Już 16 sierpnia mistrz Polski zakończył przygodę z europejskimi pucharami. Od kilku tygodni Legia Warszawa regularnie kompromituje się w europejskich pucharach, jednak w czwartek przeszła samą siebie. Już po kilkunastu minutach przegrywała z Football 1991 Dudelange 0:2.
- W pierwszej połowie daliśmy im uwierzyć, że mogą coś zrobić i nas skarcili. Dwa nasze błędy i tracimy bramki - twierdzi Arkadiusz Malarz, który po pierwszym meczu w Warszawie (1:2) był święcie przekonany, że legioniści awansują do kolejnej rundy.
- Byliśmy przekonani, ja nigdy nie rzucam słów na wiatr i nie staram się wymądrzać.
Wierzyłem, wszyscy wierzyliśmy w to, że potrafimy awansować - mówi doświadczony bramkarz. - Przyjechaliśmy tutaj z myślą, żeby odrobić straty i staraliśmy się robić wszystko, ale zabrakło tego gola. Zabrakło chyba też koncentracji w pierwszej połowie, gdzie straciliśmy te dwie bramki - dodaje.
ZOBACZ WIDEO: Bargielowie robią rewolucję w himalaizmie. "Stwierdziliśmy, że zaryzykujemy"
Legia Warszawa doznała największej kompromitacji w ponad 100-letniej historii klubu. - Wstyd i upokorzenie. Tak, czuję się upokorzony, chciałbym zapaść się pod ziemię... ale tak się nie da. Staraliśmy się, ale to za mało. To nic nie dało. Nie ma już pucharów... - tłumaczy załamany Malarz.
Na koniec 38-latek pochylił się nad poziomem polskiej piłki. Padły mocne słowa. - Może nasza piłka jest po prostu słaba i staramy się czarować, że jesteśmy potęgą? Może inni idą do przodu, a my stoimy w miejscu? Jesteśmy przekonani, że przeciwnik jest do ogrania, a my przegrywamy. To bardzo boli... - kończy Malarz.