Reprezentacja? Są lepsi kandydaci - rozmowa z Maciejem Skorżą, trenerem Wisły Kraków

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

<i>- Jeżeli zamierzamy odegrać istotną rolę w europejskich pucharach, potrzebujemy dwóch, trzech wzmocnień. Ale już takich poważnych! Ta drużyna potrzebuje napływu świeżej krwi o wysokiej jakości. Nie ma jednak na rynku wielu zawodników, którzy odpowiadaliby poziomem do naszej drużyny, a przy okazji nie kosztowali horrendalnie dużych pieniędzy. Nie chcąc przepłacać, jesteśmy skazani na szukanie tego typu okazji jak Marcelo czy Diaz</i> - mówi w wywiadzie dla SportoweFakty.pl Maciej Skorża, szkoleniowiec Wisły Kraków.

W tym artykule dowiesz się o:

Piotr Tomasik: Można już panu powoli gratulować mistrzostwa?

Maciej Skorża: Nie, w żadnym wypadku. Zostało do końca pięć spotkań i w walce o ligowe zwycięstwo liczy się pięć drużyn. Nie ma sensu teraz dzielić skóry na niedźwiedziu.

Ale to wy macie najłatwiejszy układ gier.

- To tylko jeden aspekt. Zdecydowanie ważniejsze jest to, ile punktów uda nam się zdobyć. Ze stwierdzeniem, że mamy wspaniały terminarz absolutnie się nie zgadzam. Żaden mecz nie będzie o nic, za każdym razem stawka będzie wysoka. Naszymi rywalami będą głównie drużyny walczące o życie. Dlatego też nie uważam, abyśmy mieli łatwy układ gier. Jeśli można tak powiedzieć o którejś z drużyn, to tylko o Legii, która rozegra zaledwie dwa spotkania na wyjeździe, podczas gdy Wisła aż trzy.

Jednym z tych wyjazdów Legii będzie jednak mecz w Krakowie. A jak powszechnie wiadomo, Wisła przed własną publicznością spisuje się znakomicie.

- Zgadza się, u siebie na pewno nie zawodzimy. Legia to jednak bardzo dobry zespół, wystarczy, że z nami zremisuje i już ma większe szanse na mistrzostwo. Spotkanie z warszawiakami nie powinno być jednak decydujące, ponieważ do rozegrania są potem jeszcze trzy spotkania. Będą więc kolejne "okazje", aby zgubić punkty.

Legia to najgroźniejszy rywal w walce o ligowy triumf? Z tonu spuściły ostatnio i Lech, i Polonia.

- Zarówno Lech, jak i Legia będą stanowić największe zagrożenie. Nie wyróżniam żadnego z tych zespołów, oba cenię równie wysoko i uważam, że prezentują zbliżony poziom. Polonia i Bełchatów tracą do nas cztery punkty i siłą rzeczy szanse mają ciut mniejsze, choć wciąż jeszcze mają o co grać.

Sporo zarzuca się Janowi Urbanowi, że jego drużyna gra nudny futbol, Franciszkowi Smudzie, że ciuła punkty w końcowych minutach. Najmniej zastrzeżeń jest do gry Wisły, ale na pewno aż tak różowo nie jest. Jakie uwagi najczęściej ma Maciej Skorża do swoich podopiecznych?

- Nie mam wątpliwości, że tkwią w nas spore rezerwy i nie prezentujemy się tak, jak można by oczekiwać. Jestem jednak coraz bardziej zadowolony z jakości naszej gry, ponieważ widać znaczną poprawę. W tym sezonie dużą trudność sprawiały nam mecze wyjazdowe i z tego powodu nie możemy być pewni obrony mistrzowskiego tytułu. Jak na drużynę, która chce wygrać ligę, zaledwie cztery zwycięstwa na boisku rywala to naprawdę słaby wynik.

W zeszłym sezonie po 25 kolejkach mieliście na swoim koncie szesnaście punktów więcej, niż obecnie. To także można usprawiedliwiać słabymi występami na wyjeździe?

- Przede wszystkim pogubiliśmy punkty w rundzie jesiennej. I to w takich spotkaniach, w których najmniej się tego spodziewaliśmy. Ciągle będę wracał do sytuacji, w której przegraliśmy dwa wyjazdowe mecze z rzędu - ze Śląskiem i Ruchem. W tydzień straciliśmy sześć punktów, spadliśmy z pierwszego miejsca bodaj na czwarte i był to najgorszy moment tego sezonu. Wiosną w tym elemencie wypadamy trochę lepiej, jesteśmy w pełni skoncentrowani na grze. Nie zdarzają się już takie wypadki, jak chociażby we Wrocławiu, kiedy dwóch zawodników dostało czerwone kartki. Widać, że w Wiśle jest już zdecydowanie większa odpowiedzialność.

Paweł Brożek, choć był kontuzjowany, szybko wrócił do wysokiej dyspozycji i zdobył dwa gole przeciwko Górnikowi. Pogodził się pan już z odejściem najlepszego piłkarza Wisły?

- A dlaczego miałbym się pogodzić z jego odejściem?

Chociażby dlatego, że ten transfer ciągle był odwlekany i chyba tego lata stanie się to, czego najbardziej wszyscy obawiają się przy Reymonta.

- Nie podchodzę do tego w ten sposób. Jestem zdania, że niezależnie od tego czy Paweł z nami zostanie, potrzebujemy napastnika. Wierzę, że wartościowego snajpera uda się pozyskać w tym okienku transferowym. To oczywiste, iż jeśli pojawia się atrakcyjna oferta dla samego zawodnika, a także dla klubu, nikt nie będzie nikogo na siłę zatrzymywał. Brożek akurat należy do grona tych graczy, którzy mogą otrzymać propozycję w pierwszej kolejności. To naturalna kolej rzeczy, że piłkarze wyjeżdżają z polskiej ligi. Nie ma w tym nic strasznego i dramatycznego.

Na 99 procent zespół opuszczą Marek Zieńczuk i Marcin Baszczyński, a patrząc na skład Wisły w tym sezonie, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że są to ważne elementy w pańskiej układance. Nie żałuje pan, że ich pobyt pod Wawelem dobiega już końca?

- Patrząc na ich obecną dyspozycję, nie mam wątpliwości, że będą to dwa osłabienia drużyny. Pytanie tylko, jakiej klasy zawodnicy przyjdą w ich miejsce. Nie wiem jeszcze, czy pozyskamy zawodników lepszych czy gorszych. Jeśli sprawdziłby się ten drugi wariant, znalazłoby to na pewno odbicie na naszej grze.

Nie zabiegał pan w gabinecie Jacka Bednarza lub Bogusława Cupiała, aby jednak przedłużono z nimi umowy? Nie wierzę, że ich oczekiwania były na tyle wysokie, żeby Wisła nie była w stanie ich spełnić.

- To nie jest taka prosta sprawa. Obaj mają dobre propozycje gry za granicą i pojawia się pytanie, czy aby na pewno klub może zaoferować im wynagrodzenie na podobnym poziomie. Gdyby udało się zatrzymać choć jednego z tej dwójki, byłbym niezwykle zadowolony. Zdaję sobie jednak sprawę, że o wiele bardziej prawdopodobne jest to, iż odejdą. Powoli rozglądamy się za potencjalnymi następcami.

Na jakie pozycje, oprócz ataku, potrzebujecie wzmocnień?

- Prawą obronę i lewą pomoc, czyli pozycje, na których występują Baszczyński z Zieńczukiem. A w dodatku wspomniany już napastnik. Liczę, że szybko dołączy do nas Łukasz Garguła, który powinien być dużym wzmocnieniem. Ważne będzie także podpisanie nowego kontraktu z Radkiem Sobolewskim, któremu obecna umowa wygasa w grudniu.

Marcelo, Singlar, Beto, Garguła - za żadnego z nich Wisła nie zapłaciła ani złotówki. Zimą testowaliście wielu bramkarzy, w większości tych, którzy dysponowali swoją kartą zawodniczą. Nie lepiej byłoby sięgnąć trochę głębiej do sakiewki, niż sprowadzać piłkarzy za darmo? W klubie powinny być jeszcze pieniądze choćby ze sprzedaży Dariusza Dudki.

- Nie ma na rynku wielu zawodników, którzy odpowiadaliby poziomem do naszej drużyny, a przy okazji nie kosztowali horrendalnie dużych pieniędzy. Nie chcąc przepłacać, jesteśmy skazani na szukanie tego typu okazji jak Marcelo czy Diaz. Te dwa przypadki akurat przynoszą wiele korzyści dla klubu. Są młodzi, perspektywiczni, a także prezentują wysoki poziom. Na pewno byłoby dobrze raz na jakiś czas zapłacić odpowiednie pieniądze za piłkarza, który z miejsca mógłby być gwiazdą drużyny. Niewykluczone, że stanie się to latem.

Skąpstwo w Wiśle dało się odczuć chociażby w meczu z Tottenhamem, kiedy brakowało napastnika i był pan zmuszony przesunąć do ataku Marcelo. Czy bez poważnych wzmocnień jesteście w stanie skutecznie walczyć na arenie międzynarodowej?

- Nie. Jeżeli zamierzamy odegrać istotną rolę w europejskich pucharach w kolejnym sezonie, potrzebujemy dwóch, trzech wzmocnień. Ale już takich poważnych! Ta drużyna potrzebuje napływu świeżej krwi. Najlepiej takiej o wysokiej jakości.

Widzi pan w polskiej lidze graczy, których warto byłoby sprowadzić do Wisły?

- Jest kilku zawodników, których widziałbym w swojej drużynie. Niestety polscy piłkarze są niesamowicie drodzy. Kwoty, jakie trzeba za nich zapłacić, są nieadekwatne do ich umiejętności. Ciężko więc będzie pozyskać kogoś wartościowego z naszej ligi.

Domyślam się, że nazwisk pan nie wymieni?

- Nie, to mogłoby nam tylko zaszkodzić.

Wkrótce do Wisły dołączy rozgrywający z prawdziwego zdarzenia. Aż chciałoby się krzyknąć "Wreszcie!", bo Legia ma Iwańskiego i Rogera, Polonia - Majewskiego, a Lech - Stilicia. Wydaje się, że wasze problemy w środku pola będą już tylko przeszłością.

- Bardzo liczę na Gargułę. Nie ukrywam, że mamy kłopot z rozgrywaniem akcji, gdyż często muszą to robić defensywni pomocnicy. Nie mamy takich piłkarzy jak właśnie Lech czy Legia. Mimo braku playmakera, wciąż liczymy się w walce o mistrzostwo i za to należy się pełen szacunek moim podopiecznym. Czasem, gdy układam sobie w myślach przyszły skład drużyny, widzę sporą rolę dla Łukasza.

Dlaczego kariery pod Wawelem nie zrobił Tomas Jirsak? Zapłacono za niego bardzo duże - jak na polskie warunki - pieniądze.

- Czasem tak bywa, że zawodnik nie aklimatyzuje się w danym otoczeniu. Podejrzewam, że gdyby Tomek występował w słabszym zespole, gdzie regularnie by grał, jego akcje stałyby znacznie wyżej. Jemu właśnie brakuje tej gry. Mamy tutaj kolosalną rywalizację i gdy ktoś prezentuje się trochę gorzej, wędruje na ławkę rezerwowych i na kolejną szansę musi długo poczekać. Tak było w przypadku Jirsaka, który rozpoczął rundę wiosenną w pierwszym składzie. To ciekawy zawodnik i myślę, że będziemy mieli z niego jeszcze pożytek.

Matusiak, Niedzielan, Łobodziński, przychodząc do Wisły, wciąż grali w reprezentacji Polski albo od ich ostatniego powołania minęło niewiele czasu. Żaden z nich nie zdołał jednak odnaleźć się w nowym klubie. Jak pan to tłumaczy?

- W każdy transfer wkalkulowane jest ryzyko, że zawodnik nie sprawdzi się w danym środowisku. Uważam, że Wojtek Łobodziński nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i wcale nie wstawiałbym go na półkę z napisem "niewypały". Widzę jak pracuje na treningach i wierzę, że w końcówce sezonu udowodni swoją przydatność do zespołu.

Nie ma pan obaw, że losy tej trójki podzieli kolejny kadrowicz Łukasz Garguła?

- Nie. Gdybym miał takie ubawy, nie byłoby sensu sprowadzać go do Krakowa. Łukasz to zawodnik doświadczony, o bardzo dużym potencjale. To powinien być trafiony transfer.

Znów powrócił temat pracy Macieja Skorży w Lechu. Ponoć gdyby nie udało się przedłużyć umowy z Franciszkiem Smudą, pan objąłby ten zespół. Wszystko dlatego, że ma pan wysokie notowania u właściciela klubu Jacka Rutkowskiego, z którym zna się pan jeszcze z czasów pracy w Amice Wronki. Coś jest na rzeczy?

- (śmiech) A skąd pan ma takie informacje? Ciągle jestem trenerem Wisły, mam tutaj ważny kontrakt jeszcze przez rok i liczę, że go wypełnię. Coraz lepiej mi się współpracuje z tą drużyną i chciałbym móc nadal robić to, co do mnie należy.

Nazwisko Macieja Skorży wymienia się także w kontekście następcy Leo Beenhakkera. Jak pan reaguje na takie pogłoski?

- To miłe, że moje nazwisko pojawia się przy temacie reprezentacji. Obecnie skupiam się jednak na pracy w Wiśle i walce o mistrzostwo. Uważam też, iż jest co najmniej kilku szkoleniowców w kraju, którzy bardziej zasługują i lepiej pasują na to stanowisko.

Kto na przykład?

- Bardziej doświadczeni trenerzy. Tacy jak Franciszek Smuda czy Henryk Kasperczak.

Przypadki Juergena Klinsmanna, Joachima Loewa czy Marco van Bastena pokazują, że z młodą myślą szkoleniową także można osiągnąć sukces.

- Nie ma co spekulować na ten temat. Trener Beenhakker obecnie prowadzi kadrę narodową, wszyscy trzymamy kciuki, aby pojechał z naszą drużyną na mundial do RPA. Planowaniem, kto miałby zostać jego następcą, nie chciałbym się zajmować.

Źródło artykułu: