Czytaj w "PN": Jakub Słowik - odrodzenie z jogą w tle

WP SportoweFakty / Dawid Gaszyński / Na zdjęciu: Jakub Słowik
WP SportoweFakty / Dawid Gaszyński / Na zdjęciu: Jakub Słowik

W Białymstoku i Szczecinie miewał różne momenty, choć w pamięci kibiców zostały te mniej przyjemne. We Wrocławiu odnalazł swoje miejsce: dziś mówi się o jego udanych interwencjach, a nie spektakularnych wpadkach.

Rozmawiał Konrad Witkowski

(...)

Korona to najmniej lubiany przez pana ligowy rywal?

Jakub Słowik: Stadion w Kielcach to dla mnie specyficzne miejsce. W końcu dostałem tam dwie czerwone kartki. Pierwszy przypadek był szczególnie nieszczęśliwy, gdyż złamałem nogę Maćkowi Korzymowi. Oczywiście nie było to moim zamiarem: obaj ruszyliśmy mocno do piłki, sędzia uznał, że Maciek był szybszy i wyrzucił mnie z boiska. Natomiast w drugiej sytuacji ja się nieco spóźniłem, ale też Daniel Gołębiewski dodał sporo od siebie przy upadku. Kiedy byłem młodszy, bardziej przeżywałem takie sprawy. Dzisiaj postrzegam to jako błędne decyzje, efekt złego ustawienia na boisku.

Przez tego typu historie był pan postrzegany jako bramkarz chimeryczny, często łapiący czerwone kartki. Trudno było zerwać z tą łatką?

Pod względem czerwonych kartek to chyba jestem ewenementem, nie wiem, czy znajdzie się drugi, który otrzymał ich aż tyle. Dawniej często bywałem zirytowany i nie do końca sobie z tym radziłem: siedziałem na ławce, a kiedy dostawałem szansę gry, chciałem aż za bardzo. Te moje kartki wynikały z przemotywowania. Za wszelką cenę chciałem udowodnić wszystkim, że to mnie należy się miejsce w składzie i potem na boisku popełniałem błędy. Z przymrużonym okiem można powiedzieć, że wypromowałem Bartka Drągowskiego i Krzyśka Barana w Jagiellonii, zaś w Pogoni Dawida Kudłę.

Te trudne momenty nauczyły pana radzenia sobie z krytyką?

Wiadomo, że każdy wolałby być chwalony, ale to było jednak cenne doświadczenie. Rozumiem konstruktywną krytykę od trenerów czy pozostałych osób, z którymi pracuję. Natomiast nie przejmuję się opiniami zakompleksionych ludzi, którzy sami nic nie robią, a jako pierwsi wygłaszają negatywne sądy o innych. Uzasadniona krytyka jest OK, ale robienie z kogoś kozła ofiarnego i wytykanie mu każdej, nawet najmniejszej pomyłki to już przesada. W Szczecinie spotkało mnie nowe doświadczenie, może nie do końca miłe, ale dzięki temu wiele się nauczyłem. Teraz jestem mocniejszy jako człowiek i bramkarz.

(...)

Nie da się ukryć, że w Śląsku ustabilizował pan formę. Można powiedzieć, że obecny sezon jest dla pana przełomowy?

Istotna jest pokora. Jeden mecz nie czyni wielkim bramkarzem, najważniejsza jest systematyczność. Nawet jak na początku sezonu nie broniłem, czułem, że robięprogres. Wiedziałem, że muszę być gotowy, bo prędzej czy później dostanę szansę. Szukałem własnego przepisu na to, żeby się dobrze czuć, i zacząłem chodzić na jogę.

Na zajęcia z jogi zaczął pan chodzić we Wrocławiu?

Już w Szczecinie byłem kilka razy na takich zajęciach, ale regularnie zacząłem praktykować jogę dopiero we Wrocławiu. Na początku chodziłem częściej, teraz nieco rzadziej, jednak część ćwiczeń staram się wykonywać sam. Każdy czynnik składa się na to, aby być lepszym, a praca nad własnym ciałem jest bardzo istotna. Dobrze czuję się po jodze. Początki były zabawne: wydawało mi się, że jestem nieźle porozciągany, tymczasem 70-letnia pani spokojnie wykonywała ćwiczenia, z którymi ja miałem problemy.

(...)

Cały artykuł do przeczytania w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".

ZOBACZ WIDEO Szaleństwo w meczu Levante - Barcelona. Dziewięć bramek i porażka mistrza Hiszpanii [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Komentarze (1)
Marek Cesarczyk
16.05.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Może właśnie joga jest przepisem na sukces polskich grajków?Ciekawe.