Radosław Mozyrko: Legia Warszawa w wielu elementach prześciga zachodnie kluby

PAP / Marcin Obara / Trening zorganizowany przez klub i szkółkę piłkarską dla dzieci, podczas dnia otwartego na stadionie Legii w Warszawie
PAP / Marcin Obara / Trening zorganizowany przez klub i szkółkę piłkarską dla dzieci, podczas dnia otwartego na stadionie Legii w Warszawie

- Legia nie jest gorsza od Lecha w szkoleniu młodzieży. Ale nasze ambicje sięgają znacznie wyżej - mówi Radosław Mozyrko, menedżer akademii Legii Warszawa, wcześniej pracujący m.in. w Manchesterze United, Nottingham Forest i angielskiej federacji.

Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Pod koniec miesiąca Legia Warszawa organizuje turniej zawodników w wieku biologicznym. Z jednej strony wyrównywanie szans, z drugiej 18-letni zawodnicy potem spotkają dorosłych chłopów i się odbiją od seniorskiej piłki.

Radosław Mozyrko: W naszym projekcie nie chodzi o wyrównywanie szans dla 18-latków, bo tego nie ma potrzeby robić. Organizujemy turniej dla zawodników pogrupowanych wedle ich wieku biologicznego, a nie kalendarzowego, ale dla chłopców przechodzących skok pokwitaniowy (okres szybkiego wzrastania - red.), a więc między 12 a 16 rokiem życia. Na tym etapie ich rozwoju dochodzi do patologicznych sytuacji, gdzie z jednej strony na boisku ma się chłopca, który ma 140 cm wzrostu i waży 40 kg, a musi grać przeciwko obrońcy, który ma 185 i waży 70 kilo. W takich warunkach trudniej im o rozwój, a trenerom o obiektywną ocenę ich potencjału.

Rozumiem, że wielu zawodników, którzy mogliby zaistnieć, przepada, bo odbijają się od fizyczności? Niewiele brakowało a taki los spotkałby np. Yannicka Ferreirę Carrasco…

Albo Harry'ego Kane'a, który również był zawodnikiem późno dojrzewającym. Menedżer akademii Tottenhamu mówił, że gdyby nie to, nie byłby tak dobry, jak jest teraz, bo miał trudniejsze warunki. Ale też mogłoby w ogóle go nie być, bo przecież został odrzucony przez Arsenal, gdyż był zbyt mały. Niewiele brakowało, aby zrezygnował z piłki, co przecież rozważali inni późno dojrzewający zawodnicy, jak np. Jamie Vardy.

A jednak się przebił i może właśnie dlatego jest wybitny?

Pewnie, że są plusy i minusy. Mniejsi zawodnicy muszą szybciej analizować, szukać przestrzeni. Ale jest też inna strona, której wiele osób nie bierze pod uwagę. Nie tracimy tylko tych późno dojrzewających, ale też tych wcześnie dojrzewających. Marnujemy ich talenty.

Z czego to wynika?

Mając lepsze warunki od rówieśników kalendarzowych wybierają na boisku proste rozwiązania. Robią tylko tyle, ile muszą. Człowiek z natury jest leniwy, więc jeśli środowisko nie wymusza trudnych rozwiązań, to się ich nie stosuje. Często widzę 13-, 14-latka, który przyjmuje piłkę na dwa, trzy razy i przepycha przeciwnika. Jemu to wystarcza. A potem jak za trzy czy cztery lata fizyczność się wyrówna, to on sobie nie poradzi. Odbije się od ściany.

Dlaczego?

Jeśli zawodnik nie jest zmuszony do perfekcyjnego przyjęcia piłki, to uczy się złych nawyków. Trafi potem na silnych przeciwników i będzie tę piłkę tracił. Więc biobanding to rozwiązanie, które pokazuje trenerom, skautom, samym zawodnikom, w którym miejscu się znajdują. Jeśli np. 15-latek, który biologicznie ma lat 12 idzie do chłopców 12-letnich i się wyróżnia, oznacza to tyle, że warto na niego poczekać. Jeśli i tam nie będzie się wyróżniał, znaczy, że piłka nie jest jego przeznaczeniem.

Ktoś może jednak skontrować: Zobacz na zawodników Barcelony - Xaviego, Messiego, Iniestę. Oczywiście to jednostki wybitne, ale przebili się mimo warunków, a nie dzięki nim.

Oczywiście. Tutaj trzeba podkreślić, że my nie zamierzamy grupować zawodników wedle ich rozwoju biologicznego w trakcie każdego treningu, tylko jednego na 6 tygodni. To nie wpłynie negatywnie na ich rozwój, w trakcie skoku pokwitaniowego zawodnicy wciąż na co dzień będą musieli rywalizować z silniejszymi rywalami i wykorzystywać swój spryt. Trening raz na 6 tygodni, czy okazjonalny turniej biologiczny, ma nas jedynie zbliżyć do prawidłowej oceny potencjału zawodnika. Chcemy sprawdzić zawodników w różnych środowiskach. Wychodzę z założenia, że to właśnie środowisko rozwija ludzi. Jesteś produktem swojego środowiska.

Szkolenie młodzieży dziś to zupełnie inne zajęcie niż 30-40 lat temu. Wtedy wszystkie dzieci grały na ulicach.

Czasem dzieci jeszcze grają, ale to zanika. Piłka przegrywa z Play-Station. Większość akademii w Europie zwiększa liczbę treningów, jednak z drugiej strony coraz więcej treningów może spowodować wypalenie. A więc trzeba różnicować. I dlatego gramy w futsal, organizujemy treningi z różnych dyscyplin sportu, organizujemy turnieje, gdzie mieszamy kategorie wiekowe, przez co symulujemy grę uliczną. Jest jak dawniej, gdy wystarczył kawałek placu i cztery plecaki.

Trochę się wzruszyłem. Pamiętam, że w podstawówce graliśmy na każdej przerwie, a potem jeszcze po szkole na asfaltowym boisku.

Prawda? Kiedyś podejmowania decyzji uczyłeś się na podwórku, a w klubie szlifowałeś technikę. Dwa, trzy treningi w tygodniu w sensie ścisłym.

Czyli slalom i strzał.

Dokładnie. A dziś jest odwrotnie. W formie ścisłej grasz na podwórku, bo jak już wychodzisz, to rzadko możesz trafić na grupę chłopców. Więc trenujesz sam.

Ale wychodzić trzeba.

Oczywiście. Zawodnicy nie będą profesjonalni, jeśli ograniczą się do samego treningu, nie będą wychodzili na podwórko. Więc trzeba szukać tej starej gry ulicznej. Np. u nas wychodzimy pograć na klubowy parking.

Widziałem taki filmik, ale byłem przekonany, że to chwyt marketingowy.

No właśnie, że nie. To był normalny trening. Innego dnia graliśmy na trybunie, a jeszcze innym razem w parku między drzewami. Tak robi wiele klubów na zachodzie, Ajax, Nottingham Forest, Manchester United. To nie jest żadna rewolucja, to reagowanie na potrzeby zawodników.

Skoro mówimy o akademii Legii to przypomnę, że nie działacie w oderwaniu od rzeczywistości. Kiedyś mówiło się, że Legia ma super akademię, a okazało się to trochę naciąganie. Po roczniku 1992 była pustka. Tymczasem mniej reklamowany Lech wygrał tę konkurencję. Czy ich dogonicie?

No oczywiście.

Łatwo powiedzieć, oni w 10 lat 36 zawodników wprowadzili na poziom 1 i 2 ligi. W skali Europy przeciętnie, w skali Polski bardzo dobrze.

Pod tym względem Legia nie jest gorsza. 17 absolwentów Akademii Legii z roczników 1991-1999 zagrało w barwach Legii w ekstraklasie, siedmiu kolejnych wystąpiło w ekstraklasie w barwach innych klubów. Dodatkowo - kolejnych 36 zawodników z roczników 1991-1999 zagrało na poziomie I ligi. Teraz musimy pójść o krok lub dwa dalej i w kolejnych latach dostarczać pierwszemu zespołowi zawodników, którzy pełniliby w niej ważne role, a potem byli sprzedawani za dobre pieniądze do zagranicznych klubów.

To wychowankowie Lecha trafiają do Sampdorii Genua czy Stuttgartu.

Jednak patrząc z boku rocznik 1992 w Legii też był sukcesem. Sześciu zawodników zadebiutowało w ekstraklasie w pierwszej drużynie, kolejni w innych klubach, część wyjechała za dobre pieniądze na zachód, jednak tam nie osiągnęli sukcesu. Na razie Lech osiągnął przyzwoite wyniki w ciągu półtora roku. Jeśli będą tak robili co roku, to szacunek dla nich. Ale my mamy ambicję by być jednymi z najlepszych w Europie. Oczywiście, krok po kroku.

Mocno. A co takiego zrobiliście, żeby tak było?

Wiele rzeczy. Kluczowa jest taka, że wzmocniliśmy program meczowy. Mamy w ciągu roku ponad 150 wyjazdów przeciwko mocnym zagranicznym zespołom. Wyjeżdżamy na turnieje do najmocniejszych zespołów Europy, graliśmy m.in. z Manchesterem City, Manchesterem United, Realem Madryt, kilka razy z Ajaxem Amsterdam, Liverpoolem, Bayernem Monachium, Tottenhamem, Herthą Berlin i wieloma innymi. Bo warto pamiętać, że mecz jest najważniejszym treningiem. Jeśli nie masz mocnych rywali, to się nie rozwijasz. Jak z egzaminami. Jeśli nie zdajesz ich, to nie masz motywacji.

Ale gra z lepszymi to też nie jest jedyne rozwiązanie. Mam czasem wrażenie, że te współczesne metody treningowe nie zostawiają zawodnikom miejsca na zwykły trening, panowanie nad piłką i tak dalej. Gra pod ciągłą presją ma swoje plusy i minusy.

Zdecydowanie. Ciągła gra z najlepszymi ogranicza strefę komfortu. Czasem w Anglii wybieraliśmy słabszych rywali, żeby chłopcy mogli eksperymentować. To robiły wszystkie topowe kluby w Anglii. Piłkarze mogli ryzykować, wybierać niestandardowe rozwiązania. Strzelali po 8, 10 bramek. Ale nie robiliśmy tego regularnie. Ale w Polsce jest inaczej. Tu jest za dużo łatwych meczów, które chłopców nie uczą.

Mówimy oczywiście z punktu widzenia Legii czy innej topowej drużyny.

Tak. Dlatego Legia szuka innych rywali i dziś pod względem programu meczowego nikt nie może się równać. I to na sto procent przyniesie efekty. Druga rzecz to edukacja trenerów. Raz na tydzień spotykamy się, mamy warsztaty, wszyscy trenerzy w tym uczestniczą. Czasem prowadzę ja, czasem Piotrek Urban. A czasem sami trenerzy. Poza tym o 20 procent wzrosła objętość zajęć. Na boisku i słowni.

Równacie do zachodu?

Myślę, że w wielu elementach prześcigamy zachód. Mamy warsztaty, w czasie których zawodnicy uczą się edukacji do życia, motoryki, mają zajęcia z dietetyczką, jak gotować. A więc wielu przydatnych rzeczy.

Często w wywiadach słyszymy, że piłka młodzieżowa jest sportem indywidualnym. Zgodzi się pan?

Tak, tyle, że ludzie często błędnie to interpretują. W tym powiedzeniu chodzi o koncentrowanie się na rozwoju jednostki, żeby ona jak najlepiej się rozwinęła. Ale jednostka najlepiej rozwija się w grupie. A więc szukamy jak najlepszych warunków do rozwoju zawodnika. Dlatego wcześniej wszystko wygrywaliśmy, teraz częściej przegrywamy. Nie dlatego, że jesteśmy słabsi. Po prostu tworzymy mu coraz trudniejsze warunki.

Jak?

Chociażby przesuwamy całe roczniki wyżej, jeździmy na turnieje, po to żeby tworzyć środowisko, które zmusza do rozwoju. Podam przykład: Mam środkowego pomocnika, który gra w systemie 4-3-3, ma kolegów, którzy go asekurują. A więc zmieniam ustawienie na 4-4-2, żeby mu tę asekurację ograniczyć i gram z rywalem, który gra w systemie 3-5-2. A więc zawodnik ma dużo trudniejsze warunki gry.

Celowe przegrywanie?

Ale kto powiedział, że chcemy przegrywać. Chcemy rozwijać. Trener młodzieży powinien manipulować meczami, żeby rozwijać jednostki, a nie w taki sposób, by wygrywać.

Jest to powszechne powiedzenie, że "wynikowość" w grupach młodzieżowych niszczy polską piłkę.

Tak. Sam patrzę na wynik. W tym sensie, że jak gramy najsilniejszym składem i przegramy z przeciętnym zespołem 0:10, to jest temat do przemyśleń. Ale jeśli przegramy z mocnym zespołem 2:3, bo akurat ktoś potknie się na piłce, to nie jest to temat do przemyśleń.

Tyle, że pan ma wsparcie, a tysiące trenerów w małych klubach w Polsce go nie ma. Musi wygrywać.

Ja nie mogę z tym nic zrobić, mogę tylko uświadamiać ludzi. Na naszej wewnętrznej grupie trenerzy piszą kto był najlepszy na boisku, z naszego zespołu, z zespołu przeciwnika, i dlaczego, w czym my byliśmy lepsi, w czym rywale. I nad jakimi elementami pracowali w tygodniu i jak to wyszło. A jak napiszą wynik, to stawiają obiad.

ZOBACZ WIDEO Wojciech Szczęsny i Grzegorz Krychowiak. Klub kumpli

Źródło artykułu: