Finał PP Arka - Legia. Przerwany mecz i fruwające rakiety, czyli kleks na piłkarskim święcie (komentarz)

Newspix / MATEUSZ SLODKOWSKI / Kibice Legii Warszawa podczas finału Pucharu Polski
Newspix / MATEUSZ SLODKOWSKI / Kibice Legii Warszawa podczas finału Pucharu Polski

Piotr Lasyk dwa razy przerywał finał Pucharu Polski, bo kibice Legii i Arki toczyli osobną walkę: na pirotechnikę. Gdy przez stadion fruwać zaczęły rakiety, można było pytać: czy to jeszcze piłkarskie święto?

O oprawach, racach i innych świecidełkach, a w konsekwencji przerywanych meczach - przez sportowe media oraz wszystkie możliwe serwisy społecznościowe ta sama dyskusja przetoczyła się już wielokrotnie. Obozy są dwa i żaden nie chce iść na ustępstwa. Można więc napisać, że zadymianie stadionu i przerwanie meczów na 10 minut to stadionowy terroryzm jednej trybuny, że dym nie tylko przeszkadza w obserwowaniu widowiska, ale też prowadzi do sytuacji bardziej skrajnych. Jak w przypadku rodziców i ich duszących się dzieciaków, które trzeba wyprowadzić poza trybuny. Takie sytuacje się przecież w środę zdarzyły, o czym pisali ludzie na Twitterze.

Kto jednak pisze w ten sposób, komu się to nie podoba i głośno o tym mówi, może być pewien, że zostanie zaatakowany przez zwolenników. Może być pewien, że nasłucha się, że stadion to nie teatr, że "ten klub to my, a nie wy", że taka jest polska, stadionowa tradycja, a niekumatym nic do tego. I na nic zda się tłumaczenie, że kilka tysięcy osób psuje widowisko kilkudziesięciu tysiącom pozostałych na stadionie. I tym przed telewizorami. Ta dyskusja będzie prowadzić zawsze donikąd.

Pewne pytania powinno się jednak stawiać organizatorom, czyli w tym przypadku: Polskiemu Związkowi Piłki Nożnej. Jakim cudem - mimo obowiązującego zakazu - kibice dwóch drużyn każdego roku (!!!) wnoszą na obiekt ilość środków pirotechnicznych przewyższającą to, co leci w niebo podczas warszawskiego Sylwestra? Jakim cudem race pojawiają się w ogóle na trybunach? Patrząc na to, ile materiałów pirotechnicznych zostało wwiezionych / wniesionych na PGE Narodowy, aż trudno uwierzyć, że Polski Związek Piłki Nożnej nie wiedział o planowanej oprawie z użyciem rac, dymu i innych, podobnych atrakcji.

I jeśli rzeczywiście PZPN o tym wie i udziela na to cichego przyzwolenia, to pozwala na takie sytuacje jak ta z końcówki drugiej połowy. Doszło wtedy przecież do scen wręcz skandalicznych. Kibole Arki zaczęli strzelać rakietami w legijny sektor. Rakiety leciały przez cały stadion, niektóre nawet trafiały w cel. Niektórzy kibice siedzący w dalszej odległości od tych najbardziej zagorzałych chwytali swoje dzieci pod pachę i uciekali w popłochu z trybuny. Czy to jest piłkarskie święto? Nie, to już jest festiwal skrajnego debilizmu.

Trzeba związkowi oddać, że potrafił z dogorywających, bagatelizowanych rozgrywek zrobić prestiżowe wydarzenie w piłkarskim kalendarzu. Nie może jednak teraz przejść ponad tym, co działo się w środę na trybunach. Coś musi  w końcu zrobić, zastanowić się, jakie rozwiązania przyjąć, aby w przyszłym roku znów nie doszło do takich akcji. Tym razem nic złego nikomu się nie stało - za rok może być inaczej.

ZOBACZ WIDEO Odrodzenie Paris Saint-Germain. Cavani na ratunek [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Źródło artykułu: