Jose Mourinho. Poszukując siebie

PAP / EPA / Na zdjęciu: Jose Mourinho
PAP / EPA / Na zdjęciu: Jose Mourinho

Gdy gra Tottenhamu jedynie zamyka usta krytykom, Jose Mourinho wyjątkowo nie próbuje rozpoczynać wojenek psychologicznych. Zwłaszcza, iż w sobotę problem leży po jego stronie. W końcu United, tak jak Portugalczyk szuka w obecnym sezonie własnego ego.

- Myślę, że on jest jednym z tych podglądaczy. Tym, który kiedy tylko jest w domu spogląda w teleskop, aby zobaczyć co dzieje się u innych. - Tak przed laty Jose Mourinho określił Arsene’a Wengera. Lata mijały, lecz to właśnie Portugalczyk coraz częściej patrzył z zazdrością na innych. Był jednym z tych, którzy ze stroju ofiary szybko przebierali się w napastnika. Przed zeszłorocznym spotkaniem pomiędzy Manchesterem United a Tottenhamem, role się jednak odwróciły. To Mauricio Pochettino nie mógł znieść, gdy Eric Dier cenne minuty ze swojej rozgrzewki postanowił spędzić na pogawędce z Mourinho. Argentyński trener zaprosił wówczas swojego podopiecznego na czterogodzinną kolację, tylko po to, aby studiować każde słowo wypowiedziane w stronę reprezentanta Anglii przez swojego rywala.

Na następny dzień Pochettino, przy pomocy zaufanych dziennikarzy, wypuścił do prasy nagłówki, iż Portugalczyk "destabilizuje" Tottenham. Jeszcze parę lat temu "The Special One" nie przepuściłby okazji na przytoczenie statystyki mówiącej o tym, iż klub prowadzony przez Argentyńczyka ostatni raz był mistrzem, gdy Jurij Gagarin został wystrzelony w kosmos. Od czasu przyjścia na Old Trafford szkoleniowiec jednak gruntownie się zmienił. I jedynie grzecznie przeprosił za swoje zachowanie. Nie jest to taki Mourinho, którego geniusz jeszcze niedawno studiowano na międzynarodowych uniwersytetach. Lecz nie jest to też taki sam Manchester United, do którego przywykliśmy. Walczący, znienawidzony, bądź może po prostu dumny z kolejnych zwycięstw. Dziś obie strony poszukują między sobą własnego ego. Jak sam Mourinho opowiadał przed paroma miesiącami: - Na ten moment nie możemy wyjść z łóżka, nie łamiąc sobie przy tym nogi. Dziś najwyższy czas uwolnić się z gipsu.

W końcu, jak świetnie określił dwa tygodnie temu Martin Samuel z sekcji piłkarskiej "Daily Mail": - Remis na Anfield przeciwko Liverpoolowi jest jedynie dobrym rezultatem, gdy twoją ambicją jest być w tabeli nad Liverpoolem. Cele Czerwonych Diabłów sięgają jednak zdecydowanie wyżej. Aby je osiągnąć, jak opowiada Rio Ferdinand, za falą wydanych pieniędzy musi pójść chęć ryzyka. Tego jednak w przegranym zeszłej soboty starciu przeciwko Huddersfield brakowało jak tlenu. W dwa tygodnie misternie nakreślony plan Mourinho: "Jak zdobyć mistrzostwo Anglii lekko, łatwo i przyjemnie" został wyrzucony do kosza. Wprowadzenie planu B wymaga jednak ofiar, a po pomeczowej relacji Portugalczyka stał się nią niemal każdy.

Gdy Mourinho podsłuchał tłumaczenia porażki Andera Herrery, nie bał się wyśmiać nowego lidera szatni Czerwonych Diabłów przed dziennikarzami. Jedynie najsłabszy na boisku Victor Lindelof został wzięty w obronę. W końcu taki był stary, dobry Mourinho, który jakiekolwiek rozprężenie traktuje jako atak na siebie samego. Problemy zawodnika natomiast skutkują rozsunięciem ochronnego płaszcza. I mimo, iż Gary oraz Phil Neville konsekwentnie nazwali relacje Portugalczyka o braku pasji, najgorszym sposobem na motywację szatni, na następny dzień piłkarze odpuścili plany wycieczki do Londynu dla spotkania NFL i zamiast tego pojawili się w ośrodku treningowym.

Zwłaszcza, gdy jak mówi sam Mourinho: - Wygrana w sześciu z siedmiu pierwszych spotkań w innym kraju prawie znaczyłaby tytuł mistrzowski, w Anglii znaczy jednak nic. Ciężko o bardziej prawdziwe stwierdzenie, jeśli główny kandydat do tytułu w następnych 180 minutach sezonu kreuje jedynie 7 okazji bramkowych. Dział rozegrania w drużynie Czerwonych Diabłów ostatnimi czasy znacznie się jednak uszczuplił. A Zlatan Ibrahimović czy Paul Pogba zamiast doliczać kolejne asysty, przebywają na stole rehabilitacyjnym.

I jak obliczyli dziennikarze "Guardiana", jeśli Manchester United w obecnym sezonie zdobyłby trofeum za mistrzostwo Anglii, bądź zwycięstwo w Lidze Mistrzów, zostałby zwycięzcą o najwyższym wzroście pierwszej jedenastki w historii jakichkolwiek rozgrywek. Triumfatorem, w którym deficyt finezji nadrabia nadwyżką fizyczności. Z podobnymi problemami Mourinho spotykał się jednak i w Interze, i w Chelsea. Tam jednak każde braki nadrabiano oddaniem i zaangażowaniem. Gdy i one szwankują, Portugalczyk uruchamia słynną na Old Trafford "suszarkę". Nieprzypadkowo jej debiut w wykonaniu Mourinho przypadł na zeszły tydzień w Huddersfield.

W końcu mowa o zespole, który w rankingu "Forbesa" wciąż widnieje jako najbardziej wartościowa piłkarska marka świata. Takie rekordy w świecie futbolu kładzie się jednak głęboko do szafy. Żadne pieniądze nie będą w stanie kupić zapachu zwycięstwa czy zazdrości rywala. Emocji, które najlepiej zamykają okres panowania Sir Alexa Fergusona na Old Trafford. A za których gonitwą Portugalczyk trafił do Manchesteru. Jak na razie jednak Mourinho dorównał Szkotowi jedynie przy twardych negocjacjach pod swoim kontraktem. W końcu jak sam o sobie mówił: - Pewnego dnia pewnie podpiszę pięcioletni kontrakt opiewający na miliard funtów za sezon, aby następnego dnia przejść do Paris Saint-Germain.

Zanim tak się stanie, Mourinho musi znów wrócić do obsesyjnego pragnienia zwycięstw. Do tego potrzebuje biegania za linią, kłócenia się z arbitrami i wyśmiewania innych trenerów. Musi odnaleźć samego siebie. Człowieka, którego niegdyś Anglia nieprzypadkowo ochrzciła "The Special One", a za którym zawodnicy pragnęli pójść w ogień. Jak opowiadał sam Zlatan Ibrahimović: - Gdy myślałem, że nie mogę być już większym dupkiem, pojawił się Mourinho. Dopiero wtedy poczułem się, jak prawdziwy terminator. Old Trafford już przechodziło taki stan. Dziś potrzebuje sobie o tym przypomnieć.

ZOBACZ WIDEO: Juventus wygrywa ze Szczęsnym w składzie. Piękne gole Bernardeschiego i Dybali. Zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN]

Źródło artykułu: