Michał Czechowicz
Zbigniew Mucha
Teoretycznie więc, z punktu widzenia strzelającego - łatwizna. Z punktu widzenia kibica - identycznie. Bo co za sztuka trafić z 11 metrów w prostokąt o powierzchni prawie 18 metrów kwadratowych? Poza tym to tak naprawdę może jedyny element piłkarskiego rzemiosła, który zwyczajny i niezbyt wysportowany facet potrafiłby wykonać czasem nie gorzej od zawodowca. Porozmawiajcie jednak z tymi, którym z każdym krokiem rozbiegu bramka malała, a golkiper rósł niczym Kilimandżaro. Poza tym on musi, bramkarz tylko może. I nawet jeśli ma około 400 milisekund ma podjęcie decyzji, poziom stresu po obu stronach barykady jest nieporównywalny.
Czy naprawdę znamy przepisy?
Jak należy zgodnie z prawidłami wykonać rzut karny niby wszyscy wiedzą. Sęk w tym, że większość z nich i tak wykonywana jest niezgodnie z paragrafami.
- Przy rzucie karnym dla sędziego najtrudniejsze jest przekroczenie przez zawodników linii pola karnego - mówi Michał Listkiewicz, były wybitny sędzia. - To nieżyciowy przepis stwarzający wszystkim bardzo wiele problemów. Co z tym zrobić? Jeśli kompletnie odpuścić, powstanie kabaret - strzelcowi na głowie będą siedzieli zawodnicy obu drużyn. Najlepsze byłoby oddanie decyzji sędziemu: czy ewentualne przekroczenie linii szesnastki miało wpływ na zachowanie strzelającego i bramkarza czy nie. Podobnie jak ze spalonym. Pamiętam sytuację sprzed lat z meczu chyba Śląska Wrocław. W czasie rzutu karnego w pole wbiegł zawodnik drużyny atakującej i broniącej, bramkarz obronił, a arbiter zauważył tylko pierwszego z piłkarzy i podyktował rzut wolny pośredni, po którym poszła akcja i padł gol. Rzut karny należało w tym przypadku powtórzyć. W efekcie powtórzono mecz.
Okazuje się, że nie wszyscy znają przepisy i dotyczy to nawet piłkarzy. - Sędziując mecz niższej klasy miałem kuriozalną sytuację przy rzucie karnym – kontynuuje Listkiewicz. – Bramkarz odbił piłkę w górę, powyżej poprzeczki, ta wróciła i znalazła się w siatce. Uznałem gola, ale wszyscy piłkarze zaczęli się śmiać. Okazało się, że w siatce był dziura, a piłka wleciała do bramki niejako od tyłu. Przeprosiłem i podyktowałem rzut rożny. Jako młody arbiter na zajęciach teoretycznych dostałem dziwaczne pytanie, kuriozalne, ale w przepisach ma pokrycie. Po rzucie karnym piłka odbija się od poprzeczki, niesiona wiatrem przelatuje przez całe boisko i niedotknięta przez nikogo wpada do bramki wykonującego. Odpowiedź? Rzut rożny. Na każdej dużej imprezie typu mistrzostwa Europy czy świata są szkolenia dla drużyn prowadzone przez sędziów. Ze znajomością przepisów u piłkarzy bywa różnie. Mnie w czasie prowadzenia takich zajęć Marco van Basten, czyli zawodnik wybitny zapytał, czy jeżeli wykonuje karnego i piłka odbije się od słupka, może ją dobić… Myślałem, że żartuje, na co odpowiedział mi, że nigdy nikt mu nie mówił, co dzieje się w takiej sytuacji.
ZOBACZ WIDEO Sampdoria rozbita. Debiut Dawida Kownackiego w koszmarnym meczu. Zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN]
Kolejny problem wynika wówczas, gdy bramkarze zamiast stać nieruchomo na linii, poruszają się, zawsze choć ciut próbując zwiększyć swoje szanse. Bo te generalnie są niewielkie. Klasyk mówi: nie ma dobrze obronionych karnych, są tylko źle wykonane. Procent skuteczności wynosi około 85. Kopalnią wiedzy na temat rzutów karnych jest książka Jonathana Wilsona pod tytułem "Bramkarz, czyli outsider", która ukazała się w Polsce kilka lat temu staraniem wydawnictwa "Bukowy Las". To z niej dowiemy się, że Steven Levit wspólnie z dwójką innych autorów opublikował artykuł pt. "Mieszane strategie i heterogeniczni gracze na przykładach rzutów karnych w piłce nożnej", oparty na analizie 459 jedenastek podyktowanych w lidze włoskiej i francuskiej.
Wniosków płynie z niej mnóstwo, na przykład ten, że żaden piłkarz, który wykonywał przynajmniej cztery jedenastki, nie strzelał za każdym razem w tę samą stronę, co dowodzi tego, że płodozmian jest wręcz niezbędny. Kolejna rzecz, która właściwie wydaje się oczywistością – każdy zawodnik ma swoją tzw. lepszą stronę. Prawonożny chętniej kopnie piłkę w swoją lewą stronę, i odwrotnie. Nawet jeśli bramkarz rzuci się w tę samą stronę, i tak uderzenie w tym kierunku wydatnie zwiększa szansę oddania skutecznego strzału.
Co jeszcze? Dowiedziono, że 60 procent konkursów rzutów karnych wygrywają zespoły, które pierwsze rozpoczynają strzelanie. To dlatego i tutaj zaczyna się dłubanie w przepisach i regulaminach. Po dziesięcioleciach panowania systemu ABAB w serii rzutów karnych (strzelania na przemian zawodników dwóch drużyn) kierunkiem zmian ma być wariant ABBA. Wszystko po to, żeby być w zgodzie z matematyką i wyrównać szanse obu zespołów: tradycyjny układ w stosunku 60 do 40 skłania się ku zaczynającym serię, nakładając dodatkową presję na kończących rundę. System wypróbowano przed wakacjami w mistrzostwach Europy juniorek i juniorów do lat 17, od nowego sezonu gra się tak w Anglii w Pucharze Ligi Angielskiej i Checkatrade Trophy (rozgrywki pucharowe dla zespołów niższych lig). Próbą generalną był już mecz o Tarczę Wspólnoty wygrany przez Arsenal z Chelsea w serii rzutów karnych. Badania systemu ABBA przeprowadzono na próbie w tenisie, kopiując układ serwujących w tie-breaku.
Szukając wiedzy na temat rzutów karnych warto zerknąć do słynnej "Futbonomii" autorstwa Simona Kupera i Stefana Szymańskiego.
[b]
Ignorancja Anelki
[/b]
Lektura reklamowana przez "New York Times" jako próba sprowadzenia piłki nożnej do liczb i statystki w części dotyczącej rzutów karnych opisuje, że losy finału Champions League w 2008 roku w Moskwie, w którym zagrały Manchester United i Chelsea Londyn były zależne od… Ignacio Palaciosa-Huerty, hiszpańskiego ekonomisty, wykładowcy London School of Economics. Naukowiec od 1995 roku zaczął nagrywać jedenastki, tworząc bazę danych wykorzystywaną w późniejszych badaniach z zakresu teorii gier. Według definicji to dziedzina matematyki badająca optymalne zachowania w przypadku zaistnienia konfliktu interesów, czyli idealnie pasuje do relacji strzelec-bramkarz w czasie wykonywania jedenastki.
Aby oddać jej znaczenie podamy podstawowe zastosowanie przytoczone w książce – tymi samymi metodami co Cristiano Ronaldo przed wykorzystaniem rzutu karnego, w czasie zimnej wojny Amerykanie powstrzymywali Związek Radziecki. Analitycy armii USA każdy ruch poprzedzali analizą przeprowadzoną według teorii gier: kiedy my zrobimy to, oni zareagują w ten sposób itd.
Palacios-Huerta przez znajomego profesora z uniwersytetu w Izraelu dotarł do ówczesnego menedżera The Blues - Avrama Granta. W przesłanym szkoleniowcowi raporcie zawarł cztery główne wnioski na temat jedenastek wykonywanych przez piłkarzy Manchesteru United i zachowania bramkarza zespołu, Edwina van der Sara. Głównym założeniem strategii było uderzanie w lewy róg bramki Holendra, dodatkowo golkiper Chelsea Londyn w przypadku każdego z przeciwników bronił według profilu nakreślonego przez naukowca ("Cristiano Ronaldo często zatrzymuje się podczas rozbiegu. Jeśli to robi, strzela zazwyczaj, w 85 procentach, w prawą stronę bramkarza"). Hiszpan nie wiedział czy menedżer skorzysta z podpowiedzi. Oglądając mecz w telewizji z każdym strzałem przekonywał się, że Grant nakazał zawodnikom działać według jego planu. Statystyka nie przewidziała dwóch sytuacji: że w czasie rozbiegu na grząskiej od deszczu murawie poślizgnie się John Terry i trafi w słupek, oraz, że Nicolas Anelka nie wytrzyma presji psychicznej nałożonej przez Van der Sara.
Cytat z książki: "Nadeszła kolejka Anelki. Siedzący na ławce trenerów Alex Ferguson coraz bardziej denerwował się na swojego bramkarza. Jakiś czas później wspominał: - Kiedy Anelka podbiegł do miejsca wykonywania karnych, pomyślałem sobie "Rzuć się w lewo", Edwin ciągle rzucał się w prawą stronę. Po sześciu rzutach karnych Van der Sar albo ktoś inny z Manchesteru zorientował się, że Chelsea stosuje określoną strategię. Było jasne, że wszyscy piłkarze tej drużyny posyłali piłkę w lewą stronę Van der Sara. Kiedy Anelka przygotowywał się do wykonania siódmego rzutu karnego dla Chelsea, szczupły bramkarz rozłożył ręce na boki. Następnie, zapewne ku przerażeniu strzelca, wskazał lewą ręką lewy narożnik (…)
Anelka stanął przed okropnym dylematem. Była to teoria gier w najgorszej odsłonie. Van der Sar prawie dobrze odczytał strategię Chelsea, ponieważ Ignacio rzeczywiście zalecał prawonożnym piłkarzom, takim jak Anelka, strzelanie w lewą stronę bramkarza. Anelka wiedział więc, że Van der Sar wie, że Anelka wie, że próbując obronić strzał osoby prawonożnej, rzuca się zwykle w prawo. Co powinien więc zrobić? Postanowił zapomnieć o lewym narożniku, uderzył w prawą stronę Van der Sara. Mogło się to udać, ale strzał leciał na średniej wysokości, przed czym przestrzegał Ignacio. (…) Holender obronił. Po wszystkim Ferguson powiedział: To, że obronił ten rzut karny, nie było przypadkiem. Dokładnie wiedzieliśmy, gdzie pewni zawodnicy strzelają. Decyzja Anelki, żeby zignorować poradę Ignacio prawdopodobnie kosztowała Chelsea zwycięstwo w Lidze Mistrzów."
Wróćmy jeszcze raz do przywołanego już Huerty i podsumujmy wnioski pana profesora. Po przeanalizowaniu ponad 1400 karnych w latach 1995-2000 wyciągnął wniosek, że gdy piłkarz uderzał w swoją lepszą stronę, a bramkarz rzucał się w przeciwną, szansa na gola wynosiła 95 procent. Jeśli uderzał w swoją słabszą (bramkarz również wybierał przeciwną) - procent spadał do 92. Jeżeli zaś golkiper wyczuwał intencję egzekutora wówczas wyniki były następujące: 70 procent skuteczności przy uderzeniu w lepszą stronę strzelca i tylko 58 w przypadku strzału w gorszą. Cytat z "Bramkosza...": "Na tej podstawie Huerta wyliczył, że idealna strategia dla strzelca to oddawać 61,5 procent strzałów w swoją lepszą stronę oraz 38,5 procent w słabszą… Dla bramkarzy, którzy zamiast stać w miejscu, decydują się na paradę, najlepszą strategią jest rzucać się w lepszą stronę strzelca w 58 procentach przypadków, w pozostałych 42 procentach – w jego gorszą stronę."
I faktycznie tak właśnie jest, ponieważ większość bramkarzy rzuca się na swój prawy bok, czyli de facto w lepszą – lewą – stronę większości egzekutorów.
[nextpage]
Od wielkości do śmieszności…
…tylko jeden mały krok – zwykł mawiać Napoleon Bonaparte. Ta sentencja sprawdza się w życiu jako takim, w futbolu naturalnie również. Generalnie, niezależnie od wyliczeń statystyków, nie ma prostej recepty, przepisu ani wzoru matematycznego na to, jak należy strzelać rzuty karne. Najsłynniejszym w historii jest ten, który mógł się skończyć największą kompromitacją dla strzelającego.
Dziś ma wymiar legendarny, mówi się nawet: "strzelić Panenką", naśladowali go wielcy mistrzowie - Zinedine Zidane czy Andrea Pirlo, ale autor pierwowzoru cały czas mieszka na praskich Vrsovicach. Antonin Panenka status legendy zyskał w 1976 roku. Wówczas pierwszy raz o losie złotego medalu mistrzostw Europy rozstrzygał konkurs rzutów karnych. I Panenka go zamknął, ale w jaki sposób! Miał przed sobą ogromnego Seppa Maiera, jednego z najlepszych na świecie, a wówczas po prostu najlepszego. Poczekał aż Niemiec pofrunie do narożnika, a później podcinką skierował piłkę w środek bramki.
- Ja te karne ćwiczyłem latami, często samotnie, gdy koledzy poszli już do szatni i musiałem prosić trzeciego bramkarza, by został w zamian za kilka piw w pobliskiej knajpie "Na Hradku" - opowiadał w "Super Expressie". Ofiarą Panenki padał najczęściej znakomity bramkarz reprezentacji Czechosłowacji, Ivo Viktor. Regularnie przegrywał piwko lub czekoladę, kiedy już Anton doprowadził do perfekcji uderzenie.
- Pierwszym efektem było to, że… przybrałem na wadze. Bo zacząłem wygrywać zakłady – żartował Panenka.
Listkiewicz: - Ostatnio na temat rzutów karnych długo rozmawiałem z Antoninem. Dziwił się nawet, że bramkarze zawsze nabierali się na jego strzał podcinką w środek. Robił to sto razy i zawsze się udawało. Pewnie każdy oczekiwał, że Panenka wie, że go przeczytali, i już tego nie zrobi.
Jego uderzenie wymknęło się schematom. Te rzecz jasna są niedobre, bo nawet doprowadzone do perfekcji, w końcu zostają rozszyfrowane. Improwizacja bywa oczywiście ryzykowna, ale najgorsze są zmiany decyzji już w trakcie rozbiegu. Przypadek Pirlo z finału MŚ 2006 potwierdza jednak, że strzelcy rzadko kiedy wiedzą od samego początku jak chcą rozwiązać konkretną sytuację. A już na pewno sto myśli przebiega przez głowę egzekwującym rzut karny w poważnym meczu, rangi mistrzostw świata czy Europy. Wiedzieć od początku co się zrobi i jak? To trzeba być cyborgiem, szaleńcem albo… Francesco Tottim.
Król Rzymu to piłkarz wybitny, jednak na temat jego – nazwijmy to – specyficznej inteligencji we Włoszech krążą legendy, a dowcipy o Gladiatorze wydano nawet w formie książki. No więc trzeba być Tottim, by w konkursie rzutów karnych decydującym o awansie do finału mistrzostw Europy (Włochy – Holandia, rok 2000) zrobić coś takiego. Francesco czekając na swoją kolej zakomunikował osłupiałym kolegom - Paolo Maldiniemu i Luigiemu Di Biaggio: - Idę strzelić mu z podcinki… I poszedł. Zrobił to Van der Sarowi.
Wspomniany Wilson, autor "Bramkarza…", przywołuje przypadek Jana Rekera, trenera PSV Eindhoven w latach 80., który skatalogował tysiące zawodników także pod kątem wykonywania przez nich rzutów karnych. W PSV bronił wówczas Hans van Breukelen i to on w 1988 roku dwukrotnie dzwonił do Rekera po radę, zarówno przed finałem Pucharu Mistrzów z Benficą (obronił w konkursie strzał Portugalczyka), jak i w czasie Euro ’88 (w finale zatrzymał uderzenie z wapna Rosjanina). W efekcie mrówczej pracy wykonanej przez Rekera dwa puchary tego wspaniałego lata pojechały do Holandii.
Od czasu, gdy w 1976 roku, za sprawą Panenki piłkarze RFN przegrali finał ME, nie zostawiają niczego przypadkowi. 30 lat później sztab szkoleniowy Niemców przeanalizował przed mundialem organizowanym na własnej ziemi 13 tysięcy rzutów karnych. Andreas Koepke miał zatem dla Jensa Lehmanna ściągawkę o każdym z rywali. Kiedy w ćwierćfinale trzeba było rozstrzygnąć mecz z Argentyną strzałami z 11 metrów, Lehmann po prostu wyciągał ze skarpety kartkę ze ściągawką od Koepkego: "…Riquelme w lewo, Crespo długi rozbieg – w prawo, a jak krótki – w lewo…" Przy stanie 4:2 dla Niemców do piłki podszedł Esteban Cambiasso. Bramkarz długo wpatrywał się w kartkę, szukając nazwiska przeciwnika, którego na niej nie było. Podziałało to jednak deprymująco na wykonawcę. Niemcy przeszli dalej.
Po latach powtórkę numeru oglądaliśmy w Polsce. W trakcie konkursu po dogrywce półfinału Euro U-21 Anglia – Niemcy golkiper naszych zachodnich sąsiadów, Julian Pollersbeck, skopiował numer Lehmanna. Znów zadziałało, a niemiecka prasa podawała, że piłkarz wszystkich oszukał, za każdym razem analizując nie ściągawkę od trenera, ale zwyczajną kartkę ze składem.
Matador przegrywa z bykiem
Instrukcje… Czy to nie Jerzy Dudek powiedział, że przed pamiętną finałową serią karnych z Milanem w Stambule otrzymał od trenera bramkarzy Liverpoolu szczegółową rozpiskę co i jak, a potem wszystko zrobił na odwrót?
Czasami zwyczajnie i po prostu w łeb biorą najznakomitsze strategie wymyślane przez trenerów. Klinicznym przykładem ostatnie Euro i pomysł włoskiego selekcjonera Antonio Conte, który w 121 minucie dogrywki ściągnął z boiska Giorgio Chielliniego, by wprowadzić – z myślą o karnych – Simone Zazę, niezrównanego ponoć egzekutora, tajną broń Italii. Działo się to w ćwierćfinale ME z Niemcami. Zaza strzelał jako drugi, a jego kompromitacja nie miała sobie równych. - Tak się nie strzela karnych. Irytujący bieg, małe kroki i skoki bez żadnego znaczenia. Kopnął w gwiazdy, bez przygotowania - grzmiała "La Gazzetta dello Sport".
Rok temu, na progu sezonu 2016-17, dziennikarze "The Telegraph" zauważyli niepokojącą tendencję. Mianowicie strzelcy coraz częściej przegrywali z bramkarzami, stosując paralelę do korridy: matadorzy zaczęli przegrywać z rannym bykiem. To nie przypadek przecież, że Thomas Mueller spudłował cztery razy w ciągu roku, Sergio Aguero w jednym meczu LM pomylił się dwukrotnie, a w ogóle w całym sezonie Champions League strzelcy częściej się mylili od bramkarzy. Angielski dziennik zwracał uwagę na przyczyny tego stanu rzeczy: lepsi niż kiedyś bramkarze, w dodatku oszukujący (sędziowie ignorują wychodzenie przed linię), presja na strzelcach plus syndrom początku sezonu, a jesienią ponoć zawsze gorzej niż wiosną wyglądają te statystyki.
Idźmy dalej. Atletico Madryt w poprzednim sezonie na 14 prób wykorzystało 6, czyli zaledwie 42,9 procenta. Aż trzy razy pomylił się najlepszy snajper Euro 2016 – Antoine Griezmann. Na karne nie ma mocnych… Tym większe ukłony pod adresem tych, którzy się nie mylą. A kto dziś jest najlepiej egzekwującym rzuty karne piłkarzem? Znakomici są Lionel Messi i Cristiano Ronaldo, w poprzednim sezonie długą serię wykorzystanych jedenastek legitymował się choćby Eden Hazard. Każda seria wcześniej czy później dobiega końca, cały czas natomiast trwa i ma się nieźle passa Roberta Lewandowskiego.
King Robert goni Ronaldo
Kapitan reprezentacji Polski szybko zauważył, że chcąc gonić najlepszych, zamierzając śrubować snajperskie rekordy, musi robić to co oni. Dlatego zaczął wykonywać rzuty karne, wyuczył się – bo tak już chyba można zawyrokować – również uderzeń z rzutów wolnych. Dlaczego to takie ważne? W 2015 roku Lewy zdobył w sumie 48 bramek, Messi – 52, a Cristiano 57. Tyle że na dorobek Roberta złożyła się tylko jedna jedenastka, natomiast jego wielcy rywale mieli ich odpowiednio: 7 i 11. Wniosek zatem mógł być jeden, a ponieważ Lewandowski wnioski potrafi wyciągać, wykorzystał swoją postępującą gwiazdorską pozycję i o ile w zespole prowadzonym jeszcze przez Pepa Guardiolę, w 2015 roku, pierwszym egzekutorem był Mueller (ewentualnie Arjen Robben), to dziś nikt nie jest w stanie odebrać piłki szykującemu się do strzału Polakowi, nawet jeśli to on był wcześniej faulowany.
Stara zasada, że poszkodowany nie powinien, itd., Lewego nie obowiązuje. A skoro już wziął się za to, stara się to robić perfekcyjnie. W całej profesjonalnej karierze ponad 30 razy ustawiał piłkę na wapnie, mylił się rzadko, i to głównie na początku. Dziś już się nie myli, a takiego cyborga nie ma prawdopodobnie drugiego na świecie. Skuteczność RL9 przeczy statystykom, z których wynika, że mniej więcej jeden na pięć strzałów powinien paść łupem bramkarza.
Lewandowski wypracował własną, dość kontrowersyjną, ale jeszcze nie zanegowaną przez żadnego sędziego, metodę egzekwowania rzutów karnych. Bierze rozbieg, wykonuje sześć, siedem kroków, po czym zwalnia, jakby stopą szurał po murawie, czeka aż bramkarz zrobi ruch, przyspiesza, i strzela. W ten sposób trafił już kilkanaście razy, nie pomylił się ani razu. Ani razu też arbiter nie nakazał – jak wcześniej stanowiły przepisy – powtórki, ani – jak obecnie – nie odgwizduje rzutu wolnego dla przeciwnika. Żaden sędzia nie zakwalifikował celowego zawahania napastnika jako zatrzymania się.
Lewandowski kroczy co prawda po cienkiej linii, zasady wypracowane przez siebie niebezpiecznie ocierają się o złamanie przepisów gry w piłkę nożną, ale ich nie przekraczają. Pytanie kiedy rozszyfrują go bramkarze? Wydaje się, że nieprędko. Lewy bowiem cały czas jest lepszy, także jeśli chodzi o technikę uderzenia. Zimny, wyrachowany, niemal bez nerwów, podbiega do piłki, patrząc cały czas na bramkarza i czekając na jego ruch. Inni muszą na chwilę choćby zerknąć na futbolówkę, on nie. Ma świetnie ułożoną stopę i wypracowany nabieg na piłkę. Tę metodę pierwszy raz zastosował w maju 2016 w Bundeslidze i od tej pory pozostaje jej wierny. To logiczne – nigdy go nie zawiodła.
- Jeżeli będzie robił to jak do tej pory jest bezpieczny - uważa Listkiewicz. - Balansuje na cienkiej linii, jeśli się zatrzyma, sędzia zainterweniuje. Ryzyko jest. To musi być po prostu wybitny zawodnik, a Robert takim jest.
Ten sposób strzelania jedenastek irytuje bramkarzy. W pierwszym meczu eliminacyjnym z Danią wyprowadził z równowagi Kaspera Schmeichela, co skutkowało żółtą kartką dla bramkarza Leicester City. Wtedy jeszcze, chyba po raz ostatni, napastnik zerknął na piłkę nim kopnął. Od tamtej pory pewność siebie i perfekcja oraz automatyzm ruchów, pozwalają unikać spoglądania w dół.
W przypadku serii Lewego spotkaliśmy się już z kilkoma wersjami, nawet taką, która zakłada 25 kolejnych trafień. Z naszych wyliczeń wynika, że passa została na razie wyśrubowana do 22 (6 w reprezentacji i 16 w klubie), a ostatnia zmarnowana przez RL9 okazja miała miejsce trzy lata temu, w meczu pucharowym z Preussen Muenster. W lidzie nie pomylił się od ponad czterech lat.
Goniąc Lewego
W cieniu Roberta i na trochę innym poziomie, bo wyłącznie na skalę polskiej ligi, swój rekord śrubuje Marcin Robak. W ekstraklasie na 23 uderzenia pomylił się tylko raz, w marcu 2013 roku. Od tej pory może się pochwalić 20 karnymi wykorzystanymi z rzędu. Choć – uwaga! – spudłował kilka miesięcy temu, ale w wewnętrznym sparingu między pierwszą a drugą drużyną Lecha Poznań. Zatrzymał go Miłosz Mleczko, a Robak śmiał się, że swoim nie chciał strzelać.
– Wykonywanie karnych wiąże się z większą adrenaliną – opowiadał na łamach "Przeglądu Sportowego". – W sytuacji sam na sam nie ma czasu na zastanawianie się, tam jest błysk i uderzasz. Karne strzela się inaczej, przygotowanie trwa dłużej. Ustawiam piłkę, inni jeszcze kłócą się z sędzią, bramkarze też swoje dorzucą… Zabiorą piłkę, gdzieś odrzucą. Mija kolejnych dziesięć sekund, wywołujących dodatkowe emocje. To nie pomaga, bo chciałoby się jak najszybciej tego karnego wykorzystać. Ale tak się zastanawiam, że niby to ma szkodzić wykonawcy, ale czy pomaga bramkarzowi? Za chwilę stanie na linii i będzie musiał wybrać, w który róg się rzucić. Bo bramkarze też analizują, tak jak ja. Rozważam, czy strzelać w to samo miejsce, co ostatnio. Jak w sobotę Malarzowi. Rok temu strzelałem w jego prawy róg, był bliski wybronienia. I szybka analiza – zmieniać czy nie?
Gerard Ernault, były redaktor naczelny "France Football" oraz "L’Equipe" nazwał rzut karny rolls-royce’m wśród stałych fragmentów. Rozmawiając właśnie z nim wielki Michel Platini stwierdził, że karny to jedyny moment, w którym następuje odwrócenie sił między bramkarzem i strzelcem; pierwszy nie ma nic do stracenia, drugi do zdobycia. W dodatku między nimi cały czas trwa wojna, której z boku często nie widać.
To prawda, bramkarze mają sposoby na zdekoncentrowanie egzekutora. Podchodzą, patrzą w oczy, przesuwają piłkę, coś mówią. Potem szukają kontaktu wzrokowego. Jedni twierdzą, że gdy zawodnik nie patrzy w oczy bramkarzowi, brakuje mu pewności siebie. Inni przeciwnie – że jest skoncentrowany wyłącznie na białej kuli. Ale rzut karny to nie tylko rozgrywka między tymi dwoma najważniejszymi w tym momencie ludźmi na całym stadionie. Do specyficznej gierki włączają się także koledzy z zespołu golkipera.
[nextpage]
Jeszcze raz Robak, z tego samego źródła: – W Lechu, gdy jesienią graliśmy z Legią, mieliśmy rzut karny. Stadion w Warszawie, ostatnia minuta, możemy wyrównać. A Guilherme krzyczy z boku łamaną polszczyzną: "Ale presja! Nie strzelisz!". To nie jest tak, że tego nie słyszę. Ale staram się wyłączyć, zachować odpowiedni poziom koncentracji. Wtedy pokonałem Malarza. Bramkarze też lubią sprowokować, czasem pytają: "I co, zmieniasz róg, czy strzelasz tam, gdzie ostatnio?". Taka wojenka niewidoczna dla kibiców… Artur Jędrzejczyk zrobił specjalnie korkami dziurę w miejscu, gdzie miałem ustawić piłkę. Pokazałem to sędziemu, ale kazał strzelać… Po meczu Jędrzejczyk przeprosił…
Błazen i osioł
Nie o bramkarzach ten tekst, ale pominąć ich całkowicie się nie da. Kiedy myślisz karny i polski bramkarz, natychmiast widzisz Jana Tomaszewskiego i Jerzego Dudka. Pierwszy na mistrzostwach świata w RFN obronił dwie jedenastki, w dwóch różnych meczach, w regulaminowym czasie. Jedną samemu Uliemu Hoenessowi. Pomysł Tomka opierał się na zmyleniu napastnika. Z reguły robił balans w prawo, następnie szybko w drugą stronę, a kiedy strzelec opuszczał wzrok, bramkarz z powrotem szedł w ciemno w prawo na spotkanie piłki. W ten sposób człowiek, którego Anglicy na Wembley nazwali błaznem lub klaunem przedstawił się światu na boiskach RFN.
Historię Dudka zna każde dziecko w Polsce interesujące się futbolem. Liverpool wygrał finał Ligi Mistrzów z Milanem, choć wygrać nie miał prawa. Nie w sytuacji, kiedy do przerwy przegrywał 0:3. A jednak The Reds, także dzięki cudownym interwencjom Polaka, doprowadzili do konkursu rzutów karnych, gdzie rozpoczęło się przedstawienie jednego aktora. Dudek Dance poznał cały świat, zdekoncentrowani piłkarze włoskiej drużyny albo strzelali niecelnie, albo bronił "Dudzio", jak decydującą jedenastkę Andrija Szewczenki. Gorycz pokonanych dorównywała radości zwycięzców.
Z tej traumy na przykład Pirlo nie otrząsnął się do dziś. – Przegraliśmy po serii rzutów karnych, i choć mogło się wydawać, że stało się to z winy Dudka – tańczącego osła, bramkarza, który zanim rzucił się za piłką, kpił sobie z nas tanecznym krokiem – z czasem zrozumieliśmy, że odpowiedzialność za to, co się stało, ponosimy wyłącznie my sami – pisał w biografii "Myślę, więc gram", wydanej w Polsce przez SQN.
Co ciekawe, wygląda na to, że pajacowanie na linii to metoda wymyślona w Liverpoolu. Kiedy w finale Pucharu Mistrzów 1984 The Reds na karne ogrywali Romę, ich bramkarz, ekstrawagancki Bruce Grobbelaar, wygłupiając się w bramce wyprowadził z równowagi włoskich mistrzów świata Bruno Contiego i Francesco Grazianiego do tego stopnia, że obaj strzelili nad poprzeczką.
- Idealnie wykonany rzut karny jest nie do obrony, ale liczba zmiennych działających na strzelca jest bardzo duża - mówi dr Dariusz Parzelski z Uniwersytetu SWPS, autorytet w dziedzinie psychologii sportu w Polsce, który pracował między innymi z piłkarzami warszawskiej Legii. - Szanse nie wynoszą pół na pół, już w nazwie zawarta jest kara, czyli z automatu przewaga jest po jednej ze stron. Dlatego dla bramkarzy praca nad tym elementem polega na zwiększeniu prawdopodobieństwa sukcesu. Chodzi o budowanie pewności siebie, obniżanie czasu reakcji czy sprawdzenie zachowań pomagającym golkiperom lub przeszkadzającym przeciwnikom. Słynny Dudek Dance w finale Ligi Mistrzów w 2005 roku działał w dwie strony, podobne zachowania zawsze tak mają: pozwalają się skupić bramkarzowi i rozpraszają przeciwnika. Dokładnie tak jest ze zwolnieniem tuż przed strzałem Roberta Lewandowskiego.
Zostańmy jeszcze na chwilę przy bramkarzach. Tak się składa, że na dwóch biegunach w kontekście obrony jedenastek są Artur Boruc i Łukasz Fabiański, a więc nasi ludzie w Premier League.
W połowie sierpnia tego roku serwis talksport.com zapowiadał nowy sezon angielskiej ekstraklasy, skupiając się na bramkarzach. Jednym z przyjętych kryteriów była skuteczność obronionych rzutów karnych. Lista zaczynała i kończyła się na Polakach. Fabiański z 15 prób wyszedł obronną ręką tylko raz, na przeciwnym biegunie znalazł się Boruc, deklasując Petra Cecha, Joe Harta czy Davida de Geę. Polak w 116 występach w Premier League aż 14-krotnie bronił jedenastki i pięć razy skutecznie!
Przeciwko Polakowi skapitulowali: Craig Gartner, Grant Holt, Yohan Cabaye, Riyad Mahrez oraz Zlatan Ibrahimović. Boruc ma skuteczność na poziomie 36%, najlepszy w historii PL Heuerelho Gomes około 28% (Brazylijczyk obronił 9 jedenastek na 32 próby). Dodatkowo wynik golkipera Bournemouth daje dużo do myślenia przy decyzjach selekcjonera reprezentacji Polski Adama Nawałki na Euro 2016 we Francji.
Pamiętajmy – Fabiański po serii rzutów karnych w ćwierćfinale zarzucał sobie, że nie dał drużynie czegoś ekstra, kapitulując przy wszystkich strzałach. Do historii futbolu przeszła roszada Louisa van Gaala, który jako selekcjoner Holendrów w meczu z Kostaryką na mistrzostwach świata w 2014 roku w Brazylii ostatnią zmianę wykorzystał przed serią rzutów karnych, wpuszczając między słupki Tima Krula. Golkiper obronił dwie jedenastki, a Oranje wygrali konkurs 4:3. Jak tłumaczył na Twitterze dziennikarz Stefan Coerts podstawowy bramkarz Jasper Cillessen nie obronił w profesjonalnej karierze ani jednego karnego. Nawałka na podobną roszadę – Boruc za Fabiana – się nie zdecydował.
W Europie do ubiegłego sezonu zdecydowanym numerem 1 w obronionych karnych był Brazylijczyk Diego Alves, który latem wrócił do ojczyzny. Na Starym Kontynencie przez dziesięć lat w barwach Almerii i Valencii w 50 przypadkach wybronił karne aż 24 razy. Z 11 metrów nie dali mu rady Cristiano Ronaldo, Messi, Diego Costa, Griezmann, Ivan Rakitić, Fernando Llorente czy Mario Mandżukić.
O fenomenie zawodnika napisano nawet w "Financial Times", gdzie mówił tak: – Dla mnie to psychologiczna wojna. W głowie przed meczem układam historię, co może się wydarzyć, jeśli zostanie podyktowany rzut karny. Mam kilka gotowych scenariuszy, wariantów. Ale lubię też wyczuć zawodnika w momencie przed strzałem, sprawdzić czy jest zdenerwowany. Lubię z nim porozmawiać, zobaczyć jak się zachowuje, przekonać się czy może zrobić to, co spodziewam się, że zrobi.
Cyniczny Willy
Rzut karny znany jest i stosowany w futbolu od ponad 130 lat. To Irlandczyk William McCrum zaproponował, aby za każde przewinienie popełnione w odległości 12 jardów (czyli 11 metrów) od bramki karać rzutem karnym; bezpośrednim strzałem na bramkę z tej właśnie odległości. Jego federacja zgodziła się z sugestią zawodnika. Z kolei Anglicy pomysł wyśmiali, bo przepis zakładał, że sportowiec musi umyślnie popełnić wykroczenie, a według wiktoriańskiej koncepcji sportu było to niezrozumiałe i oznaczałoby, że któryś z graczy nie jest dżentelmenem.
Tego Anglicy w ogóle nie brali pod uwagę, identycznie jak – kolejni buntownicy – piłkarze brazylijskiego Corinthians. Poza tym niezbyt dżentelmeńskie wydawało im się uderzenie z 12 yardów na bramkę chronioną tylko przez jednego człowieka. To było jak wyrok śmierci. Ostatecznie wprowadzony w Irlandii przepis szybko się rozprzestrzenił, a zaakceptowali go wszyscy, sami Anglicy zaledwie rok później. Najzabawniejszy w tym wszystkim jest fakt, że McCrum był… bramkarzem. Czyżby zrobił to cynicznie, z wyrachowania, wiedząc jaki ciężar nakłada na plecy napastników?
To przecież oni muszą znosić największe psychiczne obciążenia. Wspomniany wcześniej Michel Platini był mistrzem stałych fragmentów. Rzut wolny lub karny, to była dla niego niemal zawsze stuprocentowa okazja do zdobycia bramki. Nawet jemu zdarzały się jednak spektakularne pudła, jak w ćwierćfinale MŚ ’86 przeciwko Brazylii, w jednym z najpiękniejszych bojów w historii mundiali. Ile trzeba mięć jednak spokoju, zimnej krwi, jakiż układ odpornościowy, by strzelić zwycięskiego karnego w finale Pucharu Mistrzów, gdy na trybunach leży kilkudziesięciu martwych kibiców twojej drużyny, w tym – o czym jednak Platini dowiedział się później – jeden Francuz, który na mecz przyjechał specjalnie dla ciebie?
Parzelski: – Badania rzutów karnych pod kątem psychologii prowadzone są często w krajach skandynawskich. Najczęściej opracowywane są dane z serii rzutów karnych, kiedy zachodzą kontrolowane warunki, najłatwiej opisać w tej sytuacji strzelającego, bramkarza, sędziego, bramkę, na którą oddawany jest strzał, zachowanie reszty piłkarzy, to gdzie dokładnie stoją. To jak zareaguje drużyna zawodnika, który nie strzelił karnego, kiedy wynik nie jest jeszcze przesądzony, również ma znaczenie dla końcowego rezultatu. Jeśli podejdzie do niefortunnego strzelca – to nie jest zabronione przepisami, a przynajmniej nie było kilka lat temu, gdy zostały opublikowane badania – otoczy go, pocieszy, to następny strzelający ma według statystyki łatwiej, a rywal trudniej. Wychodzimy wtedy z ram rywalizacji jeden na jeden, tworzy się wrażenie, że za danym zawodnikiem stoi cała drużyna. Nie jest to zasada sprawdzająca się zawsze, ale chodzi o zwiększanie prawdopodobieństwa zwycięstwa. Na podstawie takich badań pracujemy z zawodnikami i wprowadzamy zachowania w praktyce.
Pirlo i jego zielona mila
Dwukrotnie rzuty karne decydowały o tytule mistrza świata. Napięcie jakie udziela się głównym wykonawcom nie oszczędza również widzów. W 1996 roku, w czasie mistrzostw Europy w dniu meczu Francja – Holandia (w karnych wygrali trójkolorowi), w Holandii odnotowano 50-procentowy wzrost śmiertelności mężczyzn z powodu zawałów serca.
A co tak naprawdę dzieje się w głowie strzelca? Oczywiście nie w meczu o Puchar Pasztetowej, ale na przykład w finale mistrzostw świata? Nikt nie opisał tego lepiej niż Pirlo w swojej biografii. Berlin, finałowa partia z Francją w 2006 roku. Wyznaczony jako pierwszy przez Marcello Lippiego do – jak sam określił – serii tortur, szedł i myślał (cytat z książki): "Strzelę w prawy róg; a może w lewy, bo to słabsza strona bramkarza. Uderzę wysoko, pod poprzeczkę, takiego strzału nie obroni. Ale co jeśli przestrzelę i piłka poleci w trybuny?" – miałem prawdziwy mętlik w głowie. Nie potrafiłem wymyślić niczego sensownego, ale najgorsze i tak miało nadejść. Kiedy wynik meczu ma zostać rozstrzygnięty w taki sposób (symbolicznie jeden przeciwko kilku milionom) i kiedy masz stanąć oko w oko z golkiperem, który broni całego kraju, następuje pewien sadystyczny rytuał, stanowiący preludium tego, co ma się właśnie wydarzyć i czego za chwilę masz doświadczyć. Obie drużyny zbierają się w kole na środku boiska, a ten, kto ma wykonać rzut karny, zaczyna iść w kierunku bramki.
Jest to moment, którego nie życzę nikomu. 50 metrów do przejścia, w rzeczywistości zaś okrutny pochód w stronę własnego strachu. Porównanie do skazańca, który przemierza zieloną milę – ostatnią w życiu – jest co prawda przesadzone i nie na miejscu, ale w pewnym stopniu oddaje to, co wtedy czujesz (…). Istna męczarnia. Prawdziwa burza. Wewnętrzna kipiel. Podczas pochodu w kierunku bramki byłem wprost nafaszerowany skrajnymi emocjami (…). Dotarłem na miejsce niemal na bezdechu. Wziąłem piłkę do rąk. Była cięższa niż kiedykolwiek (…) wziąłem głęboki oddech. Ten oddech był mój, ale mógł być też oddechem robotnika, który z trudem dotrwał do końca miesiąca, bogatego łajdaczącego się biznesmena, studenta po zdanej sesji, dawnych włoskich emigrantów w Niemczech, nowobogackiej z Mediolanu albo dziwki stojącej u zbiegu ulic. Byłem wtedy każdą z tych postaci…"
A propos okrutnego pochodu w kierunku własnego strachu, jak pięknie podejście do piłki zdefiniował włoski maestro, autorzy cytowanej już "Futbonomii" wskazują, że w serii rzutów karnych można w aż 95 procentach określić czy zawodnik strzeli czy nie, analizując wyłącznie jego zachowanie w czasie przejścia od koła środkowego do miejsca strzału. To tak na marginesie.
Ponoć opierając się o matematyczne wyliczenia jedenastka nie ma wpływu na końcowy wynik: różnice w procentach w wygranych meczach po jej przyznaniu różnią się wynikami tylko o kilka punktów. To jednak ujęcie ściśle naukowe (opracowane na danych zebranych z 1520 meczów Premier League z sezonów od 2002-03 do 2005-06), bez wzięcia poprawki na aspekt psychologiczny. Tutaj stawianemu – znowu w ujęciu statystycznym – w roli faworyta gospodarzowi nie trafienie z jedenastu metrów może podciąć skrzydła i wpłynąć motywująco na będących w trudniejszej pozycji gości; w odwrotnej sytuacji zminimalizować szanse przyjezdnych do minimum, itd.
Niezależnie od wszystkiego rzut karny rozpala kibiców, wywołuje największy stan napięcia emocjonalnego. Nie przypadkiem Arsene Wenger na koniec sezonu 2007-08 powiedział: – O wyniku każdego ważnego spotkania, które widziałem w tym roku, decydował, odgwizdany albo nie, spalony lub podyktowany lub nie rzut karny…
Inna sprawa, że trzeba jeszcze umieć go wykorzystać.
"Byłem wtedy każdą z tych postaci…" - Ależ ten Pirlo wynalazł sobie świetnego ghostwritera! (pewnie jakiegoś pisarza horrorów ;)