Czytaj w "PN". Powrót Salaha do Włoch. Do usług

Getty Images / Laurence Griffiths / Na zdjęciu: Mohamed Salah
Getty Images / Laurence Griffiths / Na zdjęciu: Mohamed Salah

Bliżej mu było do maskotki niż do gwiazdy. Bardziej do oglądania i lubienia niż do wygrywania. Trochę przez to irytujący. Niczym kierowca najszybszego bolidu Formuły 1, który przez własne roztargnienie za dużo czasu tracił w pit-stopach.

Tomasz Lipiński

Z uśmiechem na twarzy wypracowywał sytuacje i z tym samym uśmiechem je marnował. Dla niego bramki we Włoszech były za małe, a boiska za krótkie. Po 2,5 sezonu opuszczał Włochy z bagażem 43 goli. Dokładnie taką samą liczbę spakował w Liverpoolu przez zaledwie 10 miesięcy, a przed wyjazdem na wakacje jeszcze przecież nie zamknął walizki.

W świetle znanych dziś faktów 42 miliony euro zainwestowane w kandydata do Złotego Buta w bliższej perspektywie i Złotej Piłki w dalszej to była promocja. Jednak w czerwcu poprzedniego roku wydawało się, że słońce zaświeciło także dla Romy, która dzięki temu transferowi sprostała wymaganiom finansowego fair play i w rubryce Salah mogła zapisać po stronie zysków plus 100 procent. Kupiła za 20, sprzedała za ponad 40, na mało którym piłkarzu zrobiła lepszy interes. Ba, nikogo w historii drożej nie sprzedała (miejsce drugie należy do Erika Lameli, który za 35 milionów powędrował do Tottenhamu). A przy tym Egipcjanin nie wydawał się piłkarzem nie do zastąpienia.

Gdyby chcieć odnaleźć tego Salaha, który w Liverpoolu dorównał sławie Beatlesom, nie należałoby go szukać w Romie, ale w Fiorentinie, do której trafił po części dzięki Juanowi Cuadrado, który wtedy był zawodnikiem tego klubu. Działacze Chelsea w styczniu 2015 roku dopinali transfer Kolumbijczyka. Czas gonił, okienko się domykało, więc do 33 milionów euro dołożyli Egipcjanina (wypożyczonego na 18 miesięcy). I cel osiągnęli. Cuadrado na Stamford Bridge szybko przepadł, zaś Salah przez pół roku fruwał we Florencji na niedostępnym dla innych pułapie.

Najpierw ujął wszystkich wyborem numeru na koszulce: 74 jak liczba ofiar na stadionie w Port Saidzie, gdzie 1 lutego 2012 roku po meczu Al-Masry – Al-Ahly doszło do zamieszek. A później w krótkim czasie zdobył trzy wielkie stadiony. Jako pierwszy był Artemio Franchi we Florencji. Kibice Violi zakochali się w nim od pierwszego wejrzenia. Choć debiut ligowy z Atalantą Bergamo zakończył bez gola, pokazał kilka takich zagrań, po których jedni cmokali z zachwytu, drudzy wstawali z miejsc, inni bili brawa. Nikt nie został obojętny. W meczu z Tottenhamem w Lidze Europy zmieścił już wszystko: niesamowite rajdy, fantazję i gola, który rozłożył londyńczyków na łopatki i pozwolił Fiorentinie cieszyć się z awansu do 1/8.
Następnie pojechał na San Siro. W piłkarskiej La Scali grał pierwsze skrzypce. Fiorentina z Interem na wyjeździe nie umiała wygrać od 15 lat, z Salahem w składzie żadna zła passa nie była jej straszna. Wróciła z wynikiem 1:0 i golem wiadomo kogo. Trzecia w kolejności czekała Juve Arena. To dopiero było wyzwanie. Trudno o drugi bardziej niegościnny teren w Italii. Od 11 września 2011 roku do 5 marca 2015 roku Stara Dama z Turynu

z 93 meczów rozegranych na własnym boisku przegrała tylko trzy. Salah trójkę zmienił na czwórkę. W półfinale Pucharu Włoch strzelił oba gole, a pierwszego po fantastycznym, 60-metrowym rajdzie zakończonym efektownym uderzeniem pod poprzeczkę. Jeden z dziennikarzy mądrze napisał, że Egipcjanin zasłużył w Italii już na kilka mandatów za nadmierną prędkość. Ochom i achom pod jego adresem nie było końca, na lotnisku we Florencji czekał na niego rozentuzjazmowany tłum. Z 400 kibiców każdy chciał zobaczyć, pozdrowić i dotknąć nietykalnego, prawie świętego.

(...)

[b]Cały artykuł do przeczytania w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".

[/b]

ZOBACZ WIDEO Radosław Cierzniak o racach: Obawiałem się, że mogę dostać

Komentarze (0)