Marcin Robak: Losu nie kuszę

Newspix / ŁUKASZ GROCHALA/CYFRASPORT / Na zdjęciu: Marcin Robak
Newspix / ŁUKASZ GROCHALA/CYFRASPORT / Na zdjęciu: Marcin Robak

Wszystko zależy od samego człowieka. Niejeden w obliczu takich tragedii mógłby zamknąć się w sobie i załamać - mówi snajper Śląska Wrocław Marcin Robak.

Miał już 30 lat i zaledwie 26 goli w polskiej ekstraklasie, kiedy wrócił z Turcji. Zamiast jednak myśleć o emeryturze, od tego czasu dorzucił jeszcze 67 bramek i zdobył dwie korony króla strzelców, a trzecia wciąż mu się marzy. Ta ostatnia miała jednak gorzki smak, bo podzielić musiał się nią z Marco Paixao. Odszedł z Lecha Poznań, bo chciał grać więcej – to naturalne. Miał żal, że Nenad Bjelica swoimi decyzjami nie pomógł mu w tej rywalizacji. Ale wyszedł z tego doświadczenia silniejszy. Jak zawsze, kiedy życie dawało mu w kość, a dawało jak mało komu.

Zbigniew Mucha, "Piłka Nożna": Wkradł się niepokój, że coś się zacięło? 

Marcin Robak:

Po słabszym początku sezonu mieliśmy pójść w górę i tak rzeczywiście się stało. Po udanych meczach z Legią i Lechem kibice nie wyobrażali sobie, byśmy nagle dostali zadyszki. Wszyscy, bo piłkarze też, byliśmy przekonani, że w tym sezonie stać nas na powalczenie o coś więcej niż utrzymanie. I tego przekonania nie straciliśmy po dwóch porażkach [rozmowa odbyła się jeszcze przed przegranym 0:3 piątkowym meczem z Koroną]. Tym bardziej że w meczu z Wisłą Kraków dobrej gry w naszym wykonaniu było sporo, a trafiliśmy po prostu na świetnie dysponowanego przeciwnika. Nie pozostaje nic innego jak wyciągnąć właściwe wnioski i mieć naukę na przyszłość. Musimy znaleźć stabilizację, by uniknąć rozchwiania - dwa lub trzy mecze wygrane, potem tyle samo przegranych. Oczywiście jeśli mamy myśleć o czymś więcej niż walka o utrzymanie.

A myślicie?

Wydaje mi się, że zdeterminował to poprzedni sezon. Śląsk długo musiał walczyć o zachowanie miejsca w ekstraklasie. Dlatego latem tak wiele zmieniło się w zespole, nastąpiły znaczne - w mojej ocenie - wzmocnienia personalne. W tej sytuacji plan jest oczywisty: najpierw górna ósemka, a potem kolejne cele. Dlatego mamy nadzieję, że piątkowe, efektowne zwycięstwo nad Pogonią to będzie dobry prognostyk.

ZOBACZ WIDEO: Primera Division: Męczarnie Atletico Madryt z Deportivo La Coruna [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Byłeś zaskoczony rozmachem, z jakim klub latem przeprowadzał transfery, względnie kontraktował wolnych zawodników? Właściwie każdy, kto trafiał do Wrocławia, miał już wyrobione nazwisko i odpowiednią jakość.

Taki był plan. Po nieudanym sezonie Śląsk miał przebudować drużynę i ta robota została właściwie wykonana. Czy byłem zaskoczony? Przyszedłem jako ostatni, a raczej jako jeden z ostatnich, bo po mnie przybył jeszcze choćby Kamil Vacek. Niemniej większość nowych zawodników już była na miejscu, wiedziałem zatem, gdzie idę i po co. Zdawałem sobie sprawę, jaka będzie jakość nowej kadry, i się nie zawiodłem.

A na Marcina Robaka Śląsk musiał długo polować?

Zależy, jak na to spojrzeć. We Wrocławiu latem było zawirowanie związane ze zmianami właścicielskimi, zatem wszelkie decyzje, w tym oczywiście również transferowe, musiały zostać zaaprobowane przez kilka osób i na pewno to również wydłużyło proces decyzyjny. Niezależnie od tego Śląsk był najkonkretniejszy w działaniu, w przypadku innych klubów pozostały tylko zapytania. Zależało mi również na klubie, w którym mógłbym się skupić wyłącznie na grze.

Blisko było ci do Niecieczy?

Z Bruk-Betem Termalicą o tyle była ciekawa sprawa, że w sprawie mojego transferu podobno prowadzono rozmowy z wieloma osobami, tylko nie ze mną. Ale zostawmy to. Bardzo cieszę się, że jestem w Śląsku.

Że w końcu jesteś w Śląsku.

Można i tak powiedzieć, bo faktycznie, ten klub łączony był z moją osobą latami. Pierwszy raz jeszcze wówczas, gdy grałem w trzecioligowej Miedzi Legnica, a wrocławian prowadził Ryszard Tarasiewicz. W końcu tu trafiłem, praktycznie u schyłku kariery, ale lepiej późno niż wcale.

Lepiej także dla Śląska, bo szybko wyrosłeś na najskuteczniejszego strzelca. Nie zatraciłeś skuteczności, o co wcale nie było trudno, biorąc pod uwagę, jak niewiele grałeś w Lechu. Pewnie dalej mógłbyś być zawodnikiem Kolejorza, gdyby nie konflikt z Nenadem Bjelicą?

Zacznijmy od tego, że to trener ma zawsze decydujące słowo względem składu. Trudno było mi jednak pogodzić się z sytuacją, w jakiej się znalazłem, tym bardziej że czasami to, co mówił szkoleniowiec, nie szło w parze z tym, co się w rzeczywistości działo.

To dobry trener?

Pod względem warsztatu - na pewno. Prowadzi ciekawe treningi z piłkami, ma pomysł na grę.

Z perspektywy czasu myślisz, że było możliwe porozumienie między wami, zakopanie wojennego topora?

Trudno byłoby tak nagle przejść do porządku dziennego nad sprawami, które mnie akurat mocno bolały. Trener Bjelica to człowiek wybuchowy, zwłaszcza gdy pojawia się ciśnienie. Ponieważ nie chciałem stwarzać niepotrzebnych kłopotów, poprosiłem kierownictwo klubu o transfer. Uznałem, że to najlepsze wyjście z patowej sytuacji.

Z mojej wiedzy wynika, że Śląsk porozumiał się z Lechem, płacąc za króla strzelców ekstraklasy stosunkowo niewiele, bo 80 tysięcy euro. Ale wcześniej otrzymałeś ponoć propozycję wykupienia swojego kontraktu?

Nie zastanawiałem się nad takim rozwiązaniem.

A jakie były twoje relacje z kibicami Lecha?

W Poznaniu zawsze była ogromna presja wyniku. Gdy tego brakowało, gdy drużyna nie zdobywała bramek, wkradał się niepokój i automatycznie niechęć trybun kierowała się między innymi na napastników. Ale było też mnóstwo dobrych momentów, zwłaszcza wówczas, gdy zdobywałem bramki. To są wszystko normalne reakcje kibiców i ja je rozumiem. Szkoda tylko, że swoimi wypowiedziami Bjelica zaogniał sytuację, mówiąc, że ja już nie chcę grać w Lechu, a ja przecież nigdy się na Lecha nie obraziłem. Wszyscy wiedzieli, jaka była sytuacja. Fani zresztą też, niektórzy dawali temu wyraz podczas przypadkowych spotkań na mieście. Po ostatnim meczu Śląska z Lechem poszedłem pod sektor poznaniaków, bo wcześniej nie było okazji, by podziękować kibicom za czas spędzony przy Bułgarskiej. Odpowiedzieli oklaskami. To wszystko. I tak w ogóle to chciałbym już definitywnie na tym temacie postawić kropkę. Nie zamierzam więcej wracać ani do trenera, ani przyczyn mojego odejścia z Lecha.

OK, to postawmy tę kropkę.

Kropka.

Jak smakuje korona króla strzelców, którą trzeba dzielić się z kimś innym?

Na pewno inaczej niż wywalczona samodzielnie, ale i tak ma swój smak i ciężar. Marco Paixao dogonił mnie na finiszu sezonu, strzelając mnóstwo goli w ostatnich kolejkach, z drugiej strony zrobiłem, co mogłem. Wchodząc na boisko na 10 czy 15 minut, potrafiłem dojść do strzeleckiej sytuacji, wzbogacić swój dorobek.

Dwie korony na szczeblu ekstraklasy, teraz też pewnie łatwo nie odpuścisz, ponieważ trzy to byłoby dopiero coś!

Mam już trzy, pierwszą przecież wywalczyłem jeszcze na boiskach I ligi. Ale ustrzelić hat-tricka w ekstraklasie byłoby znakomitą sprawą. Nie jest to mój cel nadrzędny, liczy się w tej chwili jak najlepszy wynik Śląska. Sam nie jestem w stanie nic zrobić. Ale jeśli drużyna spisywać się będzie dobrze, a koledzy kreować sytuacje, to kto wie…

Czy to prawda, że Śląsk zagwarantował ci specjalną premię motywacyjną w wysokości, jak podał "Super Express", 30 tysięcy euro netto, jako bonus za zdobycie tytułu najlepszego snajpera ligi?

Nie mam zamiaru komentować kwot, które pojawiają się w mediach, natomiast mogę tylko potwierdzić, że premia za tytuł faktycznie jest w moim kontrakcie. Ale to naturalne, piłkarze otrzymują różne bonusy przy podpisywaniu umów z klubami. Bramkarz może liczyć na premię za czyste konta, napastnik za strzelone gole. Nie ma w tym nic dziwnego ani zdrożnego.

Kto, na twoje doświadczone oko, będzie najgroźniejszym rywalem w wyścigu o snajperską koronę?

Czołówka już się wyklarowała. Co nie znaczy oczywiście, że nagle ktoś nie wyskoczy znienacka…

Na przykład Jarosław Niezgoda?

Jeśli Legia odzyska równowagę i zacznie punktować, to Niezgoda, z racji mnogości sytuacji, jakie warszawianie na własnym boisku sobie kreują, będzie trafiał do siatki. Jeżeli oczywiście utrzyma miejsce w wyjściowym składzie. Niemniej w nim akurat nie widzę faworyta do tytułu.

A w kim? Może w Carlitosie, który tak się dał wam we znaki we Wrocławiu?

Wiślak to bardzo dobry napastnik: dynamiczny, świetnie radzący sobie w pojedynkach, ale też nieobliczalny, zatem wydaje mi się, że jako klasyczna dziewiątka lepiej wypada choćby jego rodak Igor Angulo, a także Marco Paixao z Lechii Gdańsk.

Ale to Marcin Robak ma spory atut: nie myli się przy rzutach karnych. Pamiętasz, kiedy ostatni raz ci się nie udało?

Owszem, wiosną 2013 roku. W meczu przeciwko Jagiellonii, a w bramce stał Kuba Słowik, obecnie nasz drugi bramkarz w Śląsku.

No to przynajmniej drugi raz ci takiej przykrości nie zrobi. Chyba że na treningu…

Nie ma szans. Z prostego powodu – w ogóle nie strzelam karnych na treningu ani po nim. Owszem, w Lechu w ten sposób ćwiczyliśmy z Matusem Putnockim, co – zdaje się – obu nam wyszło na dobre, ale w Śląsku zaprzestałem. Skoro idzie w meczu, to po co kusić los?

Zwłaszcza że passa wynosi już ponad 20 celnych jedenastek i kto wie, czy jedynym w Europie zawodnikiem na takim poziomie nie jest Robert Lewandowski.

Fakt, ktoś mi nawet ostatnio o tym wspominał.

A propos Lewego, to patrząc na jego karierę, nie żałujesz, że ze swojego zagranicznego etapu nie wycisnąłeś więcej?

To sprawy w ogóle nieporównywalne. Proszę pamiętać, że ja wyjechałem z Polski, mając 28 lat, poza tym do Turcji, czyli na dość specyficzny teren. Może gdybym z Konyasporem nie spadł z Superligi, parę rzeczy potoczyłoby się inaczej, ale nie ma co gdybać ani rozpamiętywać.

Tym bardziej że życie jest nieprzewidywalne. Wracając z Turcji, miałeś 30 lat i 26 goli na szczeblu ekstraklasy. Tymczasem dołożyłeś dwie snajperskie korony i lada moment zakręcisz się koło Klubu 100…

Nie zakładałem, że tak to się jeszcze potoczy, bo z reguły piłkarzy w tym wieku spisuje się już na straty, zwłaszcza wracających do kraju, ale nie powiem – miło byłoby dołączyć do tak elitarnego grona.

Wracając jeszcze do karnych, to nie stosujeszżadnych specjalnych sztuczek. Po prostu zimna krew i czyste uderzenie?

Mniej więcej. Zbyt długie analizy nie pomagają w tej robocie. Niektórzy się śmieją, że dobrze mi idzie, ponieważ do 14 roku życia byłem bramkarzem, ale to nieprawda. To znaczy zakochany w Jorge Camposie bramkarzem faktycznie byłem przez długie lata, ale nie przekłada się to na moją znajomość zachowań tych, którzy dziś stoją naprzeciwko mnie.

Czyli nie analizujesz, nie trenujesz, a wpada?

Trenuję teraz rzuty wolne. Wszyscy w Śląsku doskonalimy ten element. Kto wie, może uda się poprawić dzięki temu skuteczność. Robert Lewandowski również kiedyś nie zdobywał bramek w ten sposób, a dziś – wiadomo.

Robisz już powoli remanent swojej kariery. Zapełniasz rubryki plusami i minusami? 

Chyba jeszcze mam na to trochę czasu, ale kiedyś się w ten sposób pobawię. Nazbierałem nawet trochę artykułów o sobie jeszcze z czasów, gdy grałem w Miedzi i Koronie, więc wyjdzie fajny album. Ale póki zdrowie dopisuje i czuję się dobrze, patrzę do przodu.

Podobno tak wysoka forma w wieku 35 lat nie musi być przypadkiem. Wszystko w piłce przychodziło ci przecież stosunkowo późno?

To akurat prawda. W ekstraklasie pojawiłem się już jako 23-latek, dopiero jako 20-latek złapałem nieco warunków fizycznych, którymi moi rówieśnicy dysponowali dwa lata wcześniej. A i to dlatego, że dość intensywnie trenowałem siłę, bo byłem raczej drobny i niski.

W ogóle jesteś człowiekiem, który nie dość, że do wszystkiego dochodził późno, to jeszcze polegając głównie na własnym samozaparciu. Poza tym był to bieg z przeszkodami, bo przecież po drodze musiałeś zmierzyć się z wieloma trudnymi historiami, przede wszystkim z przedwczesną śmiercią rodziców. To wszystko hartuje?

Z pewnością kształtuje charakter, aczkolwiek wiele zależy od samego człowieka. Niejeden w obliczu takich tragedii mógłby zamknąć się w sobie i załamać. Nie ma prostej odpowiedzi…

Ale pewnie wartościuje też pewne sprawy. Rodzina jest dla ciebie oczkiem w głowie?

Naturalnie. Poświęcam jej mnóstwo czasu, zwłaszcza synkowi.

Jeśli więc tobie się nie uda, to może za 20 lat Antoni Robak sięgnie po kolejną koronę króla strzelców?

Jak widzę, co już wyprawia w mieszkaniu z piłką, to nie wykluczam żadnej możliwości. Jeśli będzie chciał na poważnie trenować futbol, zrobimy z żoną wszystko, by mu pomóc. Na razie ćwiczył tylko w zespole Lech Baby, teraz szaleje w pokoju. Piłka go pochłania. Ma dopiero 2,5 roku, a już uczy się nazwisk piłkarzy Śląska, bo z Lecha znał wszystkich. Nie chce bajki na dobranoc, muszę natomiast puszczać mu nagrane mecze, najlepiej ze swoim udziałem. Zawsze się tego domaga.

Komentarze (0)