Zbigniew Mucha
Jesienią 2004 roku w austriackim Steyr polska młodzieżówka rozbiła gospodarzy, a trzy razy do siatki trafił Paweł Brożek. Do ustawionego obok stadionu namiotu gastronomicznego trafił natomiast Horst Hrubesch. Legendarny snajper, który celnymi uderzeniami dał RFN tytuł mistrza Europy 1980 i wprowadził do finału MŚ 1982, ale wcześniej, na tej samej imprezie, strzelił też jedynego gola w meczu RFN - Austria. Gola, który do następnej rundy promował obie drużyny kosztem Algierczyków. W Steyr zapytałem Hrubescha o tamten mecz. Uśmiechnął się tylko z charakterystycznym wyrazem twarzy: oj, to było tak dawno, po co wracać…
Ale wróćmy. Wydarzenia w Gijon, choć zawstydzające, znalazły już swoje miejsce w annałach futbolu. Odcisnęły także piętno na turniejowych regulaminach. Od tamtej pory ostatnie mecze grupowe zawsze rozgrywane są o tej samej porze. - To nawet lepsze niż zwycięstwo na boisku, zostawiliśmy niezatarty ślad w historii piłki nożnej - komentował pokrzywdzony gwiazdor algierskiej drużyny Lakhdar Belloumi.
Jak doszło do skandalu? W pierwszym meczu mistrzowie Europy, drużyna RFN, nieoczekiwanie przegrali z kompletnie zlekceważonym (Niemcy nie przeprowadzili żadnej analizy taktycznej Afrykanów!) nowicjuszem z Algierii 1:2, choć przecież miało być inaczej. - Pierwsze siedem goli zadedykujemy naszym żonom, a ósmego psom - śmiał się przed spotkaniem trener Jupp Derwall.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: "Ibra" jest ze stali. Ten film zaskoczył fanów
Po szokującej porażce atmosfera w szeregach faworytów zrobiła się gęsta. Franz Beckenbauer (na zdjęciu) formalnie niebędący w sztabie drużyny, przebywał w kwaterze ekipy, w hotelu Principe de Asturias, w Gijon. Kaiser wspomina nerwy, które towarzyszyły ekipie aż do kolejnego meczu z Chile. Nie wiadomo było, czy będą mogli wystąpić UIi Stielike i Karl-Heinz Rummenigge, kontuzjowany był Hansi Mueller, reszcie brakowało pewności. Beckenbauer mocno motywował młodszych kolegów i ostatecznie Chilijczycy zostali potężnie obici, a hat-tricka zaliczył Rummenigge. Wszystko zatem wracało do normy, pozostało tylko spokojnie zagrać z Austrią i awansować.
Sytuacja w grupie była jasna, ponieważ dzień wcześniej swój ostatni mecz rozegrali Algierczycy. Wychodząc 24 godziny później na boisko, Niemcy i Austriacy wiedzieli, że jeśli wydadzą sobie wojnę, to jedna ofiara będzie na pewno po ich stronie. Jeśli zawrą cichy, acz nieformalny pakt o nieagresji, ofiarą będzie Algieria. Do tego celu potrzebne było nikłe, na przykład jednobramkowe, zwycięstwo RFN…
Faworyci ruszyli od pierwszych minut do ataku jak wściekli. Grali właściwie w najsilniejszym zestawieniu, z narzekającym na uraz Kalle. W 10 minucie poszła centra z lewej strony, a pozostawiony bez opieki na trzecim metrze (sic!) olbrzymi Hrubesch wpakował piłkę głową do bramki. I mecz się… skończył; przez następne 80 minut na boisku nie działo się nic.
Piłkarze, najczęściej Niemcy, podawali piłkę do siebie z ostrożna, do boku i do bramkarza, ty do mnie, ja do ciebie, aby nie za blisko pola karnego rywali. Celność podań ocierała się o 100 procent. Szarża niemieckiego pomocnika Wolfganga Dremmlera i ostry wślizg obrońcy austriackiego Bruno Pezzeya zaskoczyły chyba nawet ich samych. Początkowe niedowierzanie na trybunach przeradzało się w niechęć, a w końcu wściekłość, gdy ludzie zaczęli zdawać sobie sprawę z haniebnego kabaretu odgrywanego na ich oczach. Austriacy nie dokonali żadnej zmiany; nie musieli. Jakże wymowna wciąż okazuje się słynna scena zbliżenia kamery na szkockiego sędziego Boba Valentine’a, który gwiżdże po raz ostatni, a stojący tuż za nim Austriak unosi ręce do góry w geście triumfu.
(...)
[b]Cały tekst w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".
[/b]