Karius to nie jest jakiś wielki bramkarz. Nie ma go nawet w czołówce niemieckich zawodników na tej pozycji, nie znalazł się kadrze na mistrzostwa świata. Był więc w sobotę w Kijowie jak Ikar. Wzbił się na poziom dla siebie nieosiągalny, na finał Ligi Mistrzów. Po czym spadł i zabił nie tylko siebie, ale też marzenia The Reds o wygraniu najcenniejszego trofeum.
24-latek najpierw wybijając piłkę trafił w Karima Benzemę, a piłka trafiła do bramki. Przy drugim golu dla Realu, gdy Gareth Bale zabawił się w Ronaldo i strzelił z przewrotki, wielkich szans nie miał. Jednak gdy Walijczyk pod koniec huknął na bramkę, Karius gola strzelił sobie sam. Po takim meczu w zasadzie prosto z boiska powinien trafić na fotel do psychologa. Albo do baru. Bez leków albo mocnego alkoholu nie da się z tego wyjść.
Szybko wyliczono, że w Kijowie popełnił więcej błędów dających rywalowi gola (2) niż w 32 poprzednich meczach Liverpoolu. Juergen Klopp mógł przygotować na ten mecz każdy wariant taktyczny, mógł rozpracować każdego rywala z Madrytu z masażystą i człowiekiem od upranych koszulek na czele. Nie mógł jednak przewidzieć, że jego bramkarz przestrzeli własnej drużynie dwa kolana.
Popisy Kariusa z trybun stadionu oglądał Jerzy Dudek. Trzynaście lat temu w Stambule Polak wygrał Liverpoolowi Ligę Mistrzów cudownymi, niemal boskimi interwencjami w dogrywce, a potem tańcem na linii w serii rzutów karnych. Andrij Szewczenko, wtedy napastnik Milanu do dziś pyta Polaka, jak on to zrobił. Andrea Pirlo pisał potem o Polaku w swojej książce, że ten był dla niego po prostu osłem.
W 2005 roku w tureckiej stolicy Jerzemu Dudkowi urosły dodatkowe skrzydła, nasz bramkarz doleciał do poziomu największych piłkarskich gwiazd. Dziś w Liverpoolu, ba - na całym świecie - witany jest honorami. Loris Karius ma dopiero 24 lata i dużo czasu, aby kiedyś pułap Polaka osiągnąć. Jeśli tylko to, co z niego po tym meczu zostało, jeszcze kiedyś pozbiera. Mam nadzieję i kibicuję, że mu się to uda. W sobotę mocno rąbnął o ziemię.
ZOBACZ WIDEO Reprezentant Polski wraca po kontuzji. "Będę się bił do ostatniego dnia"