Atmosfera wokół kadry była tak zła, że gdy przed meczem spytano w studiu telewizyjnym jednego z byłych reprezentantów Polski, czy Biało-Czerwoni mają szansę wygrać, odpowiedział krótko, ale zdecydowanie: "nie". W tym samym momencie kilka milionów kibiców przytaknęło ze zrozumieniem. No bo to nie miało prawa się udać.
Zaledwie kilka dni wcześniej kadra męczyła się z reprezentacją Kazachstanu. Zdobyte trzy punkty (1:0) były jedynym plusem - w trakcie gry schodzący z boiska Mariusz Lewandowski zwyzywał Leo Beenhakkera, a po meczu Euzebiusz Smolarek pozdrowił przed kamerami telewizyjnymi Polski Związek Piłki Nożnej, nazywając przygotowane im warunki w Astanie jako skandaliczne.
W takiej sytuacji reprezentacja Polski przystępowała do meczu z czwartą drużyną, zakończonych trzy miesiące wcześniej, mistrzostw świata. Z zespołem złożonym z graczy Barcelony, Chelsea, Manchesteru United czy Benfiki Lizbona. Prowadzonym przez trenera mającego w dorobku mistrzostwo globu. Reprezentacja Portugalii miała przyjechać, wygrać 3:0 samą kulturą gry i odlecieć na zachód Europy, do lepszego świata.
11 października 2006 roku w Chorzowie reprezentacja Polski rozegrała jednak jedno z najlepszych spotkań w swojej historii. I nie była to mityczna już obrona Częstochowy i modlenie się o udany kontratak. W meczu eliminacji mistrzostw Europy jedna z najlepszych drużyn świata została po prostu rozbita, a nasi piłkarze weszli na nieosiągalny wydawałoby się poziom gry. To była deklasacja.
ZOBACZ WIDEO Serie A: piękny gol Piątka. Polak centymetry od dubletu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Chaos
A zaczęło się źle. Leo Beenhakker rozpoczął pracę z reprezentacją od porażki w meczu towarzyskim z Danią (0:2). Kilka tygodni później była już czarna rozpacz - w pierwszej kolejce eliminacji do EURO 2008 przegraliśmy u siebie z Finlandią 1:3, gdzie pierwsze skrzypce grał będący jedną nogą na emeryturze Jari Litmanen. Kolejne spotkanie? Znów zawód, bo mimo zdecydowanie lepszej gry w Warszawie podzieliliśmy się punktami z Serbią (1:1).
- Na atmosferę mediów wpłynął mecz z Finlandią. Potem jednak było już tylko lepiej - przeciwko Serbii pokazaliśmy charakter, daliśmy sygnał, że jesteśmy w stanie realizować cele, jakie się przed nami stawia. W Kazachstanie jednak wygraliśmy 1:0 i było to zwycięstwo trochę niedoceniane. W kolejnych spotkaniach ten zespół pokazał, że potrafi odbierać punkty mocniejszym przeciwnikom - mówi nam Wojciech Kowalewski, wówczas podstawowy bramkarz reprezentacji Polski.
Wspominane zwycięstwo w Kazachstanie było ważne, bo przyniosło punkty, jednak oprócz tego optymistycznych wniosków trudno było szukać. A jak na złość, kolejnym rywalem była Portugalia, mająca w swoim składzie gwiazdy światowej piłki, z Cristiano Ronaldo na czele, powoli stającym się czołowym piłkarzem Premier League.
- Porażka mogła sprawić, że eliminacje niemal tuż po starcie byłyby przegrane - wspomina po latach Euzebiusz Smolarek w rozmowie z "Łączy Nas Piłka". To on strzelił zwycięskiego gola w Astanie, a w Chorzowie miał zostać bohaterem całej Polski. Najpierw trzeba było jednak ugasić konflikt w samej drużynie.
- Ten zespół w ogóle zbudowały kryzysy. Pierwszym była porażka z Finlandią, po którym odbudowaliśmy się przeciwko Serbom. W tym spotkaniu szansę otrzymało kilku nowych graczy, ale wspieraliśmy się wszyscy i razem próbowaliśmy wyjść z opresji. Drugim kryzysem była na pewno sytuacja z meczu w Kazachstanie związana z zejściem z boiska Mariusza - dodaje Kowalewski, obecnie trener bramkarzy reprezentacji Polski do lat 20
W 30. minucie spotkania z Kazachami Beehnakker postanowił zdjąć z boiska właśnie Lewandowskiego. Pomocnik Szachtara Donieck był wściekły i schodząc z murawy miał ogromne pretensje do selekcjonera. Nie zszedł na ławkę, tylko udał się prosto do szatni. Tam także nie miał zamiaru z nikim rozmawiać. Jak wspominał Dariusz Dziekanowski, jeden z asystentów Holendra, "wyglądał jak bomba, która w każdej chwili mogła eksplodować".
Tuż po meczu Antoni Piechniczek przekonywał, że Beenhakker powinien wyrzucić piłkarza z kadry. - Selekcjoner powinien go skreślić do końca swojej kadencji - oceniał wiceprezes PZPN. Lewandowski przemyślał jednak całą sytuację i przeprosił wszystkich, a Beenhakker wybaczył mu nieodpowiednie zachowanie.
- Najważniejsze wydarzyło się na lotnisku w Kazachstanie. Mariusz postanowił wziąć swoje zachowanie na klatę i wszystko wyjaśnił. Reakcja zespołu też była świetna, podobnie jak zachowanie Leo Beenhakkera, który zareagował w bardzo dojrzały sposób i nie skreślił go z drużyny. On wiedział, że jego zachowanie było podyktowane emocjami i ambicją i postanowił to wykorzystać. Wszystko to złożyło się w całość i zaczęliśmy tworzyć zespół.
- To scaliło drużynę - oceniał Dziekanowski.
Kosmos
Kluczem do pokonania Portugalczyków miała być taktyka.
- Wiedzieliśmy, że ich słabym punktem była lewa obrona. Nie mogliśmy ustawić się defensywnie, trzeba było uważać na stałe fragmenty gry, które mieli doskonale rozpracowane. Podjęliśmy decyzję, że zagramy odważnie, wysokim pressingiem - wspominał inny asystent Beenhakkera, Bogusław Kaczmarek.
- W mediach mówiono i pisano, że nie mamy w starciu z Portugalią większych szans. My jednak podchodziliśmy do tego bardzo spokojnie. Zdawaliśmy sobie sprawę, że ten mecz da odpowiedź, czy jesteśmy gotowi, by rywalizować z najlepszymi. Czuliśmy się pewni siebie, a przedmeczowa analiza trenerów przekonała nas, że mamy szansę - mówi były bramkarz m.in. Spartaka Moskwa.
- Pamiętam świetną atmosferę stworzoną przez kibiców i całą otoczkę Stadionu Śląskiego, który nas wtedy poniósł. To był dodatkowy atut. Kiedy Portugalczycy spojrzeli na trybuny, wiedzieli już, że łatwo tu nie będzie - dodaje Smolarek. I rzeczywiście, rywale przeżyli piekło.
Już po 18. minutach Biało-Czerwoni prowadzili 2:0, a dwukrotnie Ricardo pokonał właśnie napastnik Borussii Dortmund. - Szybko strzeliliśmy gole, a potem mogliśmy skupić się na obronie i mniejszy nacisk położyć na atak - wspomina syn polskiego medalisty mistrzostw świata z 1982 roku. Na defensywie skupili się jednak tylko pozornie, bo pod bramką Portugalczyków co i raz dochodziło do gorących sytuacji.
Partię życia rozgrywał zwłaszcza Grzegorz Bronowicki, jeszcze kilkanaście miesięcy wcześniej kopiący piłkę na poziomie II ligi. Lewy obrońca Legii Warszawa rewelacyjnie podłączał się do akcji ofensywnych i był nie do zatrzymania przez rywali. Po drugiej stronie nie ustępował mu Paweł Golański, a ogromne możliwości pokazywał grający swój piąty mecz w kadrze Jakub Błaszczykowski. Wszyscy trzej mieli największe zasługi w powstrzymaniu Ronaldo, który został po prostu stłamszony przez Polaków i nie wiedział, co się dzieje.
Z kolei w środku pola klasą dla siebie był ten, którego przyszłość w tej drużynie jeszcze kilka dni wcześniej stała pod znakiem zapytania. "Deco nie mógł się spodziewać, że naprzeciwko stanie takie monstrum jak Mariusz Lewandowski" - pisał o występie naszego pomocnika tygodnik "Piłka Nożna".
Wszystko scalał kapitan, Maciej Żurawski, rozgrywający prawdopodobnie swój najlepszy mecz w reprezentacji Polski. - System 4-2-3-1 zdał egzamin. Zdominowaliśmy środek pola, wykorzystaliśmy ich słabe boki. Pierwsza połowa była wzorowa - tłumaczył Kaczmarek.
- Plan udało się nam zrealizować w stu procentach. Nie tylko zneutralizowaliśmy argumenty rywali, co było efektem świetnej gry w defensywie, ale też graliśmy bardzo dobrze w ataku. Stworzyliśmy sobie wiele sytuacji i powinniśmy wygrać znacznie wyżej. Po meczu nie cieszyliśmy się z wyniku, ale też z naszego stylu gry i jakości, jaką pokazaliśmy - przekonuje Kowalewski.
Biało-Czerwoni grali koncertowo, nie pozwalali Portugalczykom niemal na nic. Dopiero w 90. minucie do naszej siatki trafił Nuno Gomes, ale nie mogło to zatrzeć znakomitego wrażenia z gry polskiej drużyny. Wynik 2:1 był mylący, a zespół zasłużył na zdecydowanie wyższe zwycięstwo. - Stłamsiliśmy ich - mówił kapitan polskiej reprezentacji.
Matrix
Kaczmarek: - Po meczu wyciągnąłem telefon, a dziennikarz Tomasz Smokowski jeszcze w trakcie drugiej połowy napisał mi sms-a: "Bobo, to chyba jakiś piłkarski Matrix". Nikt nie wierzył, że możemy tak zagrać. Pod względem techniczno-taktycznym widziałem w wykonaniu polskiej kadry tylko dwa takie mecze, oba w Chorzowie. Ten z Portugalią i ten z 1975 roku przeciwko Holandii, gdy wygraliśmy 4:1.
Zwycięstwo nad czwartym zespołem świata nie tylko utrzymał nas w grze o awans do mistrzostw Europy. Styl gry reprezentacji spowodował, że ta odzyskała zaufanie kibiców po fatalnym występie na turnieju w Niemczech kilka miesięcy wcześniej. Wzrosło też morale samych piłkarzy.
Smolarek: - Jako zespół uwierzyliśmy w siebie. Wszystko zaczęło się układać, kibice i media przekonali się nie tylko do piłkarzy, ale także do Beenhakkera. Dla niego to też była nowa sytuacja, ale wiedział, jak chce prowadzić reprezentację i w jaki sposób swoją filozofię przekazać zawodnikom.
Kowalewski: - Na pewno to jedno z najbardziej przyjemnych wspomnień z mojej kariery. Tym bardziej że niesie ze sobą duży ładunek emocjonalny. W tamtym spotkaniu kibice zgromadzeni na Stadionie Śląskim bardzo nam pomogli, było z ich strony mnóstwo pozytywnej energii. Myślę, że bez ich wsparcia reprezentacja Polski nie byłaby tak silnym zespołem.
W czwartek minie dokładnie 12. rocznica efektownego zwycięstwa nad Portugalią. I dokładnie tego samego dnia znów zmierzymy się z tą samą drużyną, także w Chorzowie. Tym razem stawka jest mniejsza, bo punkty w Lidze Narodów. Nie będzie też Cristiano Ronaldo - uwikłany w seksualny skandal piłkarz otrzymał po raz kolejny wolne od Fernando Santosa.
11 października i Stadion Śląski to jednak bardzo sprzyjające okoliczności, by znów porwać kibiców swoją grą. A po nieudanych mistrzostwach drużyna musi walczyć o odzyskanie zaufania kibiców. Dokładnie tak jak 12 lat temu.