Po raz pierwszy zobaczył go w grudniu 2007 roku na hali sportowej w Pruszkowie. I pomyślał, że gdyby przyrównać kopiących piłkę chłopaków do koszykarzy, to z Polakami grał gwiazdor z NBA. Zapytał więc: - A ten to kto? - Lewandowski – dostał odpowiedź.
I już wiedział.
Kilkanaście miesięcy wcześniej, w kwietniu 2006 roku, rezerwy Legii Warszawa grały z Dolcanem Ząbki. Cezary Kucharski był już gasnącą gwiazdą stołecznego klubu, został na ten mecz ściągnięty do drugiej drużyny. Zaczął od początku, w 54. minucie jego kolegę z ataku Marcina Klatta trener zdjął z boiska. 18-letni chłopak, którego posłał w bój u boku starego lisa, nazywał się Robert Lewandowski. Młody mignął mu tylko kilka razy przed oczami, po 5 minutach zszedł kontuzjowany i do końca sezonu już nie zagrał. Kucharski szybko zapomniał, że w ogóle taki młokos istnieje.
Mama ostrzega, ojciec czuwa
Ostrzeżenie od mamy, aby nie ważył się zrobić chłopakowi krzywdy, Kucharski usłyszał niedługo po tym, gdy zobaczył Roberta na hali w Pruszkowie (dokładnie opisali tę scenę Łukasz Olkowicz i Piotr Wołosik w książce "Lewy. Jak został królem"). Nie był już piłkarzem, właśnie rozpoczynał pracę jako agent. Pieniądze miał, bo zawsze miał głowę na karku, był oszczędny, inwestował. Gdy na spotkanie do hotelu Ibis naprzeciwko stadionu Polonii Warszawa zaprosił Roberta Lewandowskiego (wtedy najlepszego piłkarza II-ligowego Znicza Pruszków) z mamą i siostrą, wcześniej zajmował się już karierami dwóch innych piłkarzy.
W rozmowie z rodziną był pewny siebie, przekonujący. Trafił do Lewandowskich, bo opowiadał o przemyślanych krokach, o tym, aby nie kierować się pieniędzmi i że widzi go strzelającego gole za granicą, ale dopiero za kilka lat.
ZOBACZ WIDEO Kamil Glik jak rasowy napastnik. Piękny gol Polaka [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS 3]
SMS, który zmienił wszystko
Weryfikacja tego, jak Kucharski poważnie traktuje swojego nowego klienta, przyszła kilka tygodni później, gdy do walki o gwiazdę Znicza stanęły kluby ekstraklasy. Najbardziej zdeterminowana była Jagiellonia Białystok. Lewandowski miał mętlik w głowie, bo nagle słyszał podpowiedzi, że jego menedżer dba tylko o swoją kieszeń. Piłkarz wysłał słynnego już dziś sms-a do Kucharskiego: "Mam nadzieję, że trafię do klubu, gdzie będę mógł się rozwijać, a nie tam, gdzie dostaniesz największą prowizję".
Ten zaprosił zawodnika na spotkanie do restauracji "Szwejk" w centrum Warszawy, pokazał mu wynegocjowaną ofertę z Lecha Poznań. Lewandowski mu wcześniej powiedział, że chciałby zarabiać 10 tys. złotych miesięcznie. Poznaniacy dawali 40 tys. Kucharski pokazał dokument i zaznaczył, że gdyby nie zależało mu na piłkarzu, to bez problemu załatwiłby mu tylko tę dychę.
Agent potem wielokrotnie powtarzał, że dla niego przede wszystkim liczy się rozwój zawodnika. A pieniądze same przy tym przyjdą. Wręcz zrobił z tego motto swej działalności. Oczywiście z różnymi piłkarzami wiodło mu się różnie. Prowadził Grzegorza Krychowiaka, którego umieścił w Sevilli, co było przełomowym krokiem w karierze pomocnika. Ale zajmował się też karierą cudownego dziecka Legii Warszawa Rafała Wolskiego. Wytransferował go do Fiorentiny, a tam Wolski przepadł. I nigdy już tak dobrze - jak przed transferem w 2012 roku - nie grał.
Nie kupuj tego Renault!
Z Lewandowskim po prostu dogadali się, nawet ich porównywano, gdy rozmowa schodziła na nieustępliwe charaktery. Kucharski opowiadał nam, jak odradzał piłkarzowi zakup sportowego Renault, gdy ten grał w Lechu. - Z ekonomicznego punktu widzenia zakup samochodu w tamtym momencie był nierozsądny, bo "Lewy" był tuż przed wyjazdem do zagranicznej ligi.
Lewandowski auto sobie kupił. - Kiedyś na przykład poprosił mnie też o kupienie mu skutera wodnego, ale powiedziałem, że tego nie zrobię. Nie chciałem robić czegoś, co byłoby dla niego ryzykowne.
Piłkarz skuter kupił sobie sam.
Jakby na to nie spojrzeć – agent chronił piłkarza. Gdy urodzony w stolicy snajper przechodził do Poznania, Kucharski poprosił starszyznę w Lechu, aby młodym się zaopiekowała. Po dwóch latach w Poznaniu napastnik trafił do Borussii Dortmund za 4,8 mln euro. Mógł do Szachtara Donieck, który za utalentowanego zawodnika kładł na stół aż 8 mln euro. Poznaniakom oczy świeciły się od zawrotnej sumy, ale piłkarz i jego menadżer już wcześniej ustalili, że wschód ich nie interesuje. I rekordowe pieniądze wrażenia na nich nie robiły.
Jak ze świnią przez wieś
O Kucharskim mówiono potem, że jakim był piłkarzem, takim został menadżerem. Walczącym, nie przebierającym w środkach, może i topornym, ale za to wyciskającym każdą nadarzającą się okazję do maksimum. Z Lechem Poznań poszedł na wojnę do sądu o procent z transferu Lewandowskiego do Borussii Dortmund. Ostatecznie ją przegrał - więcej TUTAJ. W 2013 roku, gdy piłkarz chciał odejść z Borussii Dortmund do Bayernu Monachium, bił się z BVB w mediach. W książce Pawła Wilkowicza "Nienasycony" wspominał: - W tamtym czasie uważałem, że musimy narobić rabanu w mediach, bo nasz partner z Borussii nie dotrzymywał danego słowa, że latem 2013 pozwoli Robertowi odejść za dobrą cenę. I przerzucał odpowiedzialność na mnie.
Niemcy stanęli w tym sporze po stronie klubu. Gregor Reiter, szef związku agentów piłkarskich, nie bawił się w dyplomację. O Kucharskim i jego niemieckim współpracowniku Maiku Barthelu mówił: - Zachowują się przy tym transferze, jak ludzie prowadzący świnię przez wieś.
Manuel Bonke, dziennikarz monachijskiej gazety "TZ" mówi nam teraz z kolei: - Kucharski nie jest zbyt popularną osobą w Bayernie.
Negocjacje w sprawie nowej umowy dla Lewandowskiego nazywał najtrudniejszymi, jakie prowadził. I z pensją w wysokości 15 mln euro rocznie zrobił z Polaka najlepiej zarabiającego piłkarza w Niemczech. A trzeba dodać, że gdy kilka lat wcześniej poszli po podwyżkę w Dortmundzie usłyszeli od szefa Joachima Watzkego, że Polak w Borussii nie może kasować najwięcej.
Niemal w każdym oknie transferowym pojawiały się informacje, że piłkarz może odejść. Przede wszystkim do Realu Madryt. Latem ubiegłego roku władze Bayern nie wytrzymał, wydał oświadczenie, że transferu Lewandowskiego nie będzie. A dziennikarze niemieckiego "Focusa" uważali, ze zamieszaniem stoi Kucharski. Niemcy napisali, że prowizja agenta od transferu Polaka ma wynosić aż 10 procent, a to już gra o dużą stawkę. Nazwali go "człowiekiem zaprogramowanym na sukces", a jego metody nazwano kontrowersyjnymi. Przypomnieli, że wcześniej już miał się spotykać z Realem Madryt.
I być może ten Real jest teraz przyczyną rozstania. Obaj - Kucharski i Lewandowski - powtarzali do tej pory, że Monachium jest najlepszym miejscem dla reprezentanta Polski. Ale piłkarz musi mieć swoje ambicje. W Niemczech wygrał wszystko, co było do wygrania. Lewandowski mógł trafić do Madrytu, gdy grał jeszcze w Borussii. Hiszpanie bardzo chcieli go pozyskać, ale on był już po słowie z Bayernem. Agent i piłkarz chcieli być fair. Poza tym, Kucharski uważał wówczas, że w Bayernie Lewandowski będzie tym najważniejszym. A w Realu - zaledwie jednym z wielu.
Nie wierzy w szczęście
Ale miłość Królewskich do Polaka nie zgasła. Tymczasem klub z Monachium nie ma najmniejszej ochoty, za żadne pieniądze, pozbywać się swojego asa. Być może teraz potrzebny jest już większy gracz na rynku. A Bayern - co zresztą mówią w Niemczech - okazał się dla Kucharskiego klubem nie do przeskoczenia.
Kucharski dbał o karierę Lewandowskiego przez 10 lat. Początkowy układ piłkarz - agent z czasem rozrósł się do całego sztabu ludzi. Robert od gwiazdy II ligi doszedł do poziomu jednego z najbardziej rozpoznawalnych piłkarzy na świecie. Sam o sobie mówi, że nie czuje się gorszy niż Ronaldo czy Messi. Kucharski Lewandowskiego potraktował jako projekt życia, kiedyś powiedział, że z Roberta i jego żony Anny zrobi polskich Beckhamów. Dzięki superstrzelcowi wyrobił swoją markę, zarobił miliony. Obaj są wygrani. Ich drogi zaczęły się powoli rozchodzić już dwa lata temu. Lewandowski krok po kroku uniezależniał się od agenta, tworzył własny sztab doradców, ale ciągle jeszcze byli w tym biznesie razem. Teraz rozeszli się już na dobre.
Agent wiele razy słyszał, że z Lewandowskim mu się poszczęściło. W książce mówi jednak: - Zdążyłem się przyzwyczaić. To mnie jednak różni od innych, że nie wierzę w szczęście. Pojechałem do Pruszkowa, bo chciałem się zająć piłkarzem. Czy to jest szczęście?
---------------
W pracy nad tekstem korzystałem m.in z książek "Lewy. Jak został królem" autorstwa Łukasza Olkowicza i Piotra Wołosika oraz "Nienasycony" Pawła Wilkowicza.