Wtorkowy mecz z Bayerem Leverkusen był pokazem siły Bayernu. Przed spotkaniem mówiono i pisano, że Aptekarze to w tym momencie jedna z nielicznych drużyn (obok Schalke może nawet jedyna) będących w stanie zrobić mistrzowi Niemiec niemiłą niespodziankę. Bayer przecież w dwóch ostatnich kolejkach Bundesligi przespacerował się po reprezentantach czołówki, z którymi wciąż przecież walczy o prawo gry w europejskich pucharach. Najpierw ograł RB Lipsk na wyjeździe 4:1, później w takim samym stosunku obił Eintracht Frankfurt. "Jest w nich moc!" - krzyczała jedna z gazet.
Wtorkowy mecz był jednak ewidentnym dowodem na to, że Bayern w Niemczech nie ma godnych rywali. Nawet na jeden, pojedynczy mecz. Prawdziwym sprawdzianem będzie więc dopiero środowa batalia z Realem Madryt. Ćwierćfinałowe starcie w Champions League z Sevillą pokazało, że ekipa z Monachium też ma swoje kłopoty (zresztą, w starciu z Aptekarzami również było je dobrze widać), że momentami zbyt łatwo pozwala rywalom na kreowanie sytuacji pod własnym polem karnym. Jeśli więc Heynckes ma jeszcze coś do poprawy przed gigahitem z Realem, jest to na pewno zachowanie zespołu w defensywie.
Monachijska gazeta "TZ" publikuje w środę komentarz jednego z dziennikarzy, który pyta: "Potrójna korona? Kto, jeśli nie Jupp?". Wszyscy pamiętamy przecież, że to właśnie Jupp Heynckes dokonał tej sztuki jako ostatni w sezonie 2012/13, tuż przed odejściem na zasłużoną emeryturę. Wówczas Bayern był drużyną z innej galaktyki - tytuł mistrzowski zagwarantował sobie 6 kwietnia, w półfinale Ligi Mistrzów dosłownie zmasakrował Barcelonę (7:0 w dwumeczu i bezapelacyjny awans do finału), następnie ograł Borussię Dortmund w wielkim finale na Wembley, by 1 czerwca dopełnić formalności i pokonać na Stadionie Olimpijskim w Berlinie VfB Stuttgart w finale Pucharu Niemiec.
Marzenie o kolejnej, potrójnej koronie wciąż tli się w umysłach kibiców Bayernu. Marzenie tym mocniejsze, że przecież na czele ekipy z Monachium znów stanął Heynckes, ściągany awaryjnie jesienią w miejsce Carlo Ancelottiego, podnoszący z kolan drużynę i doprowadzający ją do formy z ostatnich tygodni. Bayern w czterech ostatnich meczach na krajowym podwórku (trzy starcia ligowe i jedno pucharowe) strzelił aż 21 (!!) goli - sześć w meczu z Borussią Dortmund, pięć z Borussią M'Gladbach, cztery z Augsburgiem i znów sześć - Bayerowi Leverkusen.
Ofensywna maszynka pracuje kapitalnie. Zadziwiająco dobrze prezentuje się Franck Ribery, fenomenalny jest znów Thomas Mueller (w lidze siedem goli i aż 13 asyst), no i jako wisienka na torcie - Robert Lewandowski. "Lewy", który we wspomnianym wcześniej finale Ligi Mistrzów był po drugiej stronie barykady. Jako piłkarz Borussii był jak na razie najbliżej upragnionego trofeum na europejskiej scenie. To dotychczas jego wciąż niespełnione marzenie. Jeden z twardych i niepodważalnych dowodów na to, że w swej wybitności nie ustępuje Zbigniewowi Bońkowi. Jeśli więc Niemcy pytają: "Kto, jeśli nie Jupp?", Polacy spokojnie mogą im dopowiedzieć: "Z kim, jeśli nie z Lewym?".
ZOBACZ WIDEO RB Lipsk oddala się od Ligi Mistrzów. Kuriozalny gol Moisandera [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]