Tomasz Lis: Nie każdy może powiedzieć, że go wyrzucili z Old Trafford

Newspix /  FELIKS / Na zdjęciu: Tomasz Lis
Newspix / FELIKS / Na zdjęciu: Tomasz Lis

- W piłce zarzucają mi, że jestem chorągiewką. A w sprawach politycznych ci sami chcieliby, żebym nią nie był. Bo zbyt intensywnie nie lubię jednej drużyny - mówi nam Tomasz Lis, dziennikarz i kibic Realu Madryt.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Jacek Stańczyk, WP SportoweFakty: Taki z pana kibic, którego wyrzucają ze stadionów. I to tych największych.
[/b]

Tomasz Lis, redaktor naczelny "Newsweeka": To był mecz w Manchesterze w 2013 roku. Usiedliśmy z córką na trybunie dość neutralnej. Wokół - tacy jak my - międzynarodowi "Janusze". Manchester United prowadził 1:0, potem Nani dostał czerwoną kartkę. Real strzelił jednego, drugiego gola, a my intensywnie padaliśmy sobie w ramiona, zaprezentowaliśmy taniec radości. Na sektorze obok, ale nie oddzielonym wyraźnie, 4-5 rzędów wyżej i jakieś 40-50 metrów w bok, siedziało około 40 dżentelmenów, takich z siłowni. Ten nasz taniec im nie odpowiadał. Zaczęli nam wygrażać. Podeszli do nas stewardzi i poprosili, żebyśmy wyszli. No to im mówię: "nic złego nie zrobiliśmy". A oni nam ich pokazują i mówią: "nie jesteśmy pewni, czy zagwarantujemy wam bezpieczeństwo, jeśli Real strzeli jeszcze jednego gola".

I grzecznie posłuchaliście?

Dla dziecka było to dość smutne. Powiedziałem: "jest 75. minuta meczu, obiecuję Ci, że Real nie przegra. I że nie każdy może o sobie powiedzieć, że został wyrzucony z Old Trafford". A końcówkę meczu obejrzeliśmy na laptopie pana, który przed stadionem sprzedawał hot dogi.

Było groźnie?

Nie, to było z ich strony raczej działanie profilaktyczne. Choć potem trochę chowaliśmy się, bo nie chcieliśmy za bardzo tych panów spotkać, gdy wychodzili ze stadionu. Musieli być w jeszcze gorszym humorze. Real wygrał 2:1 i awansował dalej. Potem robiono ze mnie jakiegoś debila, sugerując, że z głupoty wszedłem do sektora kibiców Manchesteru. A to był sektor - jak to się mówi - pikników. Nie jestem wariatem, aby pchać się na trybunę tych zagorzałych fanów i jeszcze wykonywać prowokujące gesty.

A śpiewanie przez zadeklarowanego kibica Realu Madryt, za jakiego pan się uważa, hymnu Barcelony na jej meczu?

Kiedyś pracowałem w Anglii na zmywaku, miałem tam kolegę z Girony pod Barceloną. Nauczył mnie całego hymnu. I w 2015 roku też z córką byliśmy na finale Ligi Mistrzów Juventus - Barcelona. Siedzieliśmy z fanami z Katalonii. I razem z nimi śpiewałem hymn. Córka to nagrała i wrzuciła na Instagram.

I od razu panu wypomniano, że przecież to Real pan rzekomo kocha.

Tak, że to taka wielka zdrada.

Bo jednak zdrada? 

Rozśmieszyło mnie to. Kocham Real, ale nie jestem w stanie wyzwolić w sobie jakiejś wrogości wobec innej drużyny. Za bardzo kocham też piłkę, by nie wielbić Ronaldo czy Messiego. I jestem w stanie bawić się dobrze z kibicami Barcelony. Ok, to nie jest moja drużyna. Ale ponad wszystko jest piłka, widowisko. Piłka może być zabawą. Nie musi być bluzgiem, "napierniczanką". Nienawidzę tej plemiennej wrogości. Nie wiem, dlaczego mam nienawidzić Barcelony, Wisły czy Lecha.

Ale mówią o panu: chorągiewka.

Tylko niech pan zobaczy, jaka to niekonsekwencja. Z jednej strony zarzucają mi, że jestem chorągiewką, którą oczywiście nie jestem. Po prostu kocham futbol. A w sprawach politycznych, to rozumiem, że ci sami chcieliby, żebym jednak był tą chorągiewką, bo zbyt intensywnie nie lubię jednej drużyny. No to trzeba się zdecydować.

Dlaczego kazał pan legendzie klubu Cristiano Ronaldo - cytuję - "spier… z Realu?" Przepraszał pan potem za ten wpis na Twitterze.

To był przypadek, źle wciśnięty wpis do kolegi, z którym dzielimy się refleksjami dotyczącymi aktualnej sytuacji Realu. Nie był adresowany do ogólnej publiczności.

Ale stan ducha oddawał.

Kurczę. Czasem się śmieję, że bardzo go lubię i szanuję. Jest to wybitny piłkarz nierozłącznie związany z epoką Realu rozpoczętą przez Jose Mourinho. Przeżyłem dzięki niemu piękne chwile. Natomiast powiem szczerze, na boisku wolę oglądać Messiego. Może nawet nie dlatego, że jest lepszym piłkarzem, bo według mnie jest lepszy niż ktokolwiek z tych piłkarzy, których ja pamiętam. Ale ten współczynnik teatralizacji w wykonaniu Ronaldo jest denerwujący. Rozkładanie rąk przy każdym faulu, zamaszyste gesty. To ja wolę zawodnika typu Sergio Ramos. Jak mnie zdenerwowałeś, to podejdę, skoszę cię równo z trawą, ale nie będę urządzał teatru.

W madryckiej gazecie "AS" przeprowadzono ostatnio sondę, w której blisko 70 procent głosujących chce, aby Ronaldo odszedł z klubu. Rozumiem więc, że się pan z tą grupą zgadza?

Drugim klubem, który uwielbiam, jest Liverpool. I tak jak kocham Real, tak w Liverpoolu taka sonda jest niewyobrażalna. Mogę się na Ronaldo wściekać, napisać do kolegi to, co napisałem. Może mnie irytować, ale na końcu w żaden sposób nie przesłoni mi to tego, że w ogromnym stopniu na jego plecach, niemal przez dekadę, Real wszedł na poziom najwyższy w Europie. I za to zawsze będę mu wdzięczny. I uważał go za piłkarza wybitnego. Kibice mogą złorzeczyć, bluzgać, ale nie mają prawa odwracać się od zawodnika, któremu jego drużyna bardzo wiele zawdzięcza.

To kiedy rozpoczęła się ta pana miłość do Realu? 

Nie od początku była to miłość. W 1976 roku Real grał w pucharach ze Stalą Mielec. To była pierwsza drużyna z Zachodu, którą widziałem. I zacząłem się przywiązywać. Nie był to czas triumfów. Przez dwie dekady Real był bez poważnego sukcesu w pucharach. To uczucie weszło w miłosną fazę gdzieś w 2002 roku. Finał tego roku w Glasgow z Bayerem Leverkusen [wygrana Realu 2:1] był pierwszym, na którym byłem.

Z gwiazdami pan się poznał?

Na przykład byłem w 2003 roku na meczu w Manchesterze (4:3 dla United), Ronaldo strzelił hat-tricka. Byłem wtedy z pewnym Hiszpanem. Po meczu, wychodząc z hotelu, spotkaliśmy Davida Beckhama. Mówię do kolegi: "idź i poproś o podpis na koszulce, którą masz". A on mi na to: "ale to koszulka Raula (legendarny snajper Realu). Głupio trochę". Odpowiadam: "i to właśnie jest super. Masz koszulkę Raula, podchodzisz do Beckhama, który gra ostatni mecz w Lidze Mistrzów i przechodzi do Realu. I on ci się podpisuje".

A pan nie wziął podpisu?

Ja miałem koszulkę Rio Ferdinanda (ówczesny obrońca Manchesteru United). Kupiłem ją dla kolegi. Wziąłem Ferdinanda, bo wszyscy kupowali Beckhama. Podchodzę do niego. Mówię: "sorry, ale czy mógłbyś się podpisać, choć to nie twoja koszulka?" I podpisał. Swoją drogą, potem w swojej autobiografii "My side", na jednej z ostatnich stron opisał, jak po ostatnim meczu w Lidze Mistrzów podszedł do niego hiszpański kibic i poprosił o podpis na koszulce Raula.

Ile tych meczów Realu widział pan na żywo?

W sumie dwanaście. Akurat w lidze Realowi szczęścia nie przynoszę. Byłem na trzech meczach u siebie z Barceloną. Real przegrywał 2:6, 0:3 i 0:4. Jako kibic Królewskich przeżyłem wiele wieczorów absolutnie euforycznych, jak ten w Glasgow. Ale też wiele upokorzeń.

Tak jak w środę, gdy drużyna skompromitowała się w Pucharze Króla w dwumeczu z Leganes (Real sensacyjnie odpadł z rozgrywek)?

Widziałem bezsilność. Przegrywać z Leganes to żaden wstyd. Jestem jednak zadziwiony skalą nieporadności w konstruowaniu ataku. Tak jak tym, co z tą drużyną dzieje się od pół roku, tego katastrofalnego załamania. Mam głębokie przekonanie, że to koniec epoki. I musi przyjść nowa miotła. I w tym znaczeniu porażka z Leganes może być nawet dobra. Uświadamia, że to nie czas na półśrodki, tylko radykalne rozwiązania. Skala zapaści jest nieporównywalna do jakichkolwiek innych drużyn. Bywają kryzysy, tu jest koszmar.

ZOBACZ WIDEO: "Damy z siebie wszystko" #10. Real musi interesować się Lewandowskim

Źródło artykułu: