Obraz gry niepokoił od samego początku, bo Belgowie ruszyli do zdecydowanego natarcia, a Kolejorz nie był w stanie ich zatrzymać. Już w 5. minucie cud uratował poznaniaków przed stratą gola, gdy kilka metrów przed bramką Vernon De Marco rozpaczliwie blokował strzał Leandro Trossarda.
Później ekipa z Genku tak klarownych okazji nie stwarzała, mimo to cały czas dyktowała warunki i zepchnęła Lecha do głębokiej defensywy. Goście za nic w świecie nie potrafili znaleźć sposobu na zniwelowanie tej przewagi. Tracili piłkę tuż po odbiorze, przez co Christian Gytkjaer i Darko Jevtić nie byli w stanie w jakikolwiek sposób zagrozić defensywie przeciwnika.
Pod koniec pierwszej części zespół Philippe Clementa znów podkręcił tempo i niestety tę przewagę już wykorzystał. Po krótkim rozegraniu rzutu rożnego, "petardę" z ostrego kąta odpalił Rusłan Malinowskyj i piłka wpadła do siatki przy bliższym słupku. Jasmin Burić nie miał szans.
ZOBACZ WIDEO Poznaj Marcina Żarneckiego, który podbił serca Chorwatów. Polskiego bohatera odwieźliśmy do domu
Przerwa była dobrym momentem, by Ivan Djurdjević wstrząsnął swoimi zawodnikami, ale nawet jeśli w szatni było gorąco, to na boisku efektów nie widzieliśmy żadnych. Nadal bez porównania lepsze wrażenie sprawiali Belgowie, którzy atakowali szybko, z rozmachem i siali niesamowity popłoch w obronie poznaniaków. To nie mogło się dobrze skończyć i w 56. minucie Kolejorz przegrywał już 0:2. Piłka fruwała w powietrzu, obrońcy ze stolicy Wielkopolski po raz kolejny nie potrafili opanować sytuacji i po centrze Joakima Maehle, egzekucję strzałem głową wykonał Mbwana Samatta. Przy napastniku z Tanzanii stał Maciej Orłowski - z naciskiem na słowo "stał", bo interweniować nawet nie próbował.
Porażająca była bezradność lechitów, którzy w poprzednich spotkaniach potrafili grać mądrze w tyłach i chytrze z przodu. Na Luminus Arenie zabrakło jednego i drugiego. Jak na dłoni było widać brak wykartkowanego Pedro Tiby. Szkoda, że Ivan Djurdjević nie posłał do boju Joao Amarala. Drugi z Portugalczyków przesiedział całe spotkanie na ławce rezerwowych, a wcześniej potrafił przecież pokazywać błyskotliwe zagrania. Tego luzu, czegoś niekonwencjonalnego w ofensywie straszliwie gościom brakowało.
Kolejorz nie zdołał nawet postraszyć drużyny z Genku, a mógł przegrać wyżej. W końcówce Dieumerci Ndongala trafił w słupek, zaś po nim Alejandro Pozuelo - w poprzeczkę.
Furę szczęścia miał Lech, który poległ w czwartek "tylko" 0:2 i przynajmniej teoretycznie nie pogrzebał jeszcze szans na awans. Każdy kto oglądał ten pojedynek, widział jednak przepaść, jaka dzieli obie drużyny i w tych okolicznościach skuteczny come back w Poznaniu należałoby rozpatrywać w kategoriach cudu. Rewanż zaplanowano na 16 sierpnia o godz. 20.15.
KRC Genk - Lech Poznań 2:0 (1:0)
1:0 - Rusłan Malinowskyj 44'
2:0 - Mbwana Samatta 56'
Składy:
KRC Genk: Daniel Vukovic - Joakim Maehle, Sebastien Dewaest, Jhon Lucumi, Jere Uronen, Sander Berge, Rusłan Malinowskyj, Alejandro Pozuelo, Leandro Trossard (82' Edon Zegrova), Mbwana Samatta (65' Zinho Gano), Dieumerci Ndongala.
Lech Poznań: Jasmin Burić - Maciej Orłowski, Thomas Rogne (68' Nikola Vujadinović), Vernon De Marco, Maciej Makuszewski (54' Kamil Jóźwiak), Tomasz Cywka, Łukasz Trałka, Wołodymyr Kostewycz, Maciej Gajos, Christian Gytkjaer, Darko Jevtić (75' Paweł Tomczyk).
Żółte kartki: Maciej Makuszewski, Thomas Rogne, Wołodymyr Kostewycz, Łukasz Trałka (Lech Poznań).
Sędzia: Ionut Marius Avram (Rumunia).
Z naszych pucharowiczow Lech ma najtrudniejszego przeciwnika
Jagiellonia całkiem dobry mecz
W tym meczu sprawiedliwy byłby remis
Legia ...
Pogonić to wszystko Czytaj całość