Ricardo Sa Pinto nie słucha miasta. Legia Warszawa dostała lwie serce

Getty Images / Gabriele Maltinti / Na zdjęciu: Ricardo Sa Pinto
Getty Images / Gabriele Maltinti / Na zdjęciu: Ricardo Sa Pinto

Ciosy pięścią były dwa, za nimi poszły dwa albo trzy mocne kopniaki. Ricardo Sa Pinto zaczaił się na selekcjonera i wymierzył mu swoją sprawiedliwość. - Potem kibice nazwali go "lwie serce" - mówią w Portugalii. Oto nowy trener Legii Warszawa.

Pod stadionem pojawił się około godziny 9.30, nie zapraszany przez nikogo. Poczekał na parkingu, zaatakował, gdy zobaczył selekcjonera Artura Jorge. Są różne wersje zdarzeń, w jednej z nich Sa Pinto przekonuje, że trener wyzwał go od "sukinsynów". Inna: powodem ataku był brak powołania na mecz z Irlandią. Ricardo Sa Pinto został zawieszony na rok, a Jorge wkrótce potem podał się do dymisji. To był 1997 rok i jeden z największych skandali w historii portugalskiej piłki.

Dariusz Mioduski zatrudnił człowieka - jak mówią w Portugalii - na pewno wybuchowego. Jest takim samym trenerem, jakim był piłkarzem. - Znany jest ze swojej pasji, zaangażowania. Ale powiedziałbym, że jest też humorzasty. Fani Sportingu Lizbona nazwali go "lwie serce" – mówi mieszkający w Lizbonie David Marques, dziennikarz serwisu Maisfutebol.

Ginął za wygraną, jego piłkarze już nie 

W 2010 roku Sa Pinto był dyrektorem sportowym Sportingu. Drużyna grała u siebie mecz pucharowy z CD Mafra, bramkarz Rui Patricio popełnił błąd. Sa Pinto już na ławce zaczął komentować wpadkę bramkarza, potem nie odpuścił w szatni. W obronie Patricio stanął Liedson (największa gwiazda drużyny), pobił się z dyrektorem. Ówczesny trener Carlos Carvahal na konferencję prasową przyszedł spóźniony o godzinę, cały się trząsł. Sa Pinto niedługo później został zwolniony.

Piłkarzem był niezłym, grał jako środkowy pomocnik, względnie napastnik. Dziewięć lat spędził w Sportingu, za granicą grał w Realu Sociedad i Standardzie Liege. Swoje 45 meczów w kadrze rozegrał, na Euro 2000 roku wywalczył brązowy medal. Karierę trenerską rozpoczął jako asystent w klubie Uniao Leira, potem został dyrektorem w Sportingu. Niedługo po wyrzuceniu wrócił jako trener, najpierw pracował z juniorami, a w 2012 objął pierwszy zespół. I zadebiutował… meczem z Legią w Warszawie w 1/16 finału Ligi Europy (2:2, 0:1 - stołeczny klub prowadził Maciej Skorża). Doprowadził wtedy drużynę do półfinału Ligi Europy.

Doskonale zna go Cristiano Ronaldo. W w marcu mówił o nim: - Był w Sportingu, gdy trafiłem do tego klubu. Zawsze wspierał nas młodych, a mi się podobało jego zaangażowanie i poświęcenie. Nigdy nie odpuszczał. To wielki fan futbolu, wkłada serce w grę.

W Lidze Europy prowadził też Belenenses, w grupie Portugalczycy grali z Lechem Poznań. Dwa razy był bezbramkowy remis.

- Nie umieściłbym go w gronie naszych najlepszych trenerów. Choć na pewno ma opinię szkoleniowca, który ciągle "rośnie" - mówi David Marques. I dodaje: - Na pewno brakuje mu sprawdzenia teraz w największym klubie w Portugalii. Spójrzmy na jego pracę: Sporting, Crvena Zvezda Belgrad, Atromitos Ateny, potem wyjazd do Arabii Saudyjskiej, powrót do Grecji. Było kilka wzlotów i upadków. Jego najlepszy czas to praca w Standardzie Liege.

- U nas szybko został zapomniany, ale nie ze swojej winy - mówi nam Dejan Stanković, dziennikarz z Serbii. I dodaje: - Trafił do Crvenej Zvezdy w 2013 roku, gdy w panował tam potężny bałagan, dużo większy niż w Legii. Był charyzmatyczny, interesujący dla prasy. Mówił to, co trzeba było mówić. Na przykład: "Zginąłbym za wygraną z OFK Belgrad, ale wydaje mi się, że moi piłkarze już nie. Oni za dużo słuchają ludzi w mieście, którzy im podpowiadają, że są już mistrzami". Był świetnym motywatorem.

Gdy Pinto przychodził, drużyna była w kryzysie. A potem wygrała osiem kolejnych meczów i stała się kandydatem do tytułu. Potem przegrała jednak derby z Partizanem po golu w 90 minucie i to był koniec Portugalczyka.

Odszedł po trzech miesiącach. Stanković: - Zrobił to po dżentelmeńsku. Pojechał na wakacje i wydał instrukcje. Poprosił Urosa Spajicia, żeby został w klubie, a potem okazało się, że to był jedyny piłkarz, który tego lata odszedł. Jak mówiłem, panował bałagan, piłkarze nie dostawali pensji po 6-7 miesięcy. Odchodząc, powiedział szefostwu, żeby nie opowiadało kibicom bajek. I fani oraz dziennikarze go zrozumieli. Potem jednak byli na niego źli, gdy odradzał zagranicznym piłkarzom transfery do Crvenej Zvezdy. Jednym z nich był znany z gry w Legii Dossa Junior.

Belgijski cyrk

Do Belgii trafił przed poprzednim sezonem. To był bardzo burzliwy rok. David van den Broeck, dziennikarz gazety "Het Nieuwsblad", opowiada nam: - W poprzednim sezonie dwukrotnie był prawie zwolniony, ale udało mu się zrobić dobry wynik. Jednak jego zachowanie jest często okropne. Drze się na sędziów, robił cyrki, gdy jeden z kibiców rzucił go plastikową butelką z piwem. Upadł na ziemię i zaczął robić z siebie ofiarę. Poza tym irytuje większość trenerów (w maju trenera Anderlechtu Bruksela Heinza Vanhaezebroucka nazwał "tchórzem"). Więc tak czy inaczej byłby zwolniony, to była kwestia czasu. Inna sprawa jest taka, że klub uznał, że skoro jest szansa ściągnięcia Michaela Preud'Homme'a, to trzeba ją wykorzystać.

*Wspomniana przez dziennikarza sytuacja z butelką.

Drużyna wojowników

Preud'Homme jest legendą belgijskiej piłki, wychowankiem Standardu. Sa Pinto nie miał żadnych skrupułów, żeby wyjść na konferencję prasową i oskarżyć Belga, że ten czai się na jego pracę. I 45-letni Portugalczyk pewnie pracowałby nadal, gdyby Preud'Homme dostał pracę selekcjonera kadry. Federacja przedłużyła jednak kontrakt z Roberto Martinezem.

Portugalczyk zyskał sympatię miejscowych kibiców, a i piłkarze też stali za nim murem. Wywalczył puchar kraju, Standard zajął w lidze 2. miejsce, o 3 punkty przegrał z Club Brugge.

David van den Broeck: - Jego największą zaletą jest to, że z piłkarzy robi grupę wojowników. W zespole panuje świetna atmosfera. Taktycznie cudów jednak nie wymyśla.

Latem Portugalczycy spekulowali, że może wrócić do przechodzącego ciężkie chwile Sportingu (wiosną piłkarze zostali pobici przez chuliganów, kilku rozwiązało kontrakty), ale strony się nie dogadały. Z Legią podpisał trzyletnią umowę.

David Marques mówi: - Na pewno będzie bardzo zaangażowany, możecie być pewni ciężkiej pracy.  Ma wszystko, co potrzebne, aby pomóc Legii. Na boisku zobaczycie kogoś, kto nie przypomina typowego trenera. Jestem pewien, że pokaże to swoje "lwie serce".

ZOBACZ WIDEO Adam Kszczot: Profesor? Trochę się tak czuję

Komentarze (26)
avatar
VIPekspert
14.08.2018
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Miód na moje uszy ;) a po zaledwie 4 kolejkach już 5 pkt w dupę i kolejny cudak zatrudniony :D 
avatar
Jarosław Świerczyński
14.08.2018
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Raczej długo w Legii (chciałem napisać "u Leni" zamiast w Legii) nie zagrzeje miejsca. 
avatar
poważny.grzesznik
14.08.2018
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Chyba naprawdę nikt nie chciał pracować w Legii że pudel znów wziął sobie takiego artystę na trenera. I jeszcze ten kontrakt na 3 lata jak by nie wiedział co się działo w poprzednich klubach 
avatar
Marecki CS
13.08.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Kolejny do odstrzału(!) - "za chwilę". 
art-e
13.08.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Teraz sam został trenerem a w drużynie i klubie ma kilku krewkich chłopaków z Bałkanów. Ja to mówią, karma lubi wracać, miejsce znalazł odpowiednie zarówno na ławce jak i trybunach, a tak już n Czytaj całość