- Gdy zostałem oskarżony o korupcję i zawieszony przez PZPN w prawach sędziego piłkarskiego, myślałem że zawalił mi się świat. Miotałem się, próbowałem walczyć na oślep, biegałem od telewizji do gazet i zapewniałem o swojej niewinności. Dziś wiem, że to tylko mały kłopot w porównaniu z tragediami, jakie mogą spotkać człowieka - mówi nam Marcin Wróbel.
Wyrok śmierci
To było niedługo po porodzie. Marcin doskonale pamięta pierwszą rozmowę z lekarzem. Jego córeczkę Hanię reanimowano już dwa razy. Doktor wszedł do pomieszczenia i powiedział:
- Pana córka raczej nie przeżyje.
Szok, rozpacz... Przecież przez całą ciążę nie było żadnych kłopotów, ani jednego sygnału, że może wydarzyć się coś strasznego. Dziecko rozwijało się prawidłowo, lekarze przed niczym nie przestrzegali. Malutkiej Hani wprawdzie nie spieszyło się na świat, ale specjaliści wiedząc o przekroczonym już terminie kazali żonie po prostu położyć się na oddziale i czekać bez nerwów na przypływ szczęścia. Już pierwszej nocy doszło jednak do dramatycznego spadku tętna.
- Akcja porodowa według medycznych wskazań powinna trwać w tym przypadku od pięciu do siedmiu minut. Trwała aż 35, bo anestezjolog źle wybrał znieczulenie do cesarskiego cięcia. Próbował nakłuwać, a przecież dziecko w tym czasie umierało, należało natychmiast zastosować znieczulenie ogóle. Doszło przez to u Hani do skrajnego niedotlenienia mózgu i niewydolności wielonarządowej. Dziecko było dwukrotnie reanimowane. Później rozpoczęła się dwumiesięczna walka o życie. Po tym czasie znów zapadł wyrok śmierci - wspomina Wróbel.
Najciężej było, gdy lekarze wypisali dziewczynkę do hospicjum. Tam miała odejść, w rodzinnym cieple, wśród najbliższych. - Choćbyś nie wiem co robił, nie przygotujesz się do takich chwil. Nie ma szans, by przeżyć to bezkolizyjnie. Mimo prognoz lekarskich zaczęliśmy walczyć. Ale gdy zaczęliśmy walczyć, usunięto nas z hospicjum. Uznano, że nie jesteśmy ich targetem. Bo w hospicjum to czeka się na śmierć, a nie zaciekle bije o córkę. Efekt jest taki, że dziecko, które miało żyć maksymalnie rok, za kilka tygodni obchodzić będzie 10 urodziny. To taki gest Kozakiewicza pokazany przez Hanię lekarzom, którzy nie dawali jej szans. Córka wymknęła się poza wszelkie, medyczne schematy. Miała być roślinką, miała umrzeć. Poprzez różne ćwiczenia najpierw nabyła umiejętność ssania, później - przeżuwania i przełykania. Nigdy nie była karmiona sondą - dodaje były sędzia.
Ale przypadłości, na które cierpi, powodują że wymaga całodobowej opieki. - Trzeba być bardzo czujnym w nocy. Córka jest pod podglądem kamery. Musimy z żoną bardzo czujnie spać. Jedno z nas zawsze kontroluje sytuację. Gdy dostajemy sygnał, że się poruszyła, to znak, że rozpoczyna się akcja padaczkowa. Trzeba wtedy bardzo szybko interweniować. Jeśli zdążymy odpowiednio wcześnie dobiec, wziąć ją na ręce, wykonać pewne czynności - na przykład masaż czoła - jest szansa na ustąpienie ataku. Niestety czasem atak się rozwija, dochodzi do wyrzutu rąk i nóg, trzeba wtedy natychmiast podać lek. Zawsze odwlekamy ten moment, bo to lekarstwo jest okropne. Jest jak reset, Hania czasem cztery godziny jest po nim nieprzytomna. A później, do połowy dnia, jest roślinką - nie jest w stanie jeść, przeżuwać. Wtedy córka nie jedzie do szkoły, zostaje w domu - tłumaczy Wróbel.
Jeśli takiego ataku w nocy nie ma, po dziewczynkę o ósmej rano przyjeżdża transport ze szkoły specjalnej. To placówka z kilkuosobowymi klasami i kilkoma opiekunami. Przekazuje się tam wiedzę, jaką można przekazać takim dzieciom. Dotyk, dźwięki. No i rehabilitacja.
Lekarza, który znieczulał żonę Marcina Wróbla, nie podali do sądu. Z premedytacją. Uznali, że tworzenie jeszcze jednego, ludzkiego dramatu - anestezjologa, który się pomylił - jest bez sensu. - Co by mi dało, gdyby temu człowiekowi odebrano prawo wykonywania zawodu? To był po prostu błąd. W każdej branży się takie zdarzają. A może był po 40-godzinnym dyżurze? A może ktoś go wyrwał ze snu? Wiemy przecież, jak wygląda polski system ochrony zdrowia. Pozwaliśmy więc szpital, ubezpieczoną na tego typu okoliczności placówkę. Gdy już nas - mnie i żony - zabraknie na tym świecie, Hania musi mieć zapewnioną rentę. Ale niestety, nie są to proste sprawy. Samo uzyskanie opinii biegłych jest nieprawdopodobnym wyzwaniem. Sprawa trwa już siedem lat. Na jedną opinię biegłego anestezjologa czekaliśmy trzy lata. Źle rozumiana solidarność zawodowa wśród lekarzy prowadziła do tego, że biegli woleli płacić karę za odmowę wydania oceny albo przekroczenie terminów, niż złożyć niekorzystną dla kolegi po fachu opinię - mówi Wróbel.
W tym momencie są trzy opinie biegłych anestezjologów: pierwsza, z samego początku sprawy - na korzyść pokrzywdzonej rodziny sędziego. Druga - biegłego wynajętego przez zakład ubezpieczeniowy szpitala - na niekorzyść rodziny. Przed kilkoma tygodniami, po trzech latach, nadeszła trzecia opinia. Na korzyść Wróbli. Wciąż nie jest jednak znany termin rozprawy.
Dwa tąpnięcia
Marcinowi Wróblowi świat zawalił się dwa razy. Najpierw w 2008 roku, gdy zatrzymali go funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Smród kręconych lodów nad polską ligą unosił się wówczas od dłuższego czasu, ale zatrzymanie akurat tego perspektywicznego arbitra i tak było szokiem. Znany był wprawdzie z ogromnych ambicji - sam w wywiadzie dla Sport.pl przyznał późnej: "Większość tego, co robiłem było bardzo niemoralne. Wręczanie obserwatorom perfum, prezentów, wydzwanianie do nich. Działałem na granicy uczciwości wobec kolegów po fachu. Ale robili tak wszyscy, którzy chcieli awansować. Byłem bezczelny. Szedłem po trupach" - ale zarzut przyjęcia korzyści majątkowej przed meczem Śląsk Wrocław - Walka Makoszowy w 2003 roku?
Do winy się nie przyznał, do dziś uważa, że został pomówiony i na bazie pomówienia - skazany. Po zatrzymaniu złożył nawet antykorupcyjną deklarację zobowiązującą go do wpłaty 300 tysięcy euro na konto PZPN lub Ekstraklasy oraz dodatkowo miliona złotych na wskazany cel charytatywny w przypadku prawomocnego skazania przez sąd. PZPN najpierw sędziego zawiesił, później - na krótko - przywrócił go do prowadzenia meczów. Sprawa przekreśliła jednak świetnie zapowiadającą się karierę. Ostatni mecz w Ekstraklasie poprowadził w listopadzie 2008 roku. Prawomocnie skazany został w kwietniu 2016 roku.
- Na tę chwilę zostały wyczerpane wszystkie ścieżki prawne. Nie stać mnie na apelacje, odwołania do trybunału w Strasburgu. W mojej sytuacji rodzinnej nie mogę sobie na to pozwolić. Być może w przyszłości trafię szóstkę w totolotka, dzięki czemu sprawa zostanie przekazana do europejskiego trybunału. A być może do końca życia będę funkcjonował z korupcyjnym piętnem - mówi Wróbel i dodaje: - Gdy urodziła się Hania, dopiero zrozumiałem, co to znaczy prawdziwy problem. W sprawie piłkarskiej czułem wielką niesprawiedliwość, miałem w sobie wiele siły, by to wyjaśniać, krzyczeć. Biegałem od telewizji po gazety i radia. Wszędzie mówiłem o niesprawiedliwości, która mnie spotkała. O tym, że jestem niewinny. Można powiedzieć, że życie zawaliło mi się dwa razy, ale po latach staram się tych dwóch spraw ze sobą nie łączyć. Jedno jest prawdziwym, ludzkim dramatem. Drugie - zwykłym kłopotem. Piłka dała mi jednak wielu przyjaciół. To moja druga rodzina. Nie zostawili mnie z problemami samego.
Turniej charytatywny nie jest jego pomysłem. Tuż po narodzinach Hani, gdy trwała walka o jej życie, w Szczecinie brał ślub Jarosław Rynkiewicz, sędzia, prywatnie przyjaciel Wróbla. - Nie w głowie były mi i żonie wesela, powiedziałem że nie przyjedziemy. Jarek jednak nalegał, bym do Szczecina przyleciał chociaż na jeden dzień. Skoro świt wystartowałem z Okęcia, wrócić miałem o 23. Po wylądowaniu zabrał mnie do samochodu, długo krążył po mieście. Mimo moich próśb, by zawiózł mnie do hotelu, w pewnym momencie wysiadł z auta pod halą sportową. Poszedłem za nim, wszedłem, a na środku parkietu czekało kilka drużyn, między innymi reprezentacja Wydziału Sędziowskiego Warszawa, sędziowie z całej Polski, drużyna gwiazd z Radkiem Michalskim, dziś prezesem pomorskiego związku. Spiker, na co dzień pracujący przy meczach Pogoni Szczecin, powiedział: Witamy tatę Hani! Pierwszy turniej charytatywny "Gramy dla Hani" uważam za otwarty! Straciłem głos, popłynęły łzy. I tak to się kręci, już od dziesięciu lat.
Rok w rok w Warszawie odbywa się więc charytatywny turniej. Tym razem swój udział w niedzielnej imprezie zapowiedziało już wiele osobistości świata piłki - trenerów, byłych zawodników, dziennikarzy. Około godziny 13:30 powinien się rozpocząć turniej VIP. Wezmą w nim udział takie drużyny, jak Legia Warszawa Oldboy’s, Centrum Przygotowania Indywidualnego prowadzone przez Roberta Podolińskiego, Weszło, Wydział Sędziowski Warszawa. Podczas imprezy będzie można wylicytować koszulki takich piłkarzy jak Piotr Zieliński, Paweł Wszołek, Tomasz Kędziora, Bartosz Kapustka czy Arkadiusz Głowacki. Przeprowadzona zostanie także loteria dla kibiców, będzie kilka niespodzianek związanych z reprezentacją Polski. Pojawi się duża strefa animacyjna dla dzieci. Wszystko ma mieć charakter rodzinnego pikniku.
Marcin: - Boję się momentu, w którym zabraknie mnie na świecie. Próbuję robić różne rzeczy, by córkę zabezpieczyć na taką chwilę. Młodszą córkę wychowujemy w duchu opieki i empatii. Ala ma siedem lat, potrafi nam pomóc. Karmi, daje siostrze pić przez strzykawkę. Namawiam też żonę na kolejne dziecko, ale to na pewno nie jest łatwa decyzja. Już teraz mamy piekielnie ciężko, żona nie wyobraża sobie, że musiałaby się jeszcze zajmować malutkim dzieckiem. Ale może przez cztery-pięć lat mielibyśmy bardzo ciężko, a za 20 lat uznalibyśmy decyzję o trzecim dziecku za najlepszą w życiu? Przecież w przyszłości nie scedujemy wszystkich obowiązków na naszą jedną, zdrową córkę. To byłoby skrajnie niesprawiedliwe. Dlatego szukam różnych możliwości ułatwienia życia Hani. I dlatego w przededniu jubileuszowego turnieju wyrażam wdzięczność wszystkim przyjaciołom i ludziom dobrej woli.
Początek imprezy w niedzielę o godzinie 8 w hali OSiR Bemowo przy ulicy Obrońców Tobruku 40 w Warszawie.