Leo, twój koniec nadchodzi!

Czas Leo dobiega końca - to nie ulega wątpliwości. Beenhakker znów zaśmiał się nam prosto w oczy, ponownie z nas zadrwił. Nie po raz pierwszy pokazał, że Polska nic dla niego nie znaczy. Dość Holendra mają już nie tylko dziennikarze, byli trenerzy i piłkarze reprezentacji, ale także kibice. Coraz głośniej krytykują go także przedstawiciele PZPN...

W tym artykule dowiesz się o:

To miał być zwycięski los na loterii, wspaniały prezent Michała Listkiewicza dla całego narodu. To miała być nowa, lepsza jakość w polskiej piłce. - Otwieramy nowy rozdział w historii polskiego futbolu. Chciałbym, by zapisany został on złotymi zgłoskami - mówił ówczesny prezes PZPN, uznając kontrakt z Beenhakkerem za jeden ze swoich największych sukcesów.

Wszak oto zjawił się człowiek wspaniały, nieomylny, autorytet dla piłkarskiego środowiska. Człowiek z sukcesami, życiorysem pełnym triumfów, i przede wszystkim spoza układów. Aż wreszcie człowiek, którego pokochają miliony Polaków, przyszły Człowiek Roku (wybrany przez "Wprost" w 2007 r.), istny cudotwórca, posiadacz odznaczenia, które otrzymał prosto z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Czyżby portret człowieka iście idealnego?

A "Tomek" przestrzegał

- Ja akurat do zwolenników Beenhakkera nigdy nie należałem - mówi serwisowi SportoweFakty.pl Jan Tomaszewski. - Przed przyjazdem o naszym kraju wiedział tylko tyle, że... gdzieś tam sobie leży. Z piłkarzy znał co najwyżej Dudka, o pozostałych nigdy nie słyszał. Przecież on nie miał zielonego pojęcia o sytuacji w polskiej piłce! To tak jakbym miał teraz zostać trenerem reprezentacji Australii, w ogóle nie znając tamtejszych realiów - dodaje w swoim stylu "Tomek".

Tomaszewski bardzo szybko zaczął publicznie krytykować Holendra. Ale nie tylko z powodu niewiedzy w kwestii naszej piłki, a przede wszystkim objęcia stanowiska trenera reprezentacji pomimo... braku pozwolenia na pracę. - Przecież to była zwykła robota na czarno - irytuje się.

Beenhakker szybko poznał, że "Tomek" to jego przeciwnik. Ale to był taki rodzynek, bo Leo natychmiast zyskał szacunek w polskim środowisku. Dla szkoleniowców autorytet, dla piłkarzy - trener z innego świata. Dziennikarze w większości go uwielbiali, chwalili na każdym kroku, zachwycali się metodami pracy, wszystkim decyzjom przytakiwali, a przy okazji zgrupowań zawsze widzieli przyszłą gwiazdę kadry narodowej. Holender umiejętnie to wykorzystał, zaczął występować w dobrze płatnych spotach reklamowych, choć zdolnościami aktorskimi nie grzeszył. W Polsce miał jak w bajce, to miał być niekończący się sen... Aż w końcu Leo się obudził.

Co można, a czego nie?

Dziś Beenhakkera krytykują wszyscy. Poczynając od słabej gry kadry poprzez chamskie komentarze względem Polaków ("Wyjdzie z drewnianych chatek") aż do konfliktów z PZPN. A tych było co nie miara. Najpierw potyczki słowne z Antonim Piechniczkiem, potem romans z Feyenoordem Rotterdam.

Choćby przed ponad tygodniem Beenhakker zamiast zjawić się na hicie Wisła-Legia wolał mecz Feyenoordu. Dzień później na łamach holenderskich mediów wypowiadał się już na temat celów transferowych klubu. Ale oficjalnie zatrudniony tam nie jest. - Wciąż powtarza, że to jego wolny czas i może robić, co mu się podoba - przypomina w rozmowie z nami Włodzimierz Lubański.

Ten wolny czas Leo to właśnie punkt sporny jego konfliktu z Polskim Związkiem Piłki Nożnej. Prezes Grzegorz Lato chce, aby Holender poświęcił się tylko prowadzeniu naszej reprezentacji. Beenhakker woli na co dzień pomagać charytatywnie swojemu ukochanemu klubowi, a za zgrupowania kadry, które odbywają się naprawdę rzadko, zbijać niezłe kokosy. To dla niego układ idealny. - On może pracować albo nie pracować, być na golfie albo tenisie, to jego wolny czas - powiedział nam niedawno Włodzimierz Smolarek, trener młodzieży w Feyenoordzie.

W podobnym tonie wypowiada się Jerzy Engel, były selekcjoner reprezentacji, a obecnie pracownik PZPN. - Każdy ma swoją filozofię pracy, a wielu polskich trenerów preferuje inne metody od Leo. Holender nie ma w kontrakcie zapisanej klauzuli, co może robić, a czego nie w wolnym czasie - uważa.

Nasi rozmówcy zgodnie jednak przyznają, że Beenhakker powinien zjawić się na meczu Wisły z Legią. - Chyba każdy wie, za co odpowiada. Przecież tu chodzi o szacunek dla pracy, którą się wykonuję, zawodników, ale przede wszystkim do samego siebie - przyznaje Andrzej Strejlau, trener reprezentacji Polski w latach 1989-93, który nie zgadza się na dłuższy komentarz w tej sprawie.

A jednak wybrnie?

Dni Holendra w naszym kraju są już policzone. Najprawdopodobniej odejdzie wraz z końcem eliminacji do mistrzostw świata, choć od lata może oficjalnie pracować w Feyenoordzie i porzucić kadrę (ale czy zrezygnuje z tak wysokiego uposażenia?!). Wciąż - mimo wielu nieprzychylnych opinii - ma szansę odejść w naprawdę dobrym stylu. Tę wielką plamę z ostatnich miesięcy zmazałby awans na mundial.

- Nasze szanse oceniam bardzo wysoko. Wystarczy wygrać oba mecze u siebie i poszukać punktów na wyjeździe. Nie zapominajmy również, że rywale przeżywają spore problemy - doszukuje się pozytywów Engel.

Niestety, Polacy na ich brak narzekać też nie mogą. Choć wciąż mówi się o utrzymaniu dobrych nastrojów wokół kadry, to trudno o nie wobec tak egoistycznego zachowania Beenhakkera. - Przez takie podejście Leo zupełnie niepotrzebnie podgrzewa atmosferę wokół kadry, robi zbędny szum - mówi Lubański. - A to wszystko pilotują media, które uważnie śledzą jego ruchy. Przecież te wszystkie informacje mam z pierwszej ręki, od dzwoniących dziennikarzy - dodaje Engel.

Piotr Tomasik

Komentarze (0)