Mateusz Dębowicz: Kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera

Dura lex, sed lex - twarde prawo, ale prawo. W piątek ta łacińska paremia przypomniała mi się wraz z decyzją PZPN o odebraniu Odrze Opole licencji na grę w I lidze. Patrząc na sytuację finansową i trwającą od dawna prowizorkę w klubie, nie ma wątpliwości, że piłkarska centrala mogła tak zrobić i jej działanie jest usprawiedliwione. Szkoda tylko, że nadgorliwość i chęć udawania zdeterminowanych przesłoniła działaczom z Miodowej to, co najcenniejsze w sporcie - walkę do końca - i tych, dla których to wszystko istnieje - kibiców.

Mateusz Dębowicz
Mateusz Dębowicz

Przyczyny podjęcia przez PZPN tej bezprecedensowej decyzji akurat w tym momencie do teraz są dla mnie zagadką. Pamiętam, że w przedszkolu modne było powiedzenie, że "kto daje i odbiera ten się w piekle poniewiera". Trochę podobnie jest z naszym Związkiem, który najpierw dał, a potem nagle i z niczego zabrał. Jeszcze przed startem sezonu Odrze jakimś cudem, mimo wielkiego długu i braku sponsora strategicznego, udało się uzyskać licencję. Zabezpieczeniem i szansą na wyjście klubu z patowej sytuacji miała być szybka sprzedaż działki na Zakrzowie, co stało się głównym punktem warunkowego pozwolenia na grę. Czemu więc PZPN nie zareagował jeszcze przed wiosną, kiedy stało się jasne, że stan klubu to sytuacja bez wyjścia i niebiesko-czerwoni rozpoczęli proces "gaszenia światła"? Albo jeszcze wcześniej, gdy okazało się, że kontrahent nie wywiąże się z podpisanej już nawet u notariusza umowy, a innych chętnych na tą ziemię nie było? Trzeba też pamiętać, że wiosną opolan dotknęła nałożona wcześniej grzywna za nieregulowane długi.

Miejsc, w których PZPN mógł okazać swoje srogie oblicze i odebrać opolanom prawo gry w I lidze było więc wiele i nikt nie mógłby mieć wówczas żadnych pretensji. Dlatego tym bardziej nie wiem, co działacze chcieli osiągnąć, odbierając na dwa mecze przed końcem rozgrywek młodemu zespołowi, dzielnie walczącemu mimo wszystkich trudności, szansę na godne pożegnanie się (i to na wiele lat) z I ligą. W sytuacji opolan i tak przecież nic się nie zmieni. W najbliższym czasie dowiemy się, że obecna Odra przestanie istnieć, a w jej miejsce powstanie nowy twór rozpoczynający zmagania od IV ligi. Czemu więc nie dano zespołowi i kibicom szansy na zaprezentowanie się po raz ostatni na własnym stadionie? Czy nawet ta 1000-osobowa grupa fanów nie zasługuje na to, by jeszcze raz oklaskiwać swoich ulubieńców, którzy na to zasługują? O tym PZPN, zaślepiony licencyjną inkwizycją, nie pomyślał. Tak samo jak nie pomyślał o fanach Widzewa, dla których pojedynek z Odrą w ostatniej kolejce miał być okazją do fetowania wywalczonego awansu i dobrego zakończenia sezonu.

Gdy w piątek rozmawiałem z trenerem Piotrem Rzepką, dało się odczuć, że jest przybity tym, co się stało. W ciągu rundy przeżył w Opolu wszystko - strajki, kontuzje, odejścia piłkarzy, gigantyczne zaległości. Teraz stał się częścią wydarzenia dotychczas niespotykanego. Wraz z drużyną stał się zresztą najbardziej poszkodowanym w tej sprawie. On sam i jego zawodnicy grali i pracowali właściwie za wodę mineralną. Na dzień przed spotkaniem martwili się, czy w ogóle na nie pojadą, a mimo to na boisku grali z zębem i ambicją. Paweł Król przypłacił to nawet poważną kontuzją. Teraz odebrano im, w imię wprowadzania przejrzystości i profesjonalizmu, szansę na dogranie sezonu do końca, tak jak do końca walczyli w każdym meczu.

A to wszystko dzieje się w momencie, gdy ŁKS, mimo że nie dostał licencji i proces jej przyznawania uległ zakończeniu, wciąż ma szansę na jej uzyskanie. Jeżeli tak ma wyglądać przejrzystość, profesjonalizm i w szczególności stanowczość PZPN, to ja dziękuję za takie standardy.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×