O oprawach, racach i innych świecidełkach, a w konsekwencji przerywanych meczach - przez sportowe media oraz wszystkie możliwe serwisy społecznościowe ta sama dyskusja przetoczyła się już wielokrotnie. Obozy są dwa i żaden nie chce iść na ustępstwa. Można więc napisać, że zadymianie stadionu i przerwanie meczów na 10 minut to stadionowy terroryzm jednej trybuny, że dym nie tylko przeszkadza w obserwowaniu widowiska, ale też prowadzi do sytuacji bardziej skrajnych. Jak w przypadku rodziców i ich duszących się dzieciaków, które trzeba wyprowadzić poza trybuny. Takie sytuacje się przecież w środę zdarzyły, o czym pisali ludzie na Twitterze.
Kto jednak pisze w ten sposób, komu się to nie podoba i głośno o tym mówi, może być pewien, że zostanie zaatakowany przez zwolenników. Może być pewien, że nasłucha się, że stadion to nie teatr, że "ten klub to my, a nie wy", że taka jest polska, stadionowa tradycja, a niekumatym nic do tego. I na nic zda się tłumaczenie, że kilka tysięcy osób psuje widowisko kilkudziesięciu tysiącom pozostałych na stadionie. I tym przed telewizorami. Ta dyskusja będzie prowadzić zawsze donikąd.
Pewne pytania powinno się jednak stawiać organizatorom, czyli w tym przypadku: Polskiemu Związkowi Piłki Nożnej. Jakim cudem - mimo obowiązującego zakazu - kibice dwóch drużyn każdego roku (!!!) wnoszą na obiekt ilość środków pirotechnicznych przewyższającą to, co leci w niebo podczas warszawskiego Sylwestra? Jakim cudem race pojawiają się w ogóle na trybunach? Patrząc na to, ile materiałów pirotechnicznych zostało wwiezionych / wniesionych na PGE Narodowy, aż trudno uwierzyć, że Polski Związek Piłki Nożnej nie wiedział o planowanej oprawie z użyciem rac, dymu i innych, podobnych atrakcji.
I jeśli rzeczywiście PZPN o tym wie i udziela na to cichego przyzwolenia, to pozwala na takie sytuacje jak ta z końcówki drugiej połowy. Doszło wtedy przecież do scen wręcz skandalicznych. Kibole Arki zaczęli strzelać rakietami w legijny sektor. Rakiety leciały przez cały stadion, niektóre nawet trafiały w cel. Niektórzy kibice siedzący w dalszej odległości od tych najbardziej zagorzałych chwytali swoje dzieci pod pachę i uciekali w popłochu z trybuny. Czy to jest piłkarskie święto? Nie, to już jest festiwal skrajnego debilizmu.
Kibice Arki wystrzeliwują race (??), które lecą dobre kilkadziesiąt metrów. To już wyższa szkoła debilizmu. Kto im pozwala to wnosić pic.twitter.com/H5npMhwtjM
— Mateusz Skwierawski (@MSkwierawski) 2 maja 2018
Trzeba związkowi oddać, że potrafił z dogorywających, bagatelizowanych rozgrywek zrobić prestiżowe wydarzenie w piłkarskim kalendarzu. Nie może jednak teraz przejść ponad tym, co działo się w środę na trybunach. Coś musi w końcu zrobić, zastanowić się, jakie rozwiązania przyjąć, aby w przyszłym roku znów nie doszło do takich akcji. Tym razem nic złego nikomu się nie stało - za rok może być inaczej.
ZOBACZ WIDEO Odrodzenie Paris Saint-Germain. Cavani na ratunek [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]