Avram Grant specjalnie dla WP SportoweFakty: Lewandowski może służyć jako przykład

Getty Images / Scott Heavey / Na zdjęciu: Avram Grant
Getty Images / Scott Heavey / Na zdjęciu: Avram Grant

- Obcy kraj w pewnym momencie może stać się dla ciebie bardzo bliski. Współodczuwasz jego sukcesy oraz kryzysy. U mnie tak było z Polską - mówi nam Avram Grant, pierwszy trener, który awansował z Chelsea do finału Ligi Mistrzów.

Maks Chudzik, dziennikarz WP SportoweFakty: Gdy w czerwcu 2016 roku otrzymywał pan polski paszport, powiedział pan, iż "bycie Polakiem jest czymś naturalnym". Jest więc jakaś typowo polska cecha, którą dostrzega pan u siebie?

[b][tag=1230]

Avram Grant[/tag], były trener oraz dyrektor sportowy Chelsea, ex-selekcjoner reprezentacji Izraela: [/b]Trudne pytanie. Nigdy nie wychowywałem się oraz nie mieszkałem w Polsce, więc pewnie nie. W końcu kształtowałem swój charakter wśród ludzi o innej mentalności. Mimo to, czuję więź z Polską. I to ogromną. Oczywiście przede wszystkim przez osobę mojego ojca, jego historię. Trudno to nawet wytłumaczyć, ale jest coś takiego, że obcy kraj w pewnym momencie może stać się dla ciebie bardzo bliski. Współodczuwasz jego sukcesy oraz kryzysy.

Dla pana taki moment miał miejsce krótko po 15-tych urodzinach.

Podczas pewnej nocy mój tata zaczął krzyczeć, szybko mnie obudził. Podszedłem do niego, a on opowiedział mi wtedy całą historię.

Co dokładnie?

To, że urodził się w Mławie i musiał uciekać z Polski do Rosji. Jak doświadczył II wojny światowej, przeżył holokaust i pobyt w getcie oraz co czuł, gdy po kolei ginęli jego bliscy.

ZOBACZ WIDEO Bundesliga: Hit dla Bayernu. Złoty gol Ribery'ego i awantura w końcówce [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Wcześniej nic pan nie wiedział?

Ja nawet niczego nie przypuszczałem. Tata w końcu był niesamowicie ciepłą, pozytywną postacią. Wydawało mi się, że wojna musi nieść za sobą jakieś brzemię, poczucie cierpienia. I rzeczywiście tak było. Tata jednak przez wszystkie lata skrzętnie je ukrywał.

Z tego co mi wiadomo, potem nie chciał już o tym rozmawiać.

Były takie momenty, w których się otwierał. Zdradzał mi kolejne szczegóły. Chłonąłem te informacje jak tylko mogłem. Budowałem z nich krok po kroku cały swój rodowód. Moją pasją stała się genealogia. Do tej pory szukam w Polsce swoich korzeni. Poznaję kolejne ulice gdzie mieszkali moi bliscy, albo nawet osoby, o których moje pokolenie rodzinne nie miało pojęcia.

Czasem bał się pan pytać?

Czasem tak. Nie chciałem zakłócać jego dobrego nastroju.

Historia pańskiej matki jest również niezwykle inspirująca.

Mama pochodziła z Iraku, gdzie ambitne kobiety nie były dobrze przyjmowane przez społeczeństwo. Wielokrotnie próbowano podcinać jej skrzydła. Ona jednak dalej kroczyła swoją ścieżką. Była najlepszym uczniem na całym uniwersytecie. Jako pierwsza kobieta została prezesem państwowej spółki w Izraelu. Przełamywała bariery. Moi rodzice w ogóle świetnie się dopełniali. Tata był luźniejszy, wspierał mnie w czymkolwiek, co robiłem. Mama natomiast głównie ciągnęła do nauki, tematy piłkarskie lepiej było przy niej omijać.

Panu nieraz się oberwało za pańskie pochodzenie. Gdy trenował pan Chelsea, to ktoś groził panu śmiercią.

Do klubu przyszła korespondencja z dziwnym proszkiem oraz ostrzeżeniem, że ktoś zamierza mnie zabić. Bo jestem z Izraela.

Bał się pan?

Nie, bo czego. Jeśli ktoś będzie chciał mnie zabić, to raczej mu się to uda niezależnie czy wyjdę z domu, czy też nie. Nie miałem na to wpływu. Ostatecznie okazało się, że był to jakiś nastolatek. Nie mam więc żalu. Chłopak w tym wieku nie wie co robi, dopiero kształtuje swoją osobowość. Moje życie zmieniło się po rozmowie z tatą w wieku 15 lat. Jego może odmieni pobyt w areszcie. Tego mu życzyłem.

Pański ojciec po II Wojnie Światowej odmawiał powrotu do Polski. A pan chciał u nas zamieszkać?

Odwiedzam Polskę bardzo często. Średnio po parę razy do roku. Pobyt w naszym kraju uważam za naturalny i nigdy mi go nie brakowało. Nigdy więc nie zastanawiałem się czy zamieszkać tu tak na poważnie. Jak dotąd za swój rodzinny dom uważam Anglię. Lecz wie pan co, w życiu staram się nie trzymać obranego scenariusza. Robiłem to jako trener. Teraz daję się ponieść chwili. Może więc w niedalekiej przyszłości zamieszkam w Polsce. Nie sądzę aby to się wydarzyło, ale też nie wykluczam takiej możliwości.

Dzień po porażce w finale Ligi Mistrzów z 2008 roku, przyjechał pan do Polski i uczestniczył w corocznym "Marszu Żywych" (przemarsz wolontariuszy organizowany przez izraelskie ministerstwo oświaty na terenie obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau - przyp. red.). Taka wizyta potrafiła mocno zmienić optykę na przegraną? 

Ludzie kojarzą tamten sezon głównie przez pryzmat braku jakiegokolwiek trofeum. Ja jednak nie uważam nas za przegranych. Gdy spotykam na swojej drodze kibiców Chelsea, wielu mówi mi, że nasza drużyna z sezonu 2007/2008 grała najpiękniejszy futbol w historii klubu. Po finale w Moskwie czułem rozgoryczenie, ale nie rozpacz. I "Marsz Żywych" z pewnością wtedy wpłynął na moje odczucia. Najbardziej w samym wydarzeniu imponuje mi fakt, że 30% osób, które wtedy maszerują nie jest Żydami. To fajne uczucie, gdy spacerujesz razem, a ludzie nie pytają cię o mecze z Manchesterem United, czy Liverpoolem, tylko chcą poznać historię mojego ojca. W takich sytuacjach rozumiesz na nowo życiowe priorytety.

A jaki był priorytet pańskiego taty?

Mój ojciec to świetny przykład na to, że w życiu możesz obrać dwie ścieżki. Pierwsza to żądza rewanżu, chęć odpłacenia za życiowe krzywdy. Druga to skupienie się na przyszłości oraz poświęcenie uwagi swoim bliskim. Tata nigdy nie prosił o zadośćuczynienie za II Wojnę Światową, żył swoim życiem. To jego wybór. Jaki jest nasz? Każdy podejmuje decyzje za siebie.

Pomyślał pan kiedyś: jestem najbardziej niedocenianym trenerem na świecie?

Był taki okres, że czegokolwiek nie zrobiłem, to mi się obrywało. Cóż, nigdy nie byłem bardzo medialną osobą. Tak jak tata, nie szukałem jednak chęci, aby komuś udowodnić cokolwiek na siłę. Byłem sobą. Jestem szczęściarzem, że na starość mogę dzielić się takimi wspomnieniami.

A jak wspomina pan pierwsze momenty po porażce w finale Ligi Mistrzów?

Nie musisz pytać, wystarczy że sobie wyobrazisz jak byś zareagował.

Jakbym był na pana miejscu, to przemowę w szatni zakończyłbym paroma zdaniami w kierunku Johna Terry'ego (w serii rzutów karnych finału Anglik poślizgnął się oraz zmarnował przy tym jedenastkę, która dałaby Chelsea pewną wygraną - przyp. red.). Na oczach całej szatni.

I tak było. Przekazałem Johnemu, że był świetny na przestrzeni całego sezonu i nie mam mu kompletnie nic do zarzucenia. Od pierwszego dnia, kiedy zostałem trenerem Chelsea ten chłopak wielokrotnie mi pomagał. Tak naprawdę był łącznikiem między mną, a szatnią. To jego osobowość scaliła nasz zespół i wpłynęła na to, że zagraliśmy wtedy w finale. Efekt jego pracy był niesamowity. Gdy przejmowałem posadę, klub był daleko w ligowej tabeli. A mało kto pamięta, że cudem walczyliśmy o tytuł do ostatniej kolejki. Mieliśmy za sobą świetny rok. Jeden strzał nie może tego zmienić.

W końcu odpowiednie przygotowanie mentalne sportowców to pański konik. Wytłumaczy mi pan więc o co chodzi w pańskiej teorii z krzesłami i małpami?

Didier Drogba to postać, którą kocham całym sercem. Rzadko zdarza się, aby jakiś piłkarz czuł aż tak wielką pasję do tego zawodu, a był przy tym równie inteligentny. Gdy raz widziałem, że za dużo myśli krąży po jego głowie, wytłumaczyłem mu: masz przed sobą cztery małpy oraz trzy krzesła. Tylko jeśli znajdziesz kolejne krzesło to małpy w twojej głowie przestaną wariować.

Jak jednak znaleźć to krzesło?

Mówi o tym mój projekt "Win your Mind" (tłum z ang.: Wygraj swój umysł). Dlaczego właśnie taka nazwa, a nie na przykład pokonaj swojego przeciwnika? Tak naprawdę pierwszym czynnikiem, bez którego nie ma prawa abyś osiągnął jakikolwiek sukces, jest uporządkowanie własnego umysłu. To dość dziwne, ale w ostatnich latach nastąpił wielki wzrost znaczenia analizy taktycznej, czy też ciągłego polepszania metod szkoleniowych. Mimo to, piłkarz wciąż nie ma ogólnodostępnych narzędzi do tego, aby pogłębiać wiedzę mentalną. A przecież każdy z nas ma problemy. Aby ktoś wygrał, ktoś musi przegrać. I przez tydzień dźwigać ciężar porażki.

Wiem, że kibicował pan na mundialu Polakom. Poczuł pan zawód po naszych porażkach?

I to ogromny. Obecne pokolenie nie stanie się młodsze, a posiada wielu znakomitych piłkarzy. W tym również najlepszego napastnika na świecie. Naprawdę myślałem, że możemy zajść daleko. Nie wydaje mi się, że udało wam się zachować w Rosji odpowiedni balans między formacjami. Aby jednak dobrze zanalizować przyczyny waszej porażki trzeba byłoby zobaczyć raporty treningowe. Analiza samego spotkania jest ważna, ale nie wystarczająca.

A propo tego napastnika i mentalności. Bardzo często podaje pan przykład Michaela Jordana, który został wybrany w drafcie NBA dopiero z numerem trzecim. Oznacza to, że dwóch zawodników miało teoretycznie większe możliwości od niego, ale Jordan nadrobił swoje braki tytaniczną pracą. Wydaje mi się, że idealnym przykładem sportowca o podobnej charakterystyce jest właśnie Robert Lewandowski.

Po raz pierwszy usłyszałem o Robercie poprzez Radosława Michalskiego, którego pamiętałem z czasów gry dla Maccabi Haifa. Pamiętam, że Lewandowski był wtedy jeszcze zawodnikiem drugoligowego Znicza Pruszków. Michalski powiedział mi, że to dobry zawodnik i ja mu uwierzyłem. Nikt chyba jednak nie spodziewał się, że Robert wyrośnie na zawodnika tak wielkiej klasy. Nawet ja. Robert wiele zawdzięcza swojej mentalności i słusznie. Mnie imponuje głównie tym, że z roku na rok staje się coraz lepszy. To wielka rzadkość. Kiedy będę przygotowywał wykład o sile umysłu oraz przygotowaniu mentalnym w sporcie, to Lewandowski może mi służyć tylko jako najlepszy przykład.

Źródło artykułu: