Jacek Stańczyk: Ave Jagiellonia! (komentarz)

PAP/EPA / FERNANDO VELUDO / Na zdjęciu: Jagiellonia Białystok
PAP/EPA / FERNANDO VELUDO / Na zdjęciu: Jagiellonia Białystok

Zenek Martyniuk po każdej bramce Jagiellonii śpiewa na stadionie w Białymstoku: przez te bramki, brameczki oszalałem. W czwartek po czterech golach wbitych Portugalczykom z Rio Ave w eliminacjach Ligi Europy mogło się naprawdę zakręcić w głowie.

Zespół z Białegostoku rozegrał jeden z najbardziej epickich meczów w historii występów polskich drużyn w europejskich pucharach. Strzelenie w Europie czterech goli na wyjeździe, poważnej drużynie, a nie takiej która maluje sobie trawę na zielono, wyrzucenie jej z rozgrywek, zawsze będzie wielkim wyczynem (mecz zakończył się remisem 4:4). Bez względu na etap rozgrywek. A w Rio Ave grają jednak piłkarze, a nie parodyści wzięci prosto z chodnika. To zespół, który ostatnio cztery gole u siebie stracił w styczniu w krajowym pucharze (i to po dogrywce), a wcześniej trzy gole dał sobie wbić prawie 2 lata temu. W międzyczasie przyjeżdżały do niego takie potęgi jak Benfica Lizbona, Sporting czy FC Porto.

Okazało się, że można puścić polski zespół w świat i nie przyniesie on wstydu. Dziś nie tylko mamy w Polsce pogodę jak w Portugalii, a na dodatek wyrzucamy tamtejsze kluby z piłkarskiej Europy. A po pierwszym meczu wydawało się, że Jagiellonia jednak pojedzie tam na wycieczkę krajoznawczo-turystyczną. Owszem, wygrała u siebie 1:0, ale wysoka porażka nikogo by nie zdziwiła. Wtedy tuż przed meczem nad stadionem przeszła ulewa, piłka zatrzymywała się na przesiąkniętej trawie, a i tak Rio Ave grało  lepiej. Przed rewanżem trudno było być optymistą. A słowa Ireneusza Mamrota, który przekonywał, że na rewanż pojechał po awans, brzmiały raczej jak typowa kurtuazyjna gadka.

Mamrot po raz kolejny pokazał, że dokładnie wie, co robi i co mówi. Dwumecz z Portugalczykami jest z kolei potwierdzeniem, przybiciem stempla jakości na ogólnym pomyśle prowadzenia białostockiego klubu. Rządzi nim discopolowy magnat Cezary Kulesza (TUTAJ WIĘCEJ o Jagiellonii w rytmie disco-polo), a jego prawą ręką jest Agnieszka Syczewska - kobieta od wszystkiego (TUTAJ obejrzyj naszą rozmowę z wiceprezeską Jagiellonii). I ta dwójka: a) nie wywala trenerów po kilku nieudanych meczach, b) nie obiecuje piłkarzom tego, czego nie może dać.

Na zdjęciu: Zenek Martyniuk jest częstym gościem na meczach Jagiellonii. Fot: Paweł Polecki/East News
Na zdjęciu: Zenek Martyniuk jest częstym gościem na meczach Jagiellonii. Fot: Paweł Polecki/East News

No i doskonale w Białymstoku trafili z obsadą funkcji trenera. Gdy okazało się, że klub opuszcza szkoleniowiec 90-lecia Michał Probierz, Kulesza nie szukał w Chorwacji trenera dzieci albo kobiet, nie wydawał milionów euro na piłkarskich obieżyświatów robiących karierę tylko dlatego, że mają fajnie brzmiące nazwisko. On i Syczewska karierę Mamrota śledzili miesiącami, zanim go zatrudnili, wykonali kilkanaście telefonów z prośbą o opinię. I człowiek, który do tej pory prowadził kluby z niższych lig, od razu zdobył największy sukces w historii klubu (wicemistrzostwo), a teraz przynosi Jagiellonii już nie tylko szacunek w Europie i rozpoznawalność. Białostoczanie za grę w pucharach zarobili już ponad pół miliona euro.

Jagiellonia jest też klubem, któremu po prostu fajnie czasem pokibicować. Zespół od dawna grający atrakcyjną piłkę, który nie ma w sobie wielkopańskiego zadęcia i przekonania o własnej świetności i nieomylności. Na Podlasiu raczej nikt nie krąży między chmurami, tylko twardo stąpa po ziemi.

Na pierwszym meczu z Rio Ave był wspomniany na początku Zenon Martyniuk. Mówił potem przed kamerą Polsatu: - jest dokładnie tak, jak w mojej piosence. Chodziło o cytat, że "po burzy zawsze słońce lśni". W piątek, po takim "burzliwym" meczu jak w czwartek, gdy wynik zmieniał się co chwilę, w Białymstoku to już prawdziwy upał.

ZOBACZ WIDEO Jerzy Brzęczek zaczyna jak Adam Nawałka. Na prezentacji otrzymał koszulkę bez numeru

Źródło artykułu: