsce miałem problemy finansowe. Nie grałem w wielkim klubie i nie zarabiałem dużych pieniędzy. Dostawałem niską pensję, która miała wystarczyć mi na przeżycie. Starałem się trochę odłożyć, bo wiedziałem, że za miesiąc mogę nie dostać pensji. Przeszedłem do ŁKS i nie grałem. Spędziłem na ławce prawie pół roku. Za chwilę pojawiły się artykuły, że trener mnie nie chce i wolałby, żebym odszedł. To był jeden z powodów, dla których spakowałem walizkę i wróciłem do Brazylii. Po tym, co przeżyłem na Litwie i w Polsce, prawie zrezygnowałem z dalszej gry w piłkę. Mówiłem żonie, że kontynuowanie kariery nie ma sensu".

Paulinho był jednym z zawodników, którzy przyjechali do Europy wschodniej z zaciągu Algimantasa Breikstasa, litewskiego biznesmena, który chciał powtórzyć eksperyment Antoniego Ptaka. Ściągnął wtedy do swojego klubu FC Wilno kilkunastu zawodników z kraju Kawy. Po dwóch sezonach postanowił wejść piętro wyżej i dogadał się z Danielem Goszczyńskim, wówczas sponsorem ŁKS. Drużyna z Łodzi walczyła wtedy o utrzymanie.

Marek Chojnacki: - Pojechałem na Litwę, żeby wybrać trzech piłkarzy. Byli to Juca, Andreson i właśnie Paulinho.

Najlepszy był wtedy Juca. Paulinho był chudziutki, taki niepozorny, zupełnie inny niż dziś. Lubił "teatr".

- Padał czasem, zastanawialiśmy się, czy nie wezwać lekarza, ale zawsze okazywało się, że to nic poważnego - śmieje się Chojnacki. - Trzeba jednak przyznać, że był pracowity, dobry technicznie i też niezły taktycznie. Nie było problemu, by wracał na własną połowę.

Adrian Woźniczka, były kolega z zespołu, mówił w rozmowie z "Gazetą Wyborczą": - Szybko nawiązał z drużyną kontakt. Nie każdy Brazylijczyk jest pracusiem, lecz Paulinho zostawał czasem po zajęciach i ćwiczył.

Trudno powiedzieć czy ktokolwiek wtedy przewidział, że Brazylijczyk zrobi karierę.

- Pracowity, spokojny chłopak. Ale że tyle zdziała? Muszę przyznać, że gdy po latach zobaczyłem, jak gra w kadrze narodowej, byłem mocno zdziwiony. Dobry zawodnik głównie z tyłu, powiedziałbym solidny - mówi Jacek Dąbrowski, który w grał w ŁKS przez pół roku.

W tamtych czasach ŁKS miał kilku uznanych zawodników i wspomnianych Brazylijczyków. Kluczowym transferem był Juca, ofensywny pomocnik. Strzelił 2 gole, dołożył 4 asysty. Andersona nikt nie pamięta. Paulinho pewnie też by nie zapadł w pamięci, gdyby nie jego późniejsze losy.

- To był dobry chłopak, ale czy dało się przewidzieć, że zrobi karierę? Żeby to było takie proste, to on nigdy nie trafiłby na Litwę. Umówmy się, największe talenty szybko są wyciągane przez skautów dużych klubów z zachodu Europy. A ten chłopak miał 18 lat i przechodził z Litwy do Polski. Wie pan, ilu ja znałem zawodników, którzy jako nastolatkowie mieli zawojować świat? - pyta retorycznie Chojnacki, podkreślając nieprzewidywalność futbolu.

Paulinho w Polsce strzelił jedynego gola w meczu Pucharu Polski z OKS Otwock. Robert Szczot przebiegł pół boiska, wyłożył piłkę do Brazylijczyka, a ten strzelił obok Dawida Bułki i dał ŁKS awans do kolejnej rundy.

- Dziś po latach wiem oczywiście, że grałem przeciwko Paulinho. Mecz pamiętam, ale czy można było wtedy powiedzieć, że "ten chłopak w pomocy zrobi wielka karierę"? Nie, zdecydowanie nie - mówi Dawid Bułka, bramkarz klubu z Otwocka.

W Łodzi grał w pomocy lub czasem, z musu, jako prawy obrońca.

Pod koniec sezonu 2007/08 Goszczyński pokłócił się z Breikstasem.

- Miał być zbawicielem, a chyba bardziej chciał wyciągnąć pieniądze niż włożyć. Taki Ireneusz Król z Litwy. Ciężkie czasy - mówi Jacek Dąbrowski.

Litwin zabrał "zabawki" i tyle go w Łodzi widziano. ŁKS próbował przekonać Paulinho do zostania, ale ten nie chciał słyszeć o tym rozwiązaniu. Wrócił do ojczyzny, do drugoligowego Clube Atletico Bragantino. A stamtąd po roku do Corinthians. To był strzał. 20 bramek i 12 asyst w 86 meczach ligi brazylijskiej (łącznie w Corinthians 25 goli i 16 asyst w 112 meczach) to był już dorobek, który robił wrażenie.

Na tyle duże, że pod koniec 2011 roku Paulinho zadebiutował w kadrze narodowej Brazylii i szybko stał się jej istotnym zawodnikiem. Dziś ma 41 meczów w kadrze narodowej, to musi robić wrażenie. W 2013 roku w meczu towarzyskim z Anglią pięknym wolejem zapewnił swojej drużynie remis, a sobie transfer do Premier League.

W Tottenhamie u Andre Villasa-Boasa był podstawowym piłkarzem. Koledzy go lubili. Był, jak pisze "Guardian": "spokojnym rodzinnym i bardzo religijnym facetem". Grał jako "ósemka", na pewno pomogła mu znajomość języka.

Następcy Portugalczyka, Tim Sherwood i Maurizio Pocchetino, również na niego stawiali, choć ten ostatni nie widział w nim wielkiego piłkarza. Anglicy uważają, że pogrążył go mecz z Burnley, gdy w dobrej sytuacji nieczysto trafił w piłkę. Głośny śmiech obiegł trybuny. Zawodnik stał się obiektem kpin, chodzącym trupem. Transfer do chińskiego Guangzhou Evergrande tak naprawdę go wybawił.

Po 2,5 sezonach spędzonych w Chinach i wyborze do najlepszej jedenastki sezonu w poprzednim roku, wraca do Europy. Od razu na sam szczyt. Jest sporo pytań i wątpliwości co do tego transferu. Kibice Barcelony patrzą z niedowierzaniem na transfery Realu Madryt i mają poczucie niesprawiedliwości. Po niecelnych strzałach transferowych, takich jak Alex Song czy Andre Gomes, miał być Marco Verratti. Jest były zawodnik ŁKS-u. Wbrew pozorom, przed zawodnikiem, który w tym roku w 4 meczach kadry narodowej strzelił 3 gole i zaliczył 3 asysty, najtrudniejszy okres w karierze.

Komentarze (4)
Diabeł 666
15.08.2017
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
W ŁKS-ie dużo bardzo dobrych piłkarzy sie wypromowało i poszło w świat,nie tylko zagranicznych... 
avatar
SzadolCapone
15.08.2017
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
porownujac srodek Realu a Barcelony.Naprawde jest sie z czego smiac 
Pietryga
15.08.2017
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz