Tomasz Hajto: od drwala do wybitnego reprezentanta

Barwny, bezkompromisowy, naturalny. Uwielbiany przez kibiców, ale także przez wielu z nich nienawidzony. Tomaszowi Hajcie można zarzucić wiele, ale na pewno nie to, że jest nijaki. A jeszcze teraz przyznał, że stracił na imprezowanie 20 mln zł.

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta
Tomasz Hajto Newspix / Na zdjęciu: Tomasz Hajto

Tomasz Hajto, od kilku miesięcy - tak może się wydawać - jest dosłownie wszędzie. O nowej gwieździe sieci znów zrobiło się głośno, tym razem po emisji programu Kuby Wojewódzkiego, gdzie był gościem. Program, po którym młodsi bądź mniej zorientowani kibice zadają pytanie: poza tym, że to były piłkarz, a dziś komentator, co to w ogóle za gość?

- Jechałem z zespołem na obóz zimowy. Cały czas słyszałem śmiechy, ale nie znałem języka. Po czterech miesiącach wróciłem do sprawy i zapytałem jednego "Jugola", o co chodziło. Powiedział, że wszyscy śmiali się z tego, jak byłem ubrany. Musieli zasłaniać oczy, bo moja koszulka była tak jaskrawa. Pamiętam, że byłem ubrany w fluorescencyjną koszulkę, lniane spodnie i bazarowe mokasyny - wspominał u Kuby swoje początki w niemieckim klubie MSV Duisburg. Był rok 1997.

Od mokasynów do butów u Prady

Ta historia ma swoją kontynuację. Hajto, mocno dotknięty szyderą, zatrudnił stylistę z Duesseldorfu, który pomagał mu w kwestiach ubioru. Nie dość, że pożegnał się ze stylówą handlarza zjeżdżonych Polonezów na lubińskiej giełdzie, to na dodatek stał się fanem drogich ubrań i znanych marek. Regularnie latał z Niemiec do Mediolanu na zakupy, prenumerował pisma poświęcone modzie. Hugo Boss, Prada, Versace... Zresztą, od tej ostatniej marki pochodzi ksywka Hajty: Gianni. Piłkarz uwielbiał pokazywać się w garniturach od Gianniego Versace. Gianni to, Gianni tamto - i dla przyjaciół już tak zostało.

Wychował się i karierę zaczynał w Makowie Podhalańskim. Mama - profesor muzyki. Piłkarz w dzieciństwie uczęszczał do szkoły muzycznej. Ojciec - pracownik w spółdzielni rękodzieła ludowego, w domu się nie przelewało. Przez Żywiec, jako 17-latek, trafił do Hutnika Kraków, a dalej - Górnika Zabrze. To były chore i biedne czasy w polskiej piłce. Organizacja klubów jak w bananowych republikach, do tego korupcja...

ZOBACZ WIDEO: "Krychowiak jest nie do zastąpienia". Dziennikarze WP SportoweFakty przed meczem Armenia - Polska

- Uwielbiam, jak ktoś o kimś mówi: wybaczcie mu, taki był system. A ja byłem w tym systemie, wiem, jakie historie tam były. Jak ja powiedziałem nie, to było nie. Kiedyś dwóch starszych kolegów przyszło do mnie, powiedziałem im: słuchajcie, możemy się bić do rana, ja wychodzę i gram normalnie, a wy róbcie co chcecie. Jak ktoś mówi, że nie wiedział o korupcji, to po prostu kłamie. Wiedzieli wszyscy - wspominał w rozmowie "Sam na Sam z Wilkowiczem". Do Niemiec wyjechał w 1997 roku. Na początku były mokasyny i fluorescencyjna koszula. Później solidne sezony w MSV i transfer do bardzo mocnego Schalke. Puchar Niemiec, wicemistrzostwo, Liga Mistrzów...

Jedni mają talent, inni mają zdrowie

Taki obrazek z przeszłości: Polska w 2001 roku gra w Cardiff z Walią w eliminacjach mistrzostw świata. Robbie Savage, typowy piłkarz-drwal, w środku boiska brutalnie wycina jednego z naszych reprezentantów. Trybuny wiwatują, Savage z uśmieszkiem pod nosem zerka tylko na naszych kadrowiczów... A Hajto? Kilkudziesięciometrowy dystans dzielący go od Savage'a pokonuje w tempie rekordzisty świata na 100 metrów. Doskakuje do faulującego, rzuca mu wiązankę, gdyby mógł - a nie może, bo odciągają go koledzy - znokautowałby Walijczyka jednym ciosem. I to właśnie cały Hajto na boisku - obecny w każdej konfrontacji, wszędzie tam, gdzie trzeba było stanąć ramię w ramię z kolegami.

To nigdy nie był piłkarski wirtuoz. Krawatów nogą nie wiązał, techniką kibicom tchu w piersi nie zapierał. - Gdy miałem 17 lat i poszedłem do Hutnika Kraków, wszyscy mówili o mnie, że z tego drwala to nawet dobrej kosy nie będzie. A jestem dzisiaj w klubie wybitnego reprezentanta - mówił nam niedawno. Na niemieckich boiskach ponad 200 meczów: w Duisburgu - prawie 100. W barwach bardzo mocnego Schalke - ponad 100. Później jeszcze Norymberga, Southampton na Wyspach... Tam "ogórków" nie biorą.

- Wojtek Kowalczyk miał talent, Jacek Krzynówek lewą nogę i talent, Emmanuel Olisadebe nosa do zdobywania goli, a ja dostałem serce i zdrowie. W takich ligach jak niemiecka najbardziej szanują wyrobników. Każda drużyna ma pięciu - sześciu wyrobników. Stwierdziłem, że nie mogę być Kowalczykiem z Barcelony czy Furtokiem. Ale jednym z sześciu wyrobników z tyłu - czemu nie? Największe wyróżnienie, jakie mnie spotkało, to wybór na najlepszego zawodnika klubu fazy grupowej Ligi Mistrzów. Grało się w różnych sytuacjach, raz nie mogłem zejść rano na śniadanie w hotelu, tak mnie plecy bolały. Dostałem 46 zastrzyków i zagrałem o 15:30. Później wieczorem siadało się w domu i myślało: niczego nie żałuję, bo ci ludzie to doceniają - mówił nam Hajto.

Koszmar Pauleta? "To głupota!"

Mistrzostwa świata w 2002 roku w Japonii i Korei miały być jego turniejem. Awans udało mu się wywalczyć z kadrą Jerzego Engela, nastąpiło to po 16-letniej nieobecności Biało-Czerwonych na mundialu. Oczekiwania były ogromne, Hajto w kwiecie wieku. Wszystko skończyło się jednak wielką klapą. Porażka z Koreą Południową, blamaż z Portugalią i szybka, turniejowa śmierć.

- Bolą mnie te mistrzostwa. Czasem moi koledzy z tamtego zespołu publicznie wylewają żale z tego powodu, zupełnie niepotrzebnie. Według mnie nie dorośliśmy wtedy do wielkiej imprezy. Ani jako PZPN, ani jako piłkarze, ani jako sztab szkoleniowy. Sam awans był wtedy sukcesem. Doszło do tego, że w ogóle ktoś zaczął mówić o piłce, PZPN zarobił pierwsze pieniądze - wspominał w rozmowie z nami Hajto.

Czy Tomasz Hajto to dobry współkomentator meczów piłkarskich?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×