"Trzaśnie się Armenię, palnie Czarnogórkę". Marcin Daniec kreśli ciekawą wizję dla reprezentacji Polski

PAP / Ryszard Kornecki / Na zdjęciu: Marcin Daniec
PAP / Ryszard Kornecki / Na zdjęciu: Marcin Daniec

Dla Marcina Dańca mecze naszej kadry to świętość. Opóźnił czwartkowy recital, by móc obejrzeć spotkanie eliminacji MŚ 2018 z Armenią. W niedzielę wybiera się na Narodowy, a w czerwcu przyszłego roku do Rosji, na "czempionat mira u cara Władimira".

Michał Fabian, WP SportoweFakty: Jakie ma pan przeczucia przed spotkaniem z Armenią? Będziemy świętować już w czwartek, czy poczekamy do niedzieli?

Marcin Daniec, satyryk i artysta kabaretowy: Proszę pana, rozmawia pan z jednym z największych maniaków futbolowych w Polsce. Jak pan może liczyć na to, że ja panu powiem coś z jakąś asekuracją? Zawsze jak będzie pan chciał poprawić sobie humor, proszę do mnie dzwonić. Ode mnie nigdy pan nie usłyszy, że "nie jestem pewien".

To jak to będzie z tymi Ormianami? Pewna wygrana i awans?

Odpowiem panu, co powiedział mi mój sąsiad. "Panie Marcinku, trzaśnie się Armenię, palnie się Czarnogórkę, potem wyjeżdżamy na mistrzostwa. W grupie wygrywamy z trzema drużynami, później kolejny mecz, w ćwierćfinale rewanżujemy się za porażkę z Portugalią na Euro, w półfinale wygrywamy z Brazylią. A w finale z Niemcami różnie może być".

Rozumiem, że zgadza się pan z sąsiadem.

Oczywiście. To jest bardzo mądry facet. Mówię to panu pewnym tonem, ale w trakcie naszego wywiadu mrugam do żony, że panu też się spodobał mój optymizm.

Jak najbardziej. Taka wizja robi wrażenie. Tyle że sama wygrana z Armenią w czwartek może jeszcze nie dać nam awansu na mundial.

To jest taki podwójny dreszczyk. Niby nie powinniśmy się martwić meczem z Armenią. Bo jeśli się będziemy zamartwiać tym, jaki będzie wynik spotkania Armenia - Polska, to nie mamy po co jechać na mistrzostwa świata, prawda? Zakładam, że Polska wygrywa mecz z Armenią, a potem byłoby cudowną rzeczą, żeby Dania, która pokazała niedawno pazury, zremisowała w Czarnogórze. Ale jeśli zremisują, to... co mają powiedzieć ci, którzy płacili 2000 zł za bilet na mecz z Czarnogórą na Narodowym w niedzielę?

ZOBACZ WIDEO: "Krychowiak jest nie do zastąpienia". Dziennikarze WP SportoweFakty przed meczem Armenia - Polska

W Armenii mieliśmy dotąd problemy, i za Engela, i za Beenhakkera nie potrafiliśmy tam wygrać. Zresztą nie tylko w Armenii - generalnie w krajach byłego Związku Radzieckiego, co pokazał mecz w Kazachstanie.

To nie będzie spacerek. Nie ma już spacerków, kiedy gra się z Luksemburgiem czy z Albanią. Albo najwybitniejsze kluby Europy, one też tracą punkty. Oczywiście, że brakuje tych dwóch punktów z pierwszego meczu z Kazachstanem. Teraz będziemy się zastanawiali, czy Armenia jest taka słaba, gdy przegrała 0:5 z Rumunią, ale przecież się znamy na piłce i wiemy, jaki to był mecz. Że Armenia dostała wtedy szybko czerwoną kartkę, a rywale rzut karny. Ten mecz się Rumunom sam ułożył. Armenia to nie jest słaba drużyna. Wygrała 3:2 z Czarnogórą. Cieszy mnie natomiast jedna rzecz.

Co takiego?

Zauważył pan, że ostatnio już niemodne jest oblewanie wodą z lodem. Ale to nasi piłkarze, w ten niemodny sposób, dostali cztery kubły w meczu z Danią. To ostrzeżenie. Lepiej kilka miesięcy przed MŚ, niż na mistrzostwach właśnie.

Martwi pana kontuzja Arkadiusza Milika?

Bardzo mi jest żal Milika. Tak przepięknie się pozbierał po tamtej kontuzji... Adam Nawałka na pewno dałby Lewandowskiego i Milika w obu tych meczach do ataku. No i teraz pytanie: co zrobić? Oczywiście trener jest bardzo mądry, ma trzeciego i czwartego napastnika, może Teodorczyk dostanie szansę. Trzeba ten mecz po prostu wygrać. Bardzo się cieszę, że wraca do drużyny Krychowiak, że przeszedł taki czyściec w Paryżu. Martwi mnie też kontuzja Jędrzejczyka. Bo jak się okaże - tfu, tfu, tfu, odpukać, jeszcze się obracam trzy razy wokół własnej osi, jeszcze siadam na krześle i pluję przez lewe ramię - że Rybus nie jest w stuprocentowej formie, to będę się bardzo bał o lewą obronę.

Zapewnia, że będzie gotowy do gry.

W takich dwóch meczach trzeba grać najlepszymi. Rozmawia pan z absolwentem AWF-u, zabrakło mi dosłownie parę miesięcy, bym został trenerem piłkarskim. Przepraszam, że to mówię, ale się znam. Zawsze mówiłem, że nie ma mowy o wieloletnim budowaniu drużyny. Trzeba brać aktualnie najlepszych, bo los płata właśnie takie figle. Jeśli Rybus będzie w takiej formie jakiej był, to będę spokojny, jeśli zaskoczy rywali porządnymi rajdami.

Na szczęście jest Robert Lewandowski, który ostatnio nas nie zawodzi i strzela niemal w każdym spotkaniu kadry. Z drugiej strony patrząc, bardzo się od niego uzależniliśmy.

Ale to normalne. Każdy kraj się od kogoś uzależnia. Argentyna ma Messiego, Portugalia - Ronaldo. W ostatnim czasie - oprócz początku eliminacji Euro 2016, gdzie Milik i Mila grali pierwsze skrzypce - Lewandowski gra tak, że... nie ma dla niego miejsca w kabarecie. Nie doszukuję się słabszej formy Bayernu, bo Lewandowski jest naprawdę świetnym piłkarzem. Myślę, że pokaże teraz paru tym złośliwcom, którzy chcą mu powiedzieć, że nie jest w tej formie co kiedyś. Jak nie jest w tej formie, skoro strzela regularnie jedną-dwie bramki w jednej z najlepszych lig na świecie? Jestem spokojny o Lewandowskiego, tylko pozostali panowie: podawajcie mu dobrze! Bo jeśli napastnik, nawet najlepszy na świecie, dostanie podanie metr za wysoko albo metr obok, to nawet Pele by nic nie zdziałał.

Zawsze jeszcze można strzelić z karnego. A w tym elemencie Lewandowski wyspecjalizował się jak mało kto.

To prawda. Jak on wykonuje karne, to mi serce dyktuje, żeby się jakiś sędzia nie doczepił. Bo nie ma być zatrzymania, nie ma zatrzymania, ale… to zatrzymanie jest. No i - skoro o sędziach mowa - trzeba by było jeszcze się zapytać pana sędziego, który prowadził mecz z Kazachstanem, czy już był w Częstochowie i przeprosił całą Polskę, że nie uznał prawidłowego gola Lewandowskiemu z wolnego. Zauważyłem, ale niech pan nikomu nie mówi, zwłaszcza tym z Armenii, że Lewandowski rzuty wolne wykonuje z takim samym przyłożeniem nogi jak karne. Bramkarz się określa, wybiera róg. A Lewandowski strzela najczęściej w prawy róg bramkarza. Dlatego mówię "cicho". Żeby pan tego nie rozpaplał na całą Europę.

Mecze kadry to dla pana święto. Zakładam, że na Czarnogórę się pan wybiera. A w czwartek - emocje przed telewizorem?

Coś panu powiem, ale musi to pan napisać mniejszą czcionką. Jest jeszcze większy kibic niż ja. Ten, który śpiewa "Gdzie się podziały tamte prywatki?". Wojtek Gąsowski zadzwonił do mojego kolegi i pyta: "Jedziecie z Dańcem ze mną do Armenii?". Nie brałem tego pod uwagę, mam w czwartek recital, ale chcę panu się pochwalić, że to ja ustalałem godziny występów. Mam zapisane wszystkie mecze w kalendarzu do końca roku. W związku z tym organizatorzy zgodzili się, żebym wyszedł po meczu. Ale gdyby nie ten występ w czwartek, to kto wie, czy ten Gąsowski by mnie nie namówił. Natomiast Polska - Czarnogóra, na Stadionie Narodowym, 58 tysięcy ludzi, chętnych prawie milion… Absolutnie, będziemy z żoną i córką. Poprzebieramy się na biało-czerwono, będziemy krzyczeli głośno. Jak pan będzie słyszał takie "Jest!" tercetu, to będziemy my! Ustaliliśmy jednak - ja i pan - że według naszych marzeń nie będzie to mecz decydujący, tylko taki jak ostatni etap Tour de France. Że jadą kolarze i piją podobno oranżadę.

W czerwcu telewidzowie mogli zobaczyć pana córkę przed meczem z Rumunią na Narodowym. Wyprowadzała Jakuba Błaszczykowskiego na murawę. Wciągnął pan całą rodzinę do kibicowania.

Jest pan drugim Hitchcockiem, bo świadomie zostawił pan trzęsienie ziemi na koniec. To była taka duma! Muszę zmartwić tych, którzy myślą, że to prosta sprawa. Pięć lat załatwiania, starań, stawania na głowie. Oboje z żoną zgłupieliśmy doszczętnie. Mamy to nagrane na 40 nośnikach, telefonach komórkowych oraz iPadach, jak nasza córka szła z Kubą Błaszczykowskim. Jaka to była satysfakcja. I ten Błaszczykowski! Po prostu bezcenny. Nie dość, ze świetnie gra, to jest fantastycznym człowiekiem i genialnym pedagogiem. Wymyśliłem, że więcej o tej sytuacji napiszę w książce, którą wydam na siedemdziesiątkę.

Cieszę się, że określił to pan "wciągnięciem" rodziny do kibicowania. Moją żonę wciągnąłem podczas spotkania Polska - Norwegia w Chorzowie, wygranego 3:0. Było to chyba trzy dni przed naszym ślubem. Od tego czasu moja żona zrozumiała, że to są zupełnie inne światy, kiedy ogląda się mecz w telewizji, a kiedy na żywo. Kiedy się jedzie tak długo, kiedy są klaksony, kiedy się pozdrawiamy nawzajem z kibicami. A córkę wciągnąłem wyjściem na hymny. Teraz nasza córeczka ogląda każdy mecz i drze się tak samo jak ojciec. A rozsądna moja żonunia nas ucisza.

Do Rosji, na mundial, też się państwo wybierzecie?

Na pewno. Pojedziemy na "czempionat mira w Rasiji u cara Władimira". O bilety już można się starać. Powiem panu tylko, i to też musi pan napisać małą czcionką, mam na szczęście Kubę i pana dyrektora Iwana. Świadomie nie rozszerzam tego wątku. Natomiast radzę kibicom kupować bilety zaraz po Czarnogórze, bo potem będą one bardzo drogie. Pan pamięta, co powiedział mój sąsiad? Będziemy lali wszystkich po drodze jak w 1974 r., w związku z tym bilet będzie drożał o 500 euro po każdym meczu naszych.

I tej wersji się trzymajmy!

Proszę na koniec pozdrowić wszystkich kibiców. Polscy kibice, w ogóle Polacy, zasługują na sukcesy naszych zawodników. Jak śpiewamy "Jeszcze Polska nie zginęła", to myślimy o tym, by biało-czerwona flaga była na najwyższym maszcie. By w tych szarościach, by w tym łączeniu ledwo od pierwszego do pierwszego po prostu mieć chwile fantastycznej radości. A cały świat niech ogląda. I niech widzi, że Polacy, jak odnoszą sukces, to zachowują się najbardziej kulturalnie na całym świecie.

Źródło artykułu: