Im strzelać nie kazano?

W Śląsku Wrocław pojawił się problem. O ile w rundzie jesiennej nie był on aż tak widoczny, to teraz bez problemu można go zauważyć. Wrocławianom brakuje skutecznego snajpera, który potrafiłby rozstrzygnąć losy meczu.

Artur Długosz
Artur Długosz

W kadrze Śląska Wrocław znajduje się obecnie pięciu typowych snajperów. Najczęściej szanse gry dostają Przemysław Łudziński i Tomasz Szewczuk. Zapewne, gdyby nie niesłychanie częste urazy w podstawowej jedenastce często pojawiałby się także Vuk Sotirović. Poza wyżej wspomnianą trójką na sporadyczne występy mogą jeszcze liczyć Kamil Biliński i Remigiusz Sobociński. Żaden z tej piątki graczy nie gwarantuje jednak takiej gry, jakiej sięgają aspiracje drużyny z Wrocławia.

Po przerwie zimowej wrocławianie w siatce rywali piłkę umieścili siedmiokrotnie. Siedem bramek na tyleż samo spotkań to tylko w miarę przyzwoity bilans. Nie wygląda to już jednak tak różowo, gdy przeliczyć gole na punkty. Tych w tej rundzie zawodnicy z Wrocławia wywalczyli podobną ilość jak bramek, na aż 21 możliwych do zdobycia! Jak na drużynę, przed którą stawiano wysokie cele jest to fatalny bilans.

Jeszcze gorzej wygląda sprawa, jeżeli przeanalizować, ile z tych goli na swoje konto mogą zapisać napastnicy Śląska, czyli ci, od których wręcz wymaga się trafiania do siatki rywali. Więc po kolei... W pierwszym meczu na wiosnę Śląsk w Gdańsku zremisował z Lechią 1:1. Gola dla wrocławian zdobył obrońca Jarosław Fojut. W następnej kolejce podopieczni Ryszarda Tarasiewicza rozgromili Polonię Bytom 3:0. W tym pojedynku błysnął Łudziński, który dwukrotnie wpisał się na listę strzelców. Poza nim jeden z zawodników klubu z Bytomia sam pokonał własnego golkipera. Kibice we Wrocławiu zapewne żałują, że taki wyczyn Łudzińskiego był tylko jednorazowym epizodem...

W kolejnej potyczce Śląsk bezbramkowo zremisował w Wodzisławiu Śląskim z miejscową Odrą. Później, już na stadionie przy ulicy Oporowskiej piłkarze beniaminka ekstraklasy przegrali z Polonią Warszawa, by w kolejnej serii gier także doznać goryczy porażki, tym razem jednak z PGE GKS Bełchatów. W Bełchatowie udało się jednak zdobyć gola, a jego autorem okazał się pomocnik Marek Gancarczyk.

W przedostatniej kolejce Śląsk mierzył się z ostatnim w tabeli Górnikiem Zabrze. Mecz zakończył się remisem, a bramkę na wagę jednego punktu zdobył także gracz środka pola - Sebastian Dudek. W ostatniej serii spotkań Śląsk także zremisował, tym razem jednak w Krakowie z miejscową Cracovią. W tym pojedynku gola zdobył w końcu napastnik - Tomasz Szewczuk.

Podsumowując, na siedem możliwych konfrontacji wrocławianie wygrali jedną. Łącznie zdobyli siedem bramek, z czego tylko trzy należy zapisać na konto napastników! Wniosek nasuwa się więc tylko jeden - we Wrocławiu brakuje skutecznego snajpera.

W dotychczasowych wiosennych spotkaniach bramkarza rywali dwukrotnie pokonał Przemysław Łudziński. Ten piłkarz zmarnował jednak niesłychaną ilość stuprocentowych okazji. Takie miał i w meczu z Lechią Gdańsk, i z Polonią Warszawa (niewykorzystany rzut karny) czy choćby z Górnikiem Zabrze (strzał w poprzeczkę zamiast do pustej bramki). - Przemek jest napastnikiem i potrzebuje w meczu dwóch - trzech piłek- tłumaczył po zawodach w Gdańsku swojego kolegę z zespołu Sebastian Mila.

Gdyby jednak Łudziński wykorzystał przynajmniej połowę z nadarzających mu się okazji na skierowanie futbolówki do bramki rywala, to dziś Śląsk miałby kilka oczek więcej i być może znacznie inne byłyby także cele drużyny.

Tomasz Szewczuk to drugi zawodnik, który w miarę często pojawia się w wyjściowym składzie. Szewczuk to jednak gracz, który na piłkę czeka w polu karnym. Nie cofnie się, nie rozegra, bo nie do końca mu to wychodzi. Sam piłkarz nie jest także wirtuozem. W grze jeden na jeden u tego zawodnika pojawiają się już problemy, a bez dobrej techniki w nowoczesnym futbolu nic wielkiego się nie osiągnie. Nic nie zmieni jednak faktu, że w tym sezonie to właśnie Tomasz Szewczuk zdobył najwięcej goli dla Śląska.

Kolejnym zawodnikiem formacji ataku w kadrze Śląska jest Vuk Sotirović. Serb zapewne byłby podstawowym graczem, gdyby nie kontuzje, które non stop go nękają. Co piłkarz zacznie pojawiać się na boisku, to łapie kolejny uraz. I tak w kółko. Z takiego napastnika, mimo jego umiejętności, nie może być wielkiego pożytku.

Pozostało ich jeszcze dwóch. Pierwszy to Remigiusz Sobociński. 35-letni zawodnik najlepsze czasy ma już za sobą. Rzadko pojawia się na murawie, a gdy już znajdzie się w składzie, to jest praktycznie niewidoczny i bezproduktywny. Ostatnim z nominalnych snajperów jest Kamil Biliński. Dwudziestolatek pochodzący z Wrocławia to wielka nadzieja Śląska. Biliński coraz częściej zaczyna dostawać szansę w spotkaniach ligowych. Brakuje mu jeszcze ogrania, ale widać, że swoje potrafi. Nieprzypadkowo ten piłkarz jest zdecydowanym liderem klasyfikacji strzelców Młodej Ekstraklasy. W tych rozgrywkach zdobył on już 19 bramek.

W kadrze Śląska Wrocław napastników jest pięciu. Poza młodym Bilińskim, do którego należy przyszłość, los pozostałej czwórki jest zagrożony. Wydaje się, że w nowym sezonie drużynę Śląska na pewno zasili dobry, klasowy snajper. Ktoś będzie musiał odejść, aby zrobić mu miejsce. Jak wszyscy doskonale wiemy, graczy z przedniej formacji rozlicza się z bramek, a tych napastnicy z Wrocławia strzelają jak na lekarstwo...

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×