Robert Lewandowski: Burzyłem mury

- Byliśmy w pociągu, który się nie wykoleił, tylko zboczył z kursu. Trzeba wrócić na ten właściwy i jeszcze przyspieszyć - uważa Robert Lewandowski, kapitan reprezentacji Polski

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Robert Lewandowski Getty Images / Francois Nel / Staff / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Rozmawiał w Monachium Michał Kołodziejczyk

WP SportoweFakty: Długo chorował pan z powodu słabego występu na mundialu czy szybko udało się zapomnieć?

Robert Lewandowski, napastnik Bayernu Monachium: Gdybym powiedział, że byłem rozczarowany, to byłoby za mało. Byłem przybity. Wiedziałem, że będzie bolało dużo dłużej niż tydzień czy dwa. Później była przerwa od reprezentacji. Zawsze, kiedy dzieje się coś złego, szybko staram się to naprawić, a w tym przypadku nie miałem takiej możliwości. Właściwie do meczu z Włochami miesiąc temu nie mogłem się pozbyć myśli o mundialu. Nowe zgrupowanie zaczęło kolejny rozdział, znowu biało-czerwone barwy, znowu nadzieje i ambicje. Można było się skupić na czymś innym, pojawiło się sportowe wyzwanie. Skala krytyki, jaka spotkała nas po mundialu, jak niektórzy wykorzystywali to, żeby nas dobić, sprawiła, że jeśli pokażemy, jak wychodzi się z takiej sytuacji, będzie to oznaczało, że jesteśmy silni. Zawsze wyciągam wnioski z porażek.

Kiedy strzela pan gole, a reprezentacja wygrywa - jest pan chwalony, a kiedy nie idzie - krytykowany. Niby normalne, ale radzi pan sobie z tymi skrajnymi ocenami?

Trzeba oddzielić to, co się dzieje w internecie, od tego, co ludzie myślą naprawdę. Piłka nożna to emocje, tu często najpierw się mówi, później myśli. Jak nie strzelamy goli, ludzie zaczynają szukać przyczyn i mają do tego prawo. Nie denerwuję się.

Jakub Wawrzyniak twierdzi, że kibice się nie znają. Właśnie dlatego, że rządzą nimi emocje.

Kibic szuka emocji, po to przychodzi na stadion. Jesteśmy tam trochę jak w teatrze - wychodzimy na boisko, a kibice oczekują widowiska, spektaklu. Nie chcę generalizować, bo rozmawiam z wieloma ludźmi, którzy interesują się piłką nożną i potrafią odpowiedzieć sobie na pytanie o porażkę inaczej niż stwierdzeniem, że jakiś zawodnik jest beznadziejny, ale zgadzam się, że część ocenia grę po wyniku i liście strzelców. Tylko że patrzę na to trochę inaczej.

Jak?

To prawo kibica, jak ocenia mecz - nie musi znać szczegółów, może oczekiwać zwycięstwa. Wspiera drużynę, liczy na jej sukces. Jak wielu ludzi, też nie zrozumiałem od razu regulaminu mistrzostw świata w siatkówce, a kibicowałem chłopakom w drodze do złota.

Nie zaskoczyła pana jednak skala niechęci, jaką wylali na was kibice po mundialu?

Nigdy nie marzyłem, że rozegram tyle meczów w kadrze. Jubileusz w Chorzowie będzie wyjątkowy. Nie chodzi nawet o to, czy jest głośno, ale coś tam unosi się w powietrzu, tam jest jakaś ekscytacja, czuje się, że ludzie czekali na mecz.

Wiem, że byli rozczarowani nie tylko tym, że nie wyszliśmy z grupy, ale też w jaki sposób graliśmy na tych mistrzostwach. Nie oszukujmy się, trzeba mierzyć siły na zamiary - nie byliśmy drużyną, która będzie wygrywać tylko do momentu, aż jej się znudzi. Wiedzieliśmy, że jeśli wszystko wypali, jesteśmy w stanie wyjść z grupy, to wszystko. Czy pójść jeszcze dalej? Tu już pewności nie było. Proszę zwrócić uwagę, że to jest sport. Nawet tak wielkie drużyny, pełne światowej klasy zawodników, jak Niemcy czy Hiszpania odpadły na początku. Też miały problemy, popełniały błędy. Niemcy nie wyszli z grupy. O wielkości tych drużyn i ich kibiców będzie świadczyło to, jak szybko wrócą do formy i zaczną wygrywać.

Potrafi pan zatem odpowiedzieć wprost, co nie wypaliło, że nawet nie wyszliście z grupy?

Nowa taktyka wprowadziła chaos, a chaos spowodował, że spadła nasza pewność siebie. Brakowało zagrań w ciemno, a to z kolei sprawiało, że nikt z nas nie czuł się swobodnie. Te zmiany były niepotrzebne, to był najgorszy czas na wprowadzanie ich do drużyny, która dobrze funkcjonowała. Wiele osób biło w reprezentację po mundialu, bo krytyka świetnie się sprzedaje. Oczywiście, zasłużyliśmy na nią, trzeba było się z nią zderzyć, wziąć na klatę. Ale z drugiej strony - ciężko zaakceptować krytykę opartą na złych argumentach, albo właściwie ich braku. Czasami słuchałem ludzi, którzy wypowiadali się w telewizji, czytałem artykuły i nie wierzyłem w to, co widzę. Nagle sportem zajęli się wszyscy, nawet tacy, którzy nie oglądali meczów.

Łukasz Piszczek mówił, że próbowaliście rozmawiać z trenerem o tej taktyce.

Były takie rozmowy. Piłkarz musi ufać trenerowi, bo jakbyśmy zaczęli uważać, że wiemy lepiej, to zmierzałoby to w złym kierunku.

Pan jako kapitan rozmawiał z selekcjonerem osobiście?

Pamiętam naszą rozmowę na jednym z treningów. Powiedziałem, co nie funkcjonuje. Inni także. Trener przyjął do wiadomości, a później nasze obawy potwierdził towarzyski mecz z Chile. W drużynie pojawiła się niepewność, a na mundialu niepewność to koniec.

Czytał pan raport Nawałki po mundialu?

Nie.

Podobno ostatni trening przed meczem z Senegalem był zbyt intensywny.

To akurat do mnie dotarło i nie chce mi się wierzyć, że jeden trening może mieć taki wpływ na cały mecz. Całkowicie się z tym nie zgadzam, tym bardziej że nie wspominam tych zajęć jako nie wiadomo jak ciężkich. W Polsce była atmosfera szukania winnych naszego fatalnego występu, a tak naprawdę zbyt wiele rzeczy miało na to wpływ, by wskazać jedną jako najważniejszą. Powtarzam, że do zespołu wdarł się chaos, brakowało schematów zagrań w nowej taktyce, a bez tego nic nie funkcjonuje jak należy. Nie wiesz, czy doskoczyć do przeciwnika, czy mu odpuścić, zawsze jesteś metr spóźniony. Jeśli coś nieodpowiednio działało w sparingu, to nie ma prawa zadziałać na mistrzostwach świata. W ostatnim meczu przed mundialem zagraliśmy jednak w tym systemie z Litwą i łatwo nam poszło - trener chyba wtedy uwierzył, że w Rosji może się udać. Ale to nie była opcja dla nas. Litwini, delikatnie mówiąc, nie byli w najlepszej formie. Zmiany w trakcie mundialu już nie mogły pomóc, było za późno na gmeranie w składzie.

Mówimy o szukaniu winnych, ale kiedy jest pan liderem po zwycięstwach, to chyba także naturalne, że na pana spada największa krytyka. Że to pana wymienia się, jako jednego z pierwszych w kategorii: "zawiedli".

Zgadza się, tak to działa. Najłatwiej uderzyć w kogoś na świeczniku, zwłaszcza w Polsce. Jeśli chce się być słyszanym ze swoją opinią w piłce nożnej, najprościej powiedzieć coś o mnie. Zdaję sobie z tego sprawę. Jestem kapitanem, odpowiadam za wyniki. Rozumiem, że winnych szuka się między tymi, po których najwięcej oczekiwano.

Kiedy rozmawiałem z Łukaszem Piszczkiem i zapytałem o rzekome skandale alkoholowe w Arłamowie poprosił mnie, żebym już przestał opowiadać bzdury.

Jestem zszokowany nie tyle skalą teorii spiskowych, co ich siłą przebicia w mediach. Tak jakby miały cokolwiek wspólnego z prawdą. Czułem się zażenowany tym, że ktoś mówił takie bzdury, że niektórzy pisali je nie wstydząc się pod tekstem podpisywać własnym nazwiskiem. W ogóle mnie to nie bawiło, a tylko sprawiało przykrość.

Poddawać się może tylko głowa, jeśli w niej się coś przestawi, to ze środka może jednak iść duża moc. Czasami wystarczy impuls, żeby zrozumieć, że jednak warto walczyć


Załatwił pan wyjazd Sławomirowi Peszce na mundial?

Sławka lubię, nawet uwielbiam, ale dla mnie najważniejsza jest drużyna i wyniki, jakie osiąga. Nie wysyłam powołań i nie ustalam taktyki. Interesuje mnie to, żeby jak najlepiej przygotować się do meczu, żeby pracować tak, by później być zadowolonym ze swojej gry, by zespół wypadł jak najlepiej. Jestem napastnikiem, muszę myśleć o przygotowaniu, na tym się skupiać. Każdy ma swoją rolę w reprezentacji - mam strzelać gole, a nie decydować o tym, kto pojedzie na mundial. Wymyśla się na mój temat niestworzone rzeczy.

Jaka była największa?

Jest ich mnóstwo. Czasami są żenujące. Ostatnio wyczytałem, że zainwestowałem miliony w jakimś funduszu i wszystko straciłem. Nie wiem, skąd ludzie biorą takie historie. Czasami się zastanawiam, czy mam to wszystko zostawić w spokoju, czy jednak nauczyć pewne osoby, by nie zmyślały. Pan mi powie, jak to jest - nie ma czego napisać, to się tak wymyśla z głowy? Ciężko byłoby mi na to wszystko reagować, nauczyłem się z tym żyć, dorobiłem się grubej skóry. Ludzie na ulicach to nie jest jednak internet, prawdziwi kibice zachowują się inaczej, nie wierzą we wszystko.

To jak zachowują się prawdziwi kibice?

Po mundialu ludzie podchodzili do mnie na ulicach i wspierali na duchu. Klepali po plecach, widzieli, jak przeżywam naszą porażkę. Mówili miłe słowa. To był pokaz reakcji prawdziwego kibica, a nie wylanie nienawiści na klawiaturę komputera. Ludzie w internecie często robią wszystko, by zostać zauważonym i wywołać dyskusję. W kontakcie bezpośrednim - być może to te same osoby - pokazują rozsądek. Szanuję kibiców, to że poświęcają czas, wspierają nas, jeżdżą za nami daleko, pomagają nam. I wiem, że można na nich liczyć.

U nas aferą były nawet pana słowa: "buzi-buzi" powiedziane do żony po meczu z Senegalem.

Nie pamiętam, co powiedziałem. To był tak trudny moment. Jak chyba każdy człowiek szukałem wsparcia w najbliższych. Wiedziałem, że nie poszło, jak trzeba, że zawiodłem. Po zwycięstwach też cieszę się z Anią, a po porażkach jest znacznie trudniej, bo od najbliższych oczekuje się wsparcia. Ktoś, kto nie rozumiał tego, że szukałem kontaktu z żoną, nie wie, jak wygląda życie sportowca, jak ważna jest rodzina, wsparcie, jak istotne jest poukładane życie prywatne. Siatkarze ze złotymi medalami też biegli do swoich rodzin, zabierali dzieci na podium. Ktoś, kto tego nie rozumie, myśli emocjami, a zapomina o tym, że sportowiec jest przede wszystkim człowiekiem.

Panu dostaje się nawet za gratulacje złożone siatkarzom. Wtedy pisze się o zarobkach - ile to oni dostaną za złoto, a ile to niby wy dostaliście za porażki na mistrzostwach.

Przecież ktoś, kto pisze takie rzeczy, pokazuje, jak bardzo nie zna się na sporcie. Wprowadza czytelników w błąd, nie mieliśmy przecież premii za brak wyjścia z grupy. Poza tym wyznacznikiem rangi finansowej sportu jest jego popularność. Sponsorzy garną się do tych dyscyplin, przy których są już kibice. Kiedy w poniedziałek po finale mistrzostw świata w siatkówce wszedłem do szatni, nikt nie wiedział nawet, że taki mecz się odbył. Z jednej strony mnie to zabolało, bo Polska wygrała z Brazylią, z drugiej - pokazało, że u nas może być szał, a w Niemczech nie ma nawet wzmianki w prasie. A kiedy reprezentacja Niemiec w piłce nożnej nie wyszła z grupy na mundialu, mówiło się o tym na całym świecie. Chcę podkreślić, że szanuję wszystkich sportowców, zawsze ich wspieram i chciałbym, żeby zarabiali jak najwięcej. Nigdy nie będę im zazdrościł, a jeśli ktoś uważa, że ma za mało, to życzę mu, aby miał więcej. Ale nie w ten sposób, że zabierze się komuś, kto ma, i podzieli po równo, bo to nie jest komuna.

Rafinha też nie wiedział, że był finał mistrzostw w siatkówce?

Wiedział, poza tym przypomniałem mu to, przyklejając wynik meczu na jego szafce. Byłem bardzo dumny z naszych siatkarzy. Rafinha śmiał się, sam nagrał filmik, jak mocuję kartkę i wrzucił na Instagrama, powiedział po polsku: "Gratulacje". Wiedział, że go żartobliwie prowokuję, nikt się za takie rzeczy nie obraża. Poza tym oczywiście zaraz usłyszałem, że porażka się po prostu przytrafiła, a Brazylia zaraz wróci na szczyt.

Myśli pan czasami, że w Polsce uważa się, że sukcesy i pieniądze przyszły panu bez trudu?

Żeby być w miejscu, w którym jestem, pracowałem dwadzieścia lat. Nic nie przyszło z dnia na dzień. Nie miałem wskazanej drogi, którą mogłem podążać. Myślę, że przecierałem szlaki, burzyłem mury, musiałem pokazywać, że Polak potrafi grać w piłkę. Prezydent Genoi mówi, że jak będzie miał polskiego zawodnika do kupienia, to nie zawaha się dołożyć kilku milionów, bo kiedyś mógł mieć Lewandowskiego, a zabrakło mu odwagi, by zapłacić więcej. No to teraz ma Krzysztofa Piątka. Trenerzy i menedżerowie często pytają mnie o piłkarzy z Polski, potrafią nas już doceniać. Cieszę się, że również także dzięki mnie innym zawodnikom będzie łatwiej wyjechać do silnych lig, że już nikt nie powie, że za Polaka nie opłaca się płacić. Tylko ja wiem, jak było mi ciężko być jednym z pierwszych, jak ciężko walczyć z wypracowanym przez lata na Zachodzie nie zawsze dobrym obrazem.

No to jak ciężko było?

To była droga pełna wyrzeczeń, która tak naprawdę trwa nadal. W Polsce ludziom wydaje się, że dużo o mnie wiedzą, a tak naprawdę wiedzą niewiele. Nie udzielam się w mediach, więc pisze się o mnie to, co gdzieś się usłyszy. Jakieś spekulacje, wymysły. To są informacje pobieżne, złudne, nieprawdziwe i niekompletne. Tyle że mnie to niespecjalnie interesuje - trenerzy, koledzy z boiska, przyjaciele i rodzina wiedzą, jaki jestem naprawdę, jak pracuję na meczach czy na treningach po to, żeby osiągać sukcesy. Jestem sportowcem a nie specjalistą od wizerunku.

Powiedzmy, że się nie znamy, a jestem milionerem z Chin i zastanawiam się, czy zainwestować w pana, jako markę. Jaki ma pan wizerunek? Przez całą karierę nie dorobił się pan żadnego skandalu.

To chyba powód do zadowolenia. Jestem całkowicie skupiony na futbolu, podporządkowałem mu życie. Dopóki gram, chcę odnosić jak najwięcej sukcesów, chcę mieć czyste sumienie, mieć świadomość, że przynajmniej próbowałem. Nie chcę się zatrzymywać. Jestem ambitny, a jak zrobię coś źle, to staram się poprawić i następnym razem zrobić dużo lepiej.

Kiedy poprosiłem pana o rozmowę, znalazł pan czas po miesiącu.

Trening trwa dwie godziny. Ktoś pomyśli - fajne życie. Ale do treningu też się trzeba przygotować, później jest regeneracja, odnowa, odprawa taktyczna, lecą kolejne godziny. Trzeba przeanalizować swoje zagrania, pomyśleć nad tym, co zrobić lepiej, nad czym pracować. Nawet kiedy wyjadę z klubu i dotrę do domu, staram się wykonywać kolejne ćwiczenia - mentalne, psychiczne, muszę być mocny. W piłce nie chodzi już tylko o umiejętności fizyczne, napastnik musi mieć czystą głowę, musi wiedzieć, co się w niej dzieje. Liczy się już nie tylko to, co na boisku. Przygotowania do kolejnego meczu zaczynam równo z końcowym gwizdkiem ostatniego. Teraz rozgrywa się tak wiele meczów, że tylko perfekcyjne przygotowanie gwarantuje sukces. Piłkarze są bardzo eksploatowani, nikt nie narzeka, ale w tym samym czasie rośnie też intensywność gry. Wystarczy obejrzeć spotkanie sprzed pięciu lat i widać dużą różnicę w jego tempie, sposobie gry.

Zaraz pewnie usłyszę zdanie o tym, że nie ma już słabych drużyn.

Wyrównany poziom w piłce nożnej oznacza co innego niż w innych dyscyplinach. Tu nie jest tak, że liczy się tylko pięć reprezentacji. Można pojechać na mecz do 70. drużyny w rankingu i bez pełnego zaangażowania przegrać. Popularność jest większa, ale także wymagania. Wejść na wysoki poziom jest tym trudniej, im więcej ludzi musisz po drodze wyprzedzić. W piłkę grają wszyscy, na całym świecie, wyścig jest masowy. Życie piłkarza jest piękne, bo robi się to, co się kocha, ale jest to ciężkie życie. Wiele osób postrzega nas tylko przez pieniądze, które zarabiamy, ale nie dostajemy ich za darmo. W piłce każdy aspekt ma znaczenie. Poza wszystkim to ciągle jest dyscyplina, w której trzeba jeszcze dodatkowo wybiegać kilka kilometrów. Nie da się wyskoczyć na imprezę, a później przeżyć meczu na poziomie Bundesligi albo Ligi Mistrzów. I nie chodzi o to, że mam już 30 lat, jak ma się 23 jest tak samo. Do biura pójdziesz po nieprzespanej nocy i może będziesz pracował na wolniejszych obrotach, ale dasz radę. W piłce będziesz skreślony.

W piłce nie chodzi już tylko o umiejętności fizyczne, napastnik musi mieć czystą głowę, musi wiedzieć, co się w niej dzieje. Liczy się już nie tylko to, co na boisku


Przyjeżdżał pan na Zachód z etykietką "polski piłkarz" i co to znaczyło? Leń? Imprezowicz?

Aż tak to nie. Nie wiedzieli, kim jestem, jakie mam wzorce. Nie było Polaków w topowych klubach, koledzy pytali się mnie, kto jeszcze gra zagranicą. Teraz jest nas coraz więcej i dobrze, bo to podnosi także poziom reprezentacji. Na 38-milionowy kraj to i tak ciągle za mało... Potrzeba wielu zmian, zaczynając od lekcji wychowania fizycznego w szkołach, od odpowiedniej motywacji nauczycieli. Umówmy się, że nikt już nie marzy o tym, by uczyć dzieci, pojawiły się nowe, większe możliwości w innych zawodach, wynagrodzenia trenerów bywają śmieszne. Szkoda, bo nauczyciele powinni być dobrze opłacani, wychowują przecież nowe pokolenia, tworzą jakość tego narodu w przyszłości. Dobrze byłoby wybierać do reprezentacji z setek świetnych zawodników w różnych dyscyplinach, a nie tylko spośród tych, którzy mieli w sobie wystarczająco dużo sił, by się przebić wbrew wszystkiemu. Rodzice też nie są bez winy - wypisują zwolnienia z w-fu, bo dziecko się przeziębi, bo pada deszcz, albo choćby po to, by średnia na koniec roku była wyższa. To chore.

Wielu rzeczy musiał się pan uczyć od początku po wyjeździe na Zachód?

Bardzo wielu. I to takich, których jako piłkarz nie miałem prawa nie znać wcześniej. Musiałem wszystko nadrabiać.

Ale co?

Począwszy od rzeczy czysto piłkarskich, technicznych, po odpowiednie myślenie na boisku. Nikt mi o tym wcześniej nie mówił, nikt mnie nie nauczył. Miałem 21 lat i byłem zszokowany, jak wiele jeszcze przede mną, żałowałem, że nie wiedziałem tego wcześniej, bo mógłbym być jeszcze lepszy.

Otwieramy puszkę z napisem "PZPN" i "szkolenie"?

O tym można by godzinami. Nie jest tak, jak powinno, i jeszcze długo nie będzie. Trzeba stworzyć inny model kształcenia trenerów, ale ważna jest także infrastruktura. Fajnie, że mamy stadiony, ale ile jest boisk na przykład w Warszawie? Nie liczę orlików. Niewiele, a to przecież prawie dwumilionowe miasto. Hale można znaleźć w każdej gminie, parkiet starczy na wiele lat, a o boisko trzeba byłoby dbać. Hala jest wielofunkcyjna - można grać w siatkówkę, koszykówkę, piłkę ręczną, a na boisku - tylko w nożną. Koszty są większe, potrzeba pieniędzy na utrzymanie nawierzchni.

Czy Robert Lewandowski jest najlepszym polskim piłkarzem w historii?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×