- Bądźmy realistami. Widać po meczu z Czarnogórą, że nasz skład, również jeśli chodzi o ławkę rezerwowych, pozostawia wiele do życzenia. Mamy czas do lata, mam nadzieję, że kilka nowych perełek się pokaże i wzmocni naszą drużynę - mówił po ostatnim spotkaniu eliminacji mistrzostw świata Robert Lewandowski.
Listopadowe mecze towarzyskie są więc idealną okazją do tego, żeby próbować, ćwiczyć, szukać. Pierwszy test przeciwko Urugwajowi - wbrew opiniom moich kolegów z redakcji - oceniam pozytywnie. Drużyna podczas zgrupowania przede wszystkim skupiła się na szlifowaniu nowego ustawienia z trójką obrońców i gry w defensywie. Jeśli to więc było priorytetem, w piątek sprawdzian został zaliczony. Tym bardziej, że przecież zabrakło na murawie Michała Pazdana i Łukasza Piszczka. Urugwajczycy nie stworzyli sobie żadnej sytuacji bramkowej, cała formacja ze znakomitym Kamilem Glikiem jako dowódcą spisała się bardzo solidnie.
Ofensywa? Można napisać, że jej w piątek nie stwierdzono, że zawiodła, ale Biało-Czerwoni, nawet mimo braku Lewandowskiego potrafili stworzyć sobie kilka sytuacji (dwie Kamila Wilczka, dwie po stałych fragmentach gry, dwie po akcjach Kamila Grosickiego i Bartosza Bereszyńskiego). Poza tym, wiadomo przecież, że Lewego nie da się zastąpić jeden do jednego, więc skupienie się w piątek na szlifowaniu defensywy było rozsądnym wyjściem.
Selekcjoner, doskonale zdający sobie sprawę z problemów, o których po Czarnogórze mówił kapitan, szuka także nowych twarzy. Po Urugwaju bez dwóch zdań może być zadowolony z występu Jarosława Jacha (mimo debiutu nie było po nim widać tremy), Bartosza Bereszyńskiego na wahadle, momentami sprawiającego wrażenie, że to jego naturalna pozycja czy - tak, według mnie zaliczył dobre zawody! - Jacka Góralskiego.
Były gracz Jagiellonii nie bał się wchodzenia w ostre starcia, ale także starał się być aktywny przy rozgrywaniu, szukał sobie miejsca na boisku. Momentami brakowało jednak w naszej drużynie kreatywności, człowieka, który utrzymałby się przy piłce, rozprowadził akcję.
Kibicom mecz z Urugwajem mógł się nie podobać, bo zabrakło goli i gry za wszelką cenę o zwycięstwo, ale z perspektywy drużyny szykującej się do mundialu i szlifującej nowe rozwiązania - nie ma to większego znaczenia.
"Wstyd, kompromitacja, nie wracajcie do domu"
Mecz na Stadionie Narodowym przysłonił jednak inne wydarzenie związane z polskim futbolem, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Wydarzenie kompromitujące do szpiku, którego smród aż wyciska łzy z oczu. W piątkowe popołudnie swoje spotkanie w ramach eliminacji młodzieżowego Euro rozegrała nasza kadra do lat 21, nieposkromione Orły Czesława Michniewicza. To było ważne spotkanie, Michniewicz z pietyzmem wyselekcjonował wszystko, co w naszym młodzieżowym futbolu najlepsze, wpakował to do samolotu i posłał gdzieś na koniec Europy, aby stanąć naprzeciw "zawsze groźnej" i "w Europie nie ma już słabych drużyn" reprezentacji Wysp Owczych. I proszę sobie wyobrazić - naprawdę, nie ściemniam! - że o mały włos tam nie przegraliśmy! Że gola na 2:2 strzeliliśmy sekundy przed ostatnim gwizdkiem sędziego!
Czy państwo to rozumieją?! WYSPY OWCZE! FARERZY! Przecież niektórzy z państwa nie wiedzą nawet, gdzie to jest! Proszę nie googlować, pomogę, to wyspa wielkości powiatu radomskiego, między Norwegią a Islandią, zamieszkiwana przez 50 tysięcy ludzi. Więcej osób było wczoraj na Stadionie Narodowym... Nasze gwiazdki pokroju Dawida Kownackiego (dostał czerwoną kartkę 10 minut przed końcem) czy Bartosza Kapustki o mały włos nie dostały lania od chłopaków, których nazwisk nie znaliśmy wczoraj i nie poznamy już nigdy. To nie lada osiągnięcie, brawo!
Jedyne, co ratuje podopiecznych Michniewicza i samego selekcjonera to fakt, że żadna telewizja nie zdecydowała się na przeprowadzenie z tego spotkania transmisji. Gdyby było inaczej, moglibyśmy dzisiaj czytać depesze o samobójczej śmierci kibiców, którzy patrząc na to męczenie buły, skakali z rozpaczy z 10 piętra i konali na poznańskim, krakowskim czy wrocławskim bruku. Ale cóż, jeśli polskie kuby mogą się żegnać z europejskimi pucharami jeszcze latem po zaciętych bojach z takimi zespołami, jak Sheriff Tiraspol czy FK Gabala i jeśli o tych popisach zapominamy już w okolicy pierwszych dni września, skupiając się na ligowych megahitach Zagłębie - Korona, to dlaczego młodzieżówka nie może dać sobą pomiatać w Thorshavn? Czy więc prawdziwy obraz polskiej piłki widzieliśmy w piątek właśnie w farerskiej stolicy? To pytanie pozostawiam otwarte.
Jeśli młodzieżówka ma być jednak naturalnym zapleczem pierwszej kadry, to selekcjonerowi Adamowi Nawałce można jedynie współczuć. Po piątkowym występie Kamila Wilczka niejedna osoba pomyślała zapewne, że na cholerę w drużynie narodowej ten Wilczek, już lepiej do dorosłej kadry zapraszać młodych graczy, o, Kownackiego na przykład. Szybko na myśl przychodzi jednak ten farerski blamaż, męczarnie na Litwie, strata punktów z Finlandią i od razu mina rzednie. To już może jednak lepszy ten Wilczek?
ZOBACZ WIDEO: Kamil Grosicki: Borucowi kręciła się łezka w oku
https://pl.wikipedia.org/wiki/Farerowie
Ale to szczegół. Ważniejsze jest zgoła co innego. Zepsucie wywołane nieturlanym rynkiem cen poszczególnych zawodników. Jeśli przyjmiemy, że futbol, nie tylko polski, to brudny biznes prania pieniędzy, to co dobrego może z takiego biznesu wynikać dla sportu? Niewiele jeśli nie nic - żadnej wartości dodanej. Takiej wartości nie ma kolejna dziewczyna, czy narzeczona jakieś tam piłkarzyka, która jest tak pusta intelektualnie i obyczajowa jak dmuchana plastikowa lala... Piłka noża podobnie jak większość sportów kontaktowych zeszła do półświatka celebrytów, czyli formalnie wymyślonego nic wartego tworu.
Wartość naszej reprezentacji poznamy niebawem. Myślę, że nastąpi zderzenie z rzeczywistością i jego efekt będzie porównywalny do "pancernej brzozy". Obym się mylił. Czytaj całość