Robert Lewandowski między niebem a ziemią. Za mały na wielkie mecze?

Oto paradoks. Robert Lewandowski jest jednym z najlepszych piłkarzy świata, a dla Anglików z "Daily Mail", wręcz legendą Bundesligi. Tymczasem wiele wskazuje na to, że dla polskich kibiców nigdy legendą nie zostanie.

Piłka Nożna
Piłka Nożna
Robert Lewandowski Getty Images / Sebastian Widmann / Stringer / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
Zbigniew Mucha

Bo polska historia faktycznie mundialami jest pisana, więc Deynie, Lacie czy Bońkowi dorównać będzie trudno. A powoli też Robert Lewandowski musi zacząć stawiać czoła opinii gracza na małe mecze. Czy prawdziwej?

To rzecz jasna problem złożony - i byśmy tylko takie mieli, oglądając choćby potyczki mistrza Polski z mistrzem Luksemburga - niemniej wart uwagi, ponieważ coś się ewidentnie zmieniło w bezkrytycznym dotąd odbiorze Roberta Lewandowskiego. Łatwo w tej swoistej wiwisekcji oczywiście przesadzić, zagubić bezstronność lub obnażyć złośliwą gębę, podczas gdy mamy niewątpliwie do czynienia ze sportowcem wybitnym, który na Zachodzie swoją markę zbudował od zera i cieszy się pozycją, jakiej przed nim nie osiągnął żaden polski piłkarz, może z wyjątkiem Zbigniewa Bońka. Sportowca, który strzelił 181 goli w Bundeslidze, jeszcze 12, a będzie najskuteczniejszym obcokrajowcem w jej historii, jeszcze 23 (wszystko to realne cele na obecny sezon) i stanie tuż za podium, zastanawiając się nad zamachem na Juppa Heynckesa, Klausa Fischera i Gerda Muellera. Który po prostu jest gigantem.

Kiedy zaczęło się psuć? 

Niezależnie od wszystkiego ostatnie półrocze nadszarpnęło mocno wizerunek kapitana reprezentacji Polski, a chmury nad jego głową zaczęły gromadzić się już wiosną, w Monachium. Niemcy, którzy na pewno nie zapomnieli wywiadu, którego Robert udzielił ponad rok temu, żaląc się na brak dostatecznej pomocy ze strony partnerów, gdy ścigał się o tytuł króla strzelców, z zainteresowaniem przyjęli informację o lutowym konflikcie (sprzeczce) z Matsem Hummelsem. Potem był jeszcze incydent z niepodaniem ręki trenerowi Juppowi Heynckesowi i oczywiście jawnie wysyłane sygnały o chęciach zmiany środowiska.

Zamiast środowiska Lewandowski zmienił menedżera. To Pini Zahavi miał pomóc mu w przeprowadzce najlepiej na Santiago Bernabeu, lecz nawet słynny menago okazał się bezradny w starciu z bawarskimi bonzami. "Lewemu" wolno więcej, bo jest nie tylko jednym z najlepiej zarabiających piłkarzy Bayernu Monachium (15 milionów euro rocznie) i najcenniejszym, gdyż gwarantem kilkudziesięciu (w 2017 roku ponad 50) bramek w sezonie, ale więcej nie znaczy wszystko. Zwłaszcza gdy w dwumeczu sezonu, przeciw Realowi Madryt  w Lidze Mistrzów, nie spełnił oczekiwań.

Spadła na niego wówczas pierwsza w tym roku poważna, choć głównie niemiecka, fala krytyki. Zastanawiano się, czy właśnie on może decydować o zwycięstwach w wielkich meczach. "Brakowało mu zaangażowania, odpowiednich decyzji. Bezskutecznie próbował zdobyć bramkę…" – pisał "Spiegel", a wtórował mu "Kicker": "Od lat Polak strzela gole na zawołanie w Bundeslidze, ale zbyt mało wnosi do gry w europejskich pucharach".

Fakty są nieubłagane. Bayern, monopolista na krajowej scenie, nie wygrał żadnego międzynarodowego trofeum z Lewandowskim w składzie. Z pewnością zadrą w sercu Polaka siedzi również przegrany w 2013 roku finał Ligi Mistrzów. Wówczas był jeszcze po drugiej stronie barykady, w żółto-czarnym trykocie Borussii. W finale na Wembley wygrał Bayern i był to ostatni jego triumf w tych rozgrywkach. Rok później Bawarczycy zakontraktowali polskiego napastnika.

- Dajcie spokój, a jak strzelał cztery gole Realowi w Borussii, to nie był graczem na małe mecze, a teraz taki jest? - pyta trener Bogusław Kaczmarek.  - A Bayern grał wielki mecz z Realem? A "Lewy" jest winny klopsów bramkarza? Powtarzam, to jest piłkarz wybitny.

Oddzielnie należy traktować dokonania Lewandowskiego w drużynie narodowej. Imponujące liczby i targanie na własnych plecach reprezentacji, przenoszenie jej przez progi kolejnych kwalifikacji niczym poślubionej panny młodej. Znakomita dyspozycja lidera faktycznie mogła przykryć kołdrą brudne nogi i być może rację mają ci, którzy utrzymują, że wozimy się na plecach gwiazdy, nie dostrzegając ewidentnych słabości naszego futbolu. Marek Wawrzynowski: "Mamy Lewandowskiego, jest dobrze. Wskoczymy mu na plecy i gdzieś na pewno nas dowiezie". No to tego lata akurat nie dowiózł.

Jesień jeszcze należała do niego - z 16 golami został królem strzelców eliminacji MŚ, pobił historyczny rekord Włodzimierza Lubańskiego, zostając najlepszym strzelcem w historii biało-czerwonych. Po fatalnym mundialu prosto z nieba został szybko sprowadzony na ziemię. Obdarty z atrybutów boskości podlegał takiej samej, albo i większej, krytyce, bo fani czuli się zdradzeni. Karmiono ich opowieściami o silnej reprezentacji, zresztą mirażowi ulegali wszyscy, łącznie - uderzmy się w pierś - z mediami. Kamieniem węgielnym, na którym powstawał gmach nadziei i pewności sukcesu, był Lewandowski.

Polski snajper wszech czasów oddał w trzech grupowych meczach MŚ dziewięć strzałów, tylko trzy w światło bramki, żadnego do siatki. Skrytykowały go największe gazety - "Marca" czy "Guardian". "La Gazzetta dello Sport" pisała o ego wielkim jak Rosja, o tym, że nie dał sygnału do walki, ale zdążył już po wszystkim skrytykować kolegów. Suchej nitki nie zostawiały na nim również media niemieckie.

- Robert dał im pożywkę, bo w Bayernie też zawodził nie tak dawno w najważniejszych meczach Ligi Mistrzów. Coś w tym chyba jest. Jeśli chodzi o bramki dla reprezentacji, po obliczeniach wyszłoby pewnie, że 75 procent strzelił w meczach z kelnerami. Nie wiem, czy nie przeceniamy jego możliwości - zastanawiał się w Onecie Andrzej Iwan, były napastnik reprezentacji.

To akurat ciekawe spostrzeżenie. Rozkład 55 reprezentacyjnych trafień "Lewego" wygląda następująco: Gibraltar 6, Rumunia 5, Armenia 4, San Marino 4, Czarnogóra 3, Gruzja 3, Dania 3, Kazachstan 2, Litwa 2, Irlandia 2, Szkocja 2, Niemcy 2, Korea 2, Islandia 2, Singapur 2, WKS 2, Bułgaria, Australia, Norwegia, Białoruś, Andora, Grecja, Litwa, Portugalia, Chile - po jednym.

Z tego grona tylko Niemcy i Portugalia, no i może Dania, należą do elity.

Co może dowódca? 

Krytyka przybierała momentami rozmiary karykaturalne. Niezrozumiała była debata nad odbiorem "Lewemu" opaski kapitańskiej. Owszem, problem z przywództwem zauważały nawet media zagraniczne. Brytyjski magazyn "FourFourTwo" pisał: "Jego zdolności przywódcze jako kapitana nie istnieją. Tuż po porażce z Senegalem pocałował się z żoną, a po klęsce z Kolumbią stwierdził, że drużynie brakuje jakości, i ewidentnie nie miał na myśli siebie".

- Wy tego nie słyszycie, bo jest tłum ludzi, i dobrze, ale potrafię podczas meczu krzyknąć, kiedy trzeba -  zapewniał w pomundialowym wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego". - Natomiast poza nim? Nigdy nie miałem takiego kapitana, który przemawiałby do mnie krzykiem. Jesteśmy profesjonalnymi piłkarzami, wielu z nas gra w naprawdę wielkich klubach. Świadomość zawodników jest na zupełnie innym poziomie niż kiedyś. Dlatego chciałem, żeby rola kapitana nie sprowadzała się do autorytarnego głosu. Moim zdaniem to nie działa. Krzyczeć na innych? Według mnie to metoda zawodników bez umiejętności. Lepiej przemawiać do kolegów przykładem...

Problem w tym, że teraz tego przykładu zabrakło. Rację miał również Tomasz Hajto, konstatując po pierwszym meczu z Senegalem, że nawet jeśli drużyna gra słabiej, to Robert powinien tym bardziej się wyróżniać, bo to jest wybitny piłkarz, a on tego nie zrobił, nie dał sygnału do walki. Na pewno sam zawodnik musi wyciągnąć z tego wnioski. Bo jeśli wszyscy wokół zwracają uwagę na pewien problem, nie należy go zamiatać pod dywan.

Kontynuuje Lewandowski (to samo źródło):  - Po co się napinać, skoro odbiera to energię i koncentrację. Funkcjonujemy w grupie inteligentnych ludzi i nie sądzę, żeby to było potrzebne. Jestem dumny, nosząc opaskę, ale gra drużyna. Idealna to taka, która ma kilku piłkarzy odpowiedzialnych za wynik. Nikt sam nie wygra meczu. Jest jedenastu zawodników na boisku, rezerwowi, sztab - dążyłem do tego, aby każdy czuł się ważny w tym zespole. Tak postrzegam rolę kapitana (...) Młodych zawodników wziąłem pod skrzydła. Na stołówce siedzą ze mną przy stoliku Jan Bednarek, Dawid Kownacki, Piotr Zieliński, Karol Linetty. Nie uciekam w jakieś ścisłe grono. Choć wiadomo, że przy grupie 23 piłkarzy nie masz non stop codziennego kontaktu ze wszystkimi (...) Przez cztery lata wszyscy uważali, że byłem super w roli kapitana. Nagle pojawiły się porażki i szukanie winnego. Kapitan jest wystawiony na pierwszy strzał. Robi się nadrzędny problem z opaski.

Tu ma rację. Opaska była naprawdę problemem trzeciorzędnym.

NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ O PORÓWNANIU LEWANDOWSKIEGO DO DAWNYCH BOHATERÓW REPREZENTACJI, MUSKULATURZE KAPITANA KADRY I TYM, CZY "LEWY" DA SIĘ LUBIĆ.

Czy Robert Lewandowski jest za mały na wielkie mecze?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×